Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2014, 13:51   #27
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
"Trupiarnia", wieczorem

Knutowe zmartwienia było słychać w całej mordowni.
- Nie wytrzymam, zaraza, nie wyrobię! Lej Lars... gulpgulp ehhh, już mi lepiej, lej jeszcze...gulpgulp... jeszcze! Albo nie! Starczy.
Oberżysta zakorkował kamionkową butelkę okowity i oparł się o zdezelowany szynkwas naprzeciw Knuta. Gdyby spojrzał ktoś z drugiego końca zadymionej dymem i tanim fajkowym zielem sali, mógłby rzec, że oto dwa morsy uwaliły się na wraku.
- Świat się wali, apokalipsa, potwory za murami, a ty znów zamierzasz przez pół wieczoru chlać i narzekać na tego jak mu tam Lilapsa czy Pipasa...
-... Filiasa, kurwa.
- Filiasa. To wypierdalaj w podskokach, bo znów skończy się burdą.

Klawisz zmrużył świńskie oczka. Nie przywykł by mówiono do niego w ten sposób.
- I zamknę ci kredyt.
- Nie no, stary! Takich rzeczy się nie robi
- dotknięty do żywego grubas grzmotnął pięścią w blat rozlewając kufel pijącemu obok jegomościowi. Ten otworzył usta w słowach protestu... i zanim cokolwiek powiedział Knut powalił go na ziemię kułakiem. Kilkoro stałych bywalców skwitowało sytuację śmiechem, a ten siedzący najbliżej wylał powalonemu na głowę resztkę piwa z kufla.
- Już mi, kurwa, lepiej.
- Miód mi na serce lejesz -
odpalił Lars - Wiesz, że wszyscy tu znają tę historię na pamięć?
- A gdzie mam się wygadać, co? Powiem coś na mieście, to do tej szui dojdzie i zaraz z roboty polecę. Świętoszkowaty debil, kurwa jego mać, piąty już bękart Jaśnie Chędożonego Pana Sędziego potrzebował stanowiska. Ale dlaczego kurwa mój loch! I co to na rosnusową pytę jest "Naczelnik Więzienia". Nigdy, kurna, w książęcym lochu nie było żadnego naczelnika.
- Bo grodzki loszek. No i gdzieś tego Pipasa trzeba było dać. By się w oczy nie rzucał. Poza tym i tak masz szczęście, że Cię do miejskiego więźnia przenieśli, bo z kasztelem coś niedobrego się dzieje. Odpuść sobie, Knut. Po przyjaźni radzę.
- Przyjaźni-Strupaźni. Jakbyś słyszał jego wymysły. "Prawa więźnia do dobrego traktowania" albo "Norma żywieniowa dla osadzonego". Norma żywieniowa! Że niby nie wolno nam zjadać owsianki więźniów, albo śledzików. Nie wyrobię.... nie mam już siły Lars, naprawdę. Kląłem, krzyczałem, doniosłem, gdzie trzeba... ba, nawet go kurwa grzecznie prosiłem, tak mnie do ostateczności doprowadził oszołom i nic. W odpowiedzi usłyszałem coś o "nastawieniu do pracy" i "ocenach miesięcznych".
Acha, i chędorzyć więźniarki też mi zabronił.

- Że co?! A to Ci paradne! To rzuć to w cholerę. Co cię tam trzyma, Knut?
- A co miałbym robić? Rzepę w gównie sadzić? A może handlem obwoźnym się zająć? Teraz tylko wilcze potwory szaleją, więc może hyclem zostanę?

Oberżysta spojrzał z politowaniem na Knuta, mierząc go od stóp do głów. Nie był wyższy od przeciętnego bywalca, ale ważył tyle co dwóch. Pod bladą spoconą skórą były zwały tłuszczu, układające się w fałdy powyżej szerokiego na dwie dłonie pasa. Kamizela na grzbiecie już dawno przestała się dopinać, odsłaniając brzuszysko. Wyglądał na rozlazłego i leniwego, ale miejcowi dobrze wiedzieli, że nie ma z nim żartów - z łatwością zawiązuje w precelek każdego więźnia i uwielbia bijatyki. I lubi zadawać ból, dwa baty, które nosił przy pasie nie były do ozdoby. "Chuda Lola" - zwinięty w ślimak długi na trzy kroki pejcz z plecionej skóry potrafił powalić na ziemię co chudszego delikwenta, a jego ulubiona "Gryzelda" - wojskowe flagrum o sześciu ogonach z ciężarkami i haczykami, potrafiła zedrzeć skórę z batożonego.

