Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2014, 01:03   #25
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Lykantropia? - powtórzyła Felicia Amalia sceptycznie - Lykantropia to jedynie legenda, mit. Nie istnieje ani jeden udokumentowany przypadek.

- A jednak, moja pani. - odparł Edgar - Wszystko na to wskazuje.

- Nie nazwałabym tego lykantropią. - wtrąciła Karlotte, stając się nagle centrum uwagi. - Owszem, objawy są podobne - możliwość zmiany kształtów, nadludzka siła i szybkość, przyspieszona regeneracja, agresywność, et cetera - ale oni mieli zniszczone organy, Edgar. Poczerniałe, zeschnięte na wiór. Wiesz, co to znaczy.

- Co panienka ma na myśli? - ser Rodryg wtrącił, kiedy okazało się że Uzdrowiciel nie miał zamiaru się odezwać. - Raczcie nas oświecić.

- Magia. - oznajmiła spokojnie Karlotte. - Zniszczone organy oznaczają zazwyczaj mutacje. To by również wyjaśniało szaleństwo wartowników.

- O na bogów... - wyrwało się z gardła Felicii, która nagle pobladła.

- Moja pani?

Obecni oficerowie byli zaalarmowani stanem księżniczki, ale ta zignorowała ich kompletnie i zacisnęła dłonie na poręczach krzesła. Karlotte spoglądała na kobietę z ponurą miną w zrozumieniu. Edgar zrozumiał w chwilę później i aż przysiadł z wrażenia. Szlachcice natomiast stresowali się z każdą mijającą chwilą, nie mając pojęcia o co chodzi.

- Wszyscy znamy raporty. - Felicia w końcu znalazła głos - Zaczęło się od zaginięć, później pojawiły się wilki. Jeśli wierzyć świadkom z nocy na noc było ich coraz więcej, zupełnie jakby...

- Jakby ktoś budował armię. - dokończył ser Rodryg - Mówicie, że to jakieś magiczne mutanty? Psiakrew, panie wybaczą słownictwo, ale psia-kurwa-krew. Renegat?

- Być może. - odparł Edgar. - Na pewno ktoś uzdolniony magicznie.

- I potężny. - dodała Karlotte. - Takie zaklęcia to nie w kij dmuchał.

- Potraficie go namierzyć? - Felicia krążyła nerwowo po pokoju.

- Nie. - Edgar pokręcił głową. - Większość magów potrafi osłaniać się przed takimi technikami.

- Poza tym jesteśmy Uzdrowicielami. - dodała Karlotte. - Znamy się na leczeniu i w nim się specjalizujemy. Każdy mag potrafi lokalizować w mniej lub bardziej ograniczonym stopniu, owszem, ale nas nauczono tylko podstaw. Tu trzeba eksperta, a i on może nie być w stanie namierzyć naszego renegata.

- Szlag. - zaklęła pod nosem panna Havensteyn. - Poślijcie wiadomość do Kręgu, powinni o tym wiedzieć. I poproście o pomoc.

- Tak jest, moja pani. - Uzdrowiciele skłonili się i opuścili gabinet.

Cisza jaka zapadła po ich wyjściu była wręcz namacalna. Felicia Amalia na powrót zasiadła za biurkiem, wyraźnie przejęta nowinami. Szlachcice patrzyli po sobie z różnymi emocjami wymalowanymi na wąsatych gębach. Ser Rodryg był pierwszym, który się odezwał.

- Co teraz, moja pani?

- Zapomnijmy chwilowo o renegacie. - zadecydowała. - Mamy kasztel do odbicia. Później będziemy się martwić, jak położyć kres tej pladze.

* * *


Alveklos było dobrym nazwiskiem. Szanowanym, mocnym i popularnym nazwiskiem. Tylko że jedynie w Cronsverze. Rodzinne koneksje nie wykraczały poza obręb ellyriańskiej stolicy, znaczyły tyle co nic już zaledwie kilkanaście lig w byle którą stronę. To była główna bolączka patriarchy rodu - Erenyassa - któremu marzyły się wpływy, bogactwo, władza. Próbował i próbował wbić się w dworskie towarzystwo, przykleić się do królewskiego dworu, ale wszystko spełzło na panewce. Nawet małżeństwo z Heleną Elyades, mimo jej szlachetnego pochodzenia, nie otworzyło przed nim drzwi do Marmurowego Pałacu.

