Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2014, 13:21   #30
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Praca wspólna



Uderzony jakimś dziwnym psychicznym pociskiem Dotian jęknął, oraz że kompletnie na skutek bólu głowy nie mógł normalnie myśleć, po prostu rozpoczął machanie mieczami przed sobą, licząc właściwie, iż może albo cokolwiek, czy kogokolwiek trafi, lub co najmniej ustawi osłonę przed jakimś atakiem.

Krzyk półelfa przyciągnął uwagę eladrinki w momencie, gdy Laura padała na ziemię. Githyanki działali błyskawicznie. Estel zaklęła cicho pod nosem i zeskoczyła ze schodów, by nie być tak bezpośrednio wystawiona na ataki.
- Angharrad, miej nas w swojej opiece… - szepnęła i złożyła dłonie, by rozpocząć inkatancję. Wiedziała, że skupienie się tylko na Laurel w momencie, gdy githyanki zaraz przypuszczą bardziej zdecydowany atak, mogło ich drogo kosztować, ale nie mogłaby potem spojrzeć w oczy półelfowi. Miała jedynie nadzieję, że psioniczne zdolności wroga pozwolą im wyczuć, że to ona uzdrowiła dziewczynę i skupią się na niej… Przynajmniej ten, który ciągle stał nad Laurel.
“Jesteś światłem w ciemnościach” Z głębin pamięci wypłynęły słowa. Zagryzła wargi.
- To im zaświecę… - mruknęła rozpoczynając słowa modlitwy. - Rinandindial tyrasnanlith, linendlenas, tirorbrael, kylelian, telerowlir. Areirilryn nielendilbrnil, merelilriel, morilbras, sillenas...

Modlitwa eladrinki została wysłuchana, a jej efekt był doprawdy godny boskich mocy. Potworna rana Laurel zasklepiła się w kilka sekund powstrzymując straszliwy krwotok. Widząc to, jej oprawca krzyknął wściekle i zaczął rozglądać się za osobą, która pozbawiła go zwycięskiego ciosu. Gdy jego spojrzenie zetknęło się z Estel, jego oczy zapłonęły furią.
Sytuacja, przynajmniej w tej chwili, była korzystna dla załogi Ognistego Szafiru, która przeszła do kontrataku. Silas ruszył biegiem, zaskakująco szybkim i sprężystym jak na jego lata, ku krasnoludowi.
-Niedźwiedź, brodaczu, niedźwiedź! - krzyknął. Komenda była kompletnie niezrozumiała dla wszystkich, poza Kilkdrakiem, który splunął jedynie i narażając się na cięcie na odlew złapał swego przeciwnika w żelaznym uścisku. Będąc pochwyconym i bez możliwości sprawnej obrony, githyanki był łatwym celem dla rapiera Oatesa, który zanurzył się w jego ramieniu. Głowę Dotiana rozrywał ból, ale ciało działało instyntownie. Poszedł w ślady Silasa i również wyprowadził swój atak, niestety na tyle nieskładny, że nie wyrządził żadnej szkody.
Półelf radził sobie gorzej. Gniew sprawiał, że jego ataki były nieskoordynowane i szybko został przez to zepchnięty do defensywy. Jego siostra, choć jej sytuacja była znacznie lepsza niż przed chwilą, wciąż była w wielkim niebezpieczeństwie. Leżąc przed swym oponentem mogła jedynie czekać na cios... który jednak nie nastąpił, dzięki zgranemu atakowi Evana i jego ludzi. Bełt i strzała przebiły się przez łuskową zbroją upuszczając krwi i wyrywając z gardłą githa wściekły okrzyk.
Garion złapał za ramię Kal i wycofał się, cały czas wypowiadając inkantację kolejnego zaklęcia. Nagle, na styku dwóch statków wybuchła ściana ognia, odcinając łuczników githów od pola walki. I doprowadzając do wrzenia Marę-kai:
-Ty durniu! Podpaliłeś mój statek!
Niemniej jedynie githyanki u góry swego statku widział pole walki - i zdecydował, że jak najszybciej należy pozbyć się półelfa, który i tak zaczynał przegrywać swój pojedynek. Cokolwiek zrobił bowiem gith, sprawiło że półelf zatoczył się z bólu do tyłu.

Eladrinka podchwyciwszy spojrzenie Githa uśmiechnęła się wyjątkowo wrednie i zaczęła skandować zaklęcie. Nikt jej nie będzie ubijał dopiero co wyleczonego pacjenta.

Garion jedynie przytaknął lekko na słowa pani Kapitan i kontynuował koncentrację na ścianie ognia. Cofając się nieco. - Dajcie znać jak będziecie gotowi wyprowadzić atak i zając ich pokład. - Przekazał otaczającym go załogantom.