- Taki stary, a taki głupi. Weź się za mokrą robotę.
- I skończę pod kuratelą Filiasa-Dupasa jako więzień. Aleś palnął! Iści jak bombarda owczym gównem!

- Legalną gamoniu. Podobno wieść niesie że niedługo najmici będą potrzebni. Ci, co przybyli z karawaną Sergiego mogą coś wiedzieć. Na dobre Ci wyjdzie, tłuszczyku stracisz, opalisz się, świeżego powietrza nawdychasz...
- ... spierdalaj!

Ale Knut zamilkł potem i zamyslił się, drapiąc łysy, spocony czerep.
Zapytać nie zaszkodzi...

Pół klepsydry później, gdzieś na ulicach Havensteynu.

Mogłoby się zdawać, że okolice Gołębiowego Placu i sąsiadującego z nim kwartału Rzeźników wieczorem nie są zdrowym miejscem dla więziennego strażnika. Podejrzane typy kryjące się w cieniach, meliny paserskie... ale Knut był swój. Każdy wiedział, że wcześniej czy później mógł trafić pod jego kuratelę, więc nikt nie chciał podpaść. Knut zaś ze swej strony miał głęboko gdzieś wszelką ciemną działalność, przynajmniej dopóki delikwent nie trafił do loszku. I dogadać było się z nim można, chętnie za brzęczące monety przekazywał dodatkowe jedzenie czy wiadomości więźniom. Tak więc czuł się tu bezpieczny. Im dłużej Knut myślał o pomyśle rzucenia roboty, tym bardziej mu się to podobało. Niby w kazamatach pracował od zawsze, przejął robotę po tatulu, ale kto by tam lubił zimne, ciemne miejsca? Owszem, podobała mu się wszechwładza nad losem skazanych, mnogość jedzenia - nawet jeśli podłej jakości i dziewki, które robiły co im kazał. Lubił nawet asystować mistrzowi Darkinowi, miejskiemu katowi - ba, nawet kiedyś chciałby zająć jego miejsce!. Ale skoro odebrano mu to wszystko, nic go więc nie trzymało ani w lochach, ani w mieście. Rodziny nie miał, przyjaciół zresztą też.

Latarnie wiszące przed wejściami do sklepów, przepędzające precz zapadające ciemności oznajmiły mu że wszedł na główną ulicę miasta, więc za chwilę będzie na miejscu. Nikt dziś chyba nie wybierał się spać, a po ulicach kręcili się zbrojni. Kierował się do zajazdu "Pod Rozchełstaną Zakonnicą", gdzie - jak usłyszał - zatrzymali się najemnicy z karawany, pełen ponurej nadziei na zmianę kaprawego losu, który zesłał mu świętoszkowatego przełożonego na kark.
Co nagle to po diable, pomyślał. Najpierw z nimi pogadam. Potem zdecyduję co dalej...
Powiało od strony bramy i woń juchy zmieszała się z typowym wychodkowo-dymnym zapachem miasta. Miasto żyło atakiem wilkoludzi, w ciągu tego krótkiego czasu starcie pod bramami zdążyło obrosnąć tytaniczną wręcz legendą. Mówiono o setkach potworów atakujących strażników, o wilkach skrzydlatych, wielkich jak tury, a nawet, potrafiącymi zaczarować wzrokiem ludzi. Że im sami bramę otworzyli. Paradne!
Przed zajazdem zastał świeżo uprzątnięte pobojowisko. Straży było tu dużo, ale znalazła się i cała reszta menażerii - zawodzące baby, wariaci krzyczący o końcu świata, kieszonkowcy, dziewki wszeteczne i zwyczajni gapie. Ktoś posypywał popiołem krwawe plamy na miejskim bruku, zaś posterunkowy Kopyto darł się swoim ochrypłym od gorzały głosem:
- Tu nie ma nic do oglądania! Rozejść się dobrzy ludzie, rozejść się do domów!
Jednego z owych gapi Knut pacnął w ramię i bezceregielnie zapytał.
- Ej, Ty! Gdzie są owi najmici, co z karawaną przyjechali?
 

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 24-01-2014 o 18:33.
TomaszJ jest offline