Vytor był pierwszym i jedynym dzieckiem Erenyassa. Wedle tradycji powinien przejąć schedę po śmierci ojca, ale jakoś brakowało mu do tego... No, wszystkiego - przede wszystkim zapału. "Kompania Poławiaczy Pereł - Alveklos i s-ka" ładnie wyglądało na papierze, szyldach i zeznaniach podatkowych, ale jej prowadzenie było zajęciem nudnym i frustrującym. Trzeba było pilnować wszystkiego po kolei - czy pracownicy wyrobili dzienną normę, kto i ile zamówił, ile przeznaczyć na łapówki, ile wysłać do innych miast, et cetera, et cetera.

Całe szczęście rodzina miała dla niego inne plany. Wiadomym było od długiego czasu, że Vytor ma Potencjał. W Ellyrii rzeczą normalną było sprawdzanie dzieci pod kątem ewentualnych talentów magicznych, zwłaszcza wśród mieszczan i szlachciców. Młody Alveklos nadawał się na maga, ale wstrzymywano się z decyzją o posłaniu go do Akademii. Dopiero kiedy okazało się, że w zupełności nie nadaje się na prowadzenie jakiejkolwiek firmy, zapisano go na studia magiczne. Wiele koron poszło na opłacenie czesnego, Erenyass pokładał wiele nadziei w tej inwestycji - w końcu mag w rodzinie na Wschodzie dodawał prestiżu w kręgach, w których Alveklos senior chciał się obracać.

Vytor pokrzyżował ojcowskie plany. O ile z początku wszystko było na jak najlepszej drodze, tak później było o wiele gorzej. Można było winić zmianę klimatu - owszem, Cronsvera nie była byle mieściną, ale Ylcveress nie nosiło tytułu Stolicy Świata bez powodu. Było metropolią, gdzie zderzało się wiele kultur, gdzie okazja czaiła się na każdym rogu. Vytor czerpał z życia pełnymi garściami. Za nic miał lekcje i formułki, nużyło go czytanie wiekowych ksiąg. Często odwiedzał miasto, nawet mimo zakazu opuszczania Kwartału Wiedzy przez nowicjuszy.

Zdał egzaminy końcowe, skończył pierwszy rok. I drugi, i trzeci, i czwarty. Nowicjat miał za sobą, ale nie otrzymał licencji. Potrzebował na to grubych pieniędzy, a poza tym byciu pełnoprawnym magiem Kolegium zawsze towarzyszyło ryzyko dostania jakiegoś zlecenia "z góry". Przy takich nie było możliwości odmowy.

Ylcveress opuścił ze smutkiem, kilka razy oglądając się za siebie. Korciło go, żeby zostać, ale koniec końców zwyciężyła chęć podróży. Przecież tyle świata jeszcze nie widział, ileż tam musiało być cudów-niewidów! Hjargaard, greińska stolica, był celem numer jeden. Niecałe cztery dni jazdy i był na miejscu. Przykleił się do książęcego dworu, zapuścił korzenie na Szarej Skale. Pomógł mu w tym fakt, że był w połowie z Elyadesów i jeden z jego kuzynów, tak samo jak on z talentem magicznym, cieszył się uznaniem na greińskim dworze.

Wszystko było ładnie i pięknie, ale jak to zwykle bywa - zepsuło się. Trzy tygodnie temu poznał baronową Henriettę Keller. Dwa tygodnie temu całowali się i macali w ciemnym kącie kasztelu. Półtora tygodnia temu przeżywali wzniesienia miłosne w jednej z wież. Tydzień temu zaczęły się problemy. Wyszły na jaw amory, ku uciesze dwórek i innych żyjących ze skandali mieszkańców lub bywalców dworu. Kellerowie zawsze słynęli z gorącego temperamentu i zaraz zaczęła się nagonka na Vytora, którą nakręcał fakt, że ręka młodej Henrietty była już obiecana Grafowi Rensbergu.