Zaklęcie Estel dosięgnęło celu. Githa objęła nagle aura światła, która wyglądała dla załogi Ognistego Szafiru zupełnie niegroźnie, ale mimo to sprawiała ofierze widoczny ból. Widząc dla siebie otwarcie, Silas odskoczył od githyanki z którym dotychczas walczył (ten i tak musiał zając się krasnoludem i Dotianem) i zepchnął jaśniejącego wojownika do obrony.
-Nie mieliśmy okazji się poznać - rzucił lekko Oates. -Jestem człowiekiem, który cię zabije. - Słowa te może i były zwykłą przechwałką, ale ingerencja Silasa przynajmniej pozwoliła półelfce wstać na nogi.
Twinklestar i Stonepick tymczasem powoli, ale skutecznie męczyli swego oponenta, który musiał bronić się z dwóch stron. Jego cięcia wciąż były bardzo niebezpieczne, ale musiał nimi obdarowywać dwie osoby zamiast jednej.
Jedynie półelf znajdował się w złej sytuacji, wściekle atakowany zarówno za pomocą miecza jak i psionicznych ataków. Na jego ciele pojawiły się pierwsze cięcia, niezbyt głębokie, ale to już była tylko kwestia czasu, gdy spóźni się o sekundę z unikiem lub zastawą.
Evan i jego podkomendni zmienili swój cel, tym razem próbując ustrzelić pozostałego na swym statku githyanki, niestety nieskutecznie. Zresztą i tak większą szkodę żaglowcowi wyrządzał odłamek, bowiem walające się na dziobie drewniane odłamki zdążyły zająć się ogniem od jego czaru - co naturalnie jedynie wzmogło wściekłość pani kapitan.

Kapłanka widząc, że Oates przyskoczył do githyanki, którego atakowała, odetchnęła z ulgą i zaczęła rozglądać się czy komuś bardziej jej pomoc nie jest potrzebna. Taką osobą okazał się półelf, rodzeństwo miało w tym starciu najwyraźniej okropnego pecha. Estel westchnęła cicho i zaczęła skandować kolejne zaklęcie.

Garion widząc uboczne efekty ognia wygasił zaklęcia i poprawił lodowym polem, które zaczynało się na resztkach płomieni i roztaczało do wnętrza statku Githyanki. Zapewne pomógłby pomóc któremuś z pozostałych członków załogi Szafira, ale logiczniejsze było dla niego kontrolowanie całego pola bitwy, lub przynajmniej jego części. Miał nadzieję że trafi któregoś z pozostałych wewnątrz okrętu przeciwników, o ile jacyś tam zostali, jak i tego, którego już uszkodziła częściowo kapłanka.

Akcja się nieco przesunęła na dziób statku, przede wszystkim dlatego, iż spragniony walki Dotian poczuł się nieco lepiej oraz niczym grom oraz błyskawica przyskoczył do najbliższego wroga atakujac go od boku. Jednak albo zbytnio pośpieszył się, albo pośliznął na kawałku liny, która leżała rozrzucona po zderzeniu na pokładzie, bowiem chybił paskudnie o mało co nie obcinając swoimi mieczami czupryny stojącego krasnoluda. Tak mocne było chybienie. Jednak jakoś cios szczęśliwie minął nie tylko przeciwnika, ale również krasnoludzkiego sprzymierzeńca, dlatego gigantycznie zawstydzony był jednak gotów do dalszego starcia.

Dotian może i nie wykazywał się w tej walce, ale Kildrak nadrabiał bardzo dobrze. Wbił swój nadziak głęboko w nogę przeciwnika, unieruchamiając go równie sprawnie, jak psioniczne sztuczki unieruchomiły przed chwilą półelfkę. Krasnoludzki partner, czyli Oates, także radził sobie niczego sobie, wymieniając z okutym w zbroję githem cięcia i sztychy. Co jednak dla napadniętej załogi było najlepsze, półelfy wreszcie wzięły się w garść. Laurel skoczyła na pomoc swemu bratu, wyprowadzając mało honorowe, ale skuteczne cięcie w plecy githyanki. Rana w oczywisty sposób wybiła go z rytmu, pozwalając półelfowi przejść do kontrataku i pozostawić przeciwnikowi równie głębokie cięcie na brzuchu. Gdy do tego eladrinka zakończyła swą modlitwę i ciało githa przebiłą świetlista włócznia jasne było, że sytuacja odwróciła się diametralne.
Z drugiej jednak strony, gdy ściana ognia zniknęła, pole walki otworzyło się przed dotychczas odciętymi githyanki na statku. Te odpłaciły się Garionowi za poparzenia pięknym zanadobne i kryształ, z którego składał się Odłamek został strzaskany w dwóch miejscach grotami strzał. Mag nie pozostał dłużny na długo, ścianę ognia zastąpiła bowiem lodowa zawierucha, ponownie ograniczając pole walki do pokładu Ognistego Szafiru... i jednego psiona. Gith kolejny raz zmienił swój cel, tym razem swym umysłem atakując Gariona. W efekcie stan czarodzieja stawał się coraz gorszy.
Widząc jednak, że sytuacja na pokładzie jest w dużej mierze opanowana, strzelcy także obrali sobie nowy cel - psionika githyanki. Bełt i strzała dosięgnęły swego celu, wyrywając z ust githa wściekły krzyk. Na tym jednak jego problemy się nie skończyły. Tumult walki przeszył bowiem nagle ogłuszający huk gromu, a wokół ciała psionika roztańczyły się potężne wyładowania. Estel i Garion, będąc najbliżej, dostrzegli kto rzucił czar - nie Kallkenash, która wciąż nie mogła otrząsnąć się po pierwszym mentalnym ataku. To Mara-kai dzierżyła w swej dłoni różdżkę.

Ponieważ kompletnie chybiony atak Dotiana nie poskutkował jakimikolwiek rezultatami, poza może kupą śmiechu po starciu, postanowił powtórzyć uderzenia skupiając się bardziej na samym wykonaniu.

Zdawało się, że załoga nie potrzebuje w tej chwili ofensywnych zdolności kapłanki, więc rozglