Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2014, 12:11   #5
goorn
 
goorn's Avatar
 
Reputacja: 1 goorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znany
W karczmie trwał nieustanny ruch i gwar. Przychodzili nowi ludzie, zwabieni opowieściami o przybyszach, a inni, których wytrzymałość właśnie osiągała swoje granice, spadali z krzeseł bądź wytaczali się z gospody chwiejnym krokiem.
Zbiory pszenicy właśnie się zakończyły i wieśniacy mogli wreszcie nieco odsapnąć, z czego skwapliwie korzystali.
Karczmarz i jego żona uwijali się w ukropie, szykując jedzenie dla gości i rozlewając piwo w kufle. Dlatego też córka gospodarzy dostała od ojca w ucho i została odciągnięta do roboty.
W pewnym momencie karczmarz postawił przed najemnikami trzy pucharu z miodem. Był niezwykle aromatyczny, a w smaku przewyższał wszystko co im tutaj podano. Słodki i palący jak diabli.
-Specjalność tutejsza, szlachetni państwo. - uśmiechnął się
Mimo, że dziewczynka zniknęła, to napór ciekawskich na najemników nie słabł. Pytania od mężczyzn były różne, czasem głupie, często naiwne, lub takie na które się nie dało odpowiedzieć. Przeważnie jednak były zupełnie standardowe, takie jakich setki słyszeli po wsiach i na które nudno już było odpowiadać. Chwile spokoju zyskali jedynie, gdy Viridiel zabawiał zgromadzonych śpiewem i grą na lutni.


Marco

Za wychodzącym Marco podążył pies, miążdżąc w szczęce otrzymaną kość. Truchtał tuż przy nodze najemnika, wyraźnie zadowolony.
Mężczyznę orzeźwiło chłodne nocne powietrze. Nad sobą miał rozgwieżdżone niebo, przed sobą widok na całą wioskę. W chatach nie było świateł i nie dobiegały stamtąd żadne odgłosy, widać żony znudzone oczekiwaniem ułożyły się już do snu.
Nagle, Marco dostrzegł wyraźnie kobiecą sylwetkę wychodzącą z karczmy od strony kuchni, w kapturze i ciemnym płaszczu, która pospiesznie oddalała się w stronę wioski. Nim zdążył się jej przyjrzeć, czy podążyć za nią, rozmyła się w ciemności.
W drewnianej budzie, która służyła za stajnię, Marco znalazł śpiącego pod ścianą chłopca, który odebrał od nich konia. Mały spał twardo, zagrzebany w słomie. W środku były tylko para zwierząt, niski i masywny koń pociągowy, najwyraźniej należący do gospodarzy i szkapina najemników. Przebierała chudymi nogami i wpatrywała się w mężczyznę i psa ewidentnie złośliwym wzrokiem. Mimo nieprzyjemnego wrażenia, jakie sprawiała, chyba było jej dobrze. Jej sierść nie była wprawdzie oczyszczona, a grzywę miała splątana, ale ciężko oczekiwać od małego chłopca, by wyszedł bez szwanku z próby szczotkowania bydlęcia. Niemniej miała wodę i siano i niczego jej nie brakowało, mogła wreszcie odpocząć po trudach wędrówki, które dały się jej we znaki.
W kącie budy stał jeszcze zdezelowany wózek najemników. Było też tam trochę narzędzi gospodarskich, nieco zasznurowanych worków i mnóstwo słomy.


Viridiel

Karczmarz pokiwał głową na propozycję, jednak po twarzy widać było, że nie jest przekonany. Srebro w garści liczyło się dla niego bardziej niż piosenki, a gospodarz przeczuwał, że propozycja nie płynie z dobrego serca.
Pijany grubas wciąż kontynuował wątek pszczół. Bełkotliwym głosem opowiadał o ich tańcach, o złocistym miodzie, o słodkim brzęczeniu. W końcu z hukiem zwalił się pod ławę. Jego miejsce zajął przystojny młodzieniec, wcześniej uśmiechający się do Erin. Najwyraźniej był trzeźwy, w odróżnieniu od wszystkich dookoła. Chłopak sprawiał sympatyczne wrażenie, a gdy się odezwał, jego głos brzmiał miło.
-Powiedzcie mi panie, co to za kobieta z wami przybyła? Czy to żona któregoś z was? Nigdy jeszcze takiej nie widziałem, zupełnie się różni od tutejszych bab.

Erin

W pewnym momencie przed zgromadzonych wysunął się wysoki łysawy mężczyzną, z mocno widoczną grdyką i nieco wyłupiastymi oczami. Głos miał drażniący, wysoki.
-Panowie, jako że najmitami jesteście, to może i mnie za pieniądze byście pomogli. - skoncentrował nieco rozbiegany wzrok i zauważył, że jedynie Erin go słuchać może, bo jeden z jej kompanów wyszedł, a drugi jest właśnie zagadywany.
-Ekhem, pani, problem u mnie wielki. Za wioską chałupę mam i uli mnóstwo. Co roku jednak niedźwiedź mnie ogromny nachodzi i nie dość, że miodu ile wlezie wyjada, to często i ule połamie łapskami swoimi. Gdyby go tak ubić dało radę... - tu przerwał mu rechot zgromadzonych, którzy wyraźnie rozbawieni słuchali jego prośby.
-A co ty, Bociek, kobiete prosisz żeby ci niedźwiedzia ubiła, bo sam portkami trzęsiesz? Może z karczmarzową pogadaj - roześmiał się jeden z nich, wielki i kudłaty, który wcześniej obracał rożnem.
-A gdybyście mi pomogli, jak was prosiłem! Mówiłem, chodźmy kupą na niego, to się bydlaka zatłucze, a wy, że to nie wasz problem, że wam niedźwiedź nie szkodzi. Zawiść was bierze, tępaki, że uli u mnie tyle co u was razem wziętych. A ciebie najbardziej Rondon, bo przepijasz cały swój zbiór marny – odgryzł się mężczyzna nazwany Bocianem.
-Pani, a może i mnie pomożesz, u mnie w domu szaleje niedźwiedź straszny. To dopiero bestia ogromna i nienasycona, może byś go poskromić spróbowała – zaśmiał się kudłaty, nie zwracając uwagi na złość Bociana.
Dookoła rozległ się rechot, choć co trzeźwiejsi z niepokojem zerkali na reakcje Erin.
 
goorn jest offline