Szczęśliwie wszystko zbiegło się z czasem z planowaną "ekspedycją" księżniczki Felicii. Alveklos nie zamierzał testować swojego szczęścia i zgłosił się na ochotnika, pewien swego bezpieczeństwa pod feliciową protekcją.

I tak znalazł się w Havensteynie.

* * *


Jak każde miasto, tak i rodowa siedziba książęcej rodziny miała swoje ciemne strony i jeszcze ciemniejsze alejki. Było kilka biznesów wątpliwej renomy - zamtuz, paserska ciupa - ale to Trupiarnię omijano szerokim łukiem. Zapadła dziura, szumnie i na wyrost zwana tawerną, jakimś cudem stała pod wschodnim murem i straszyła. Klientelą, rdzawym szyldem i rzeczami, które tylko tam mogły uchodzić za jedzenie czy alkohol.

Trupiarnia była centrum havensteyńskiego hazardu - grywano w kości, grywano w karty. Jedni wzbogacali się o kilkanaście guldenów, drudzy jeszcze głębiej popadali w długi. Rozróby były na porządku dziennym i często gęsto towarzyszyły im zakłady. Mogłoby się zdawać, że było to siedlisko bezprawia i wszystkiego co złe - nie było to dalekie od prawdy. Z tym że w Trupiarni obowiązywał jakiś kodeks czy inny savoir-vivre. Nigdy przenigdy nie wolno było dobywać w lokalu żelaza, jeśli brało się udział w bójce. W lokalu szanowano siłę mięśni, spryt i wytrzymałość.

Tego wieczoru jakoś nikt nie rwał się do bójki. Wieści w Havensteynie podróżowały szybko, szybciej nawet niż na szlacheckich bankietach. Alkohol (czy raczej to, co w lokalu zań uchodziło) lał się strumieniami i połowa klienteli była już nieźle wstawiona. Świadomość, że wysokie mury i potężne bramy nie były dłużej wystarczającym zabezpieczeniem przed tą futrzastą plagą, sprawiała że mało kto miał ochotę zasypiać na trzeźwo. "Wróg u bram," zwykło się mówić. A tu nie dość że u bram, to i wśród nich, i w kasztelu nawet.

To bolało Knuta chyba najbardziej. Potężny i zwalisty, wielorybich wielkości mężczyzna zazwyczaj nie potrafił wykrzesać z siebie ani krztyny emocji. Praca w książęcych kazamatach tak na człowieka wpływała. Klawisze rzadko kiedy mieli gołębie serca. Lochy były jednak knutowym królestwem, jego domeną w której rządził niepodzielnie. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby w tym momencie tam buszować, aż gotował się ze złości.

W Havensteynie roiło się od przybyszy i nietutejszych, którzy prędzej czy później stawali się tematem rozmów klienteli Trupiarni. Karawana Sergiego niespodziewanie pojawiła się w mieście, co oznajmił im Lars, misiowaty właściciel. Robili razem na boku interesy od czasu do czasu, poza czujnym spojrzeniem władz. Podobno miał ze sobą jakichś nowych ludzi i nawet dwóch nieludzi - Narsainów, którzy byli ostatnio rzadkim widokiem w Havensteynie.

Najwięcej emocji wzbudzało jednak przybycie Felicii Amalii, córuchny Księcia. Knut pamiętał szlachciankę sprzed roku, kiedy to położyła kres panującej zarazie i głodowi. Widział ją parę razy w zamku, z daleka. Nie znał jej, nigdy nawet nie zamienił z nią słowa. W sumie to i lepiej. Wojsko, które jej towarzyszyło, niepokoiło nieco klientów Trupiarni. Tutejsi strażnicy byli umiarkowanie "swoi", Lars miał z nimi jakieś układy i dawali mu spokój. Feliciowi żołnierze mogli jednak okazać się o wiele mniej skłonni do współpracy.

Ale to nie było zmartwienie Knuta.






____________________________

Proszę o zapoznanie się z postem w komentarzach przed postowaniem!
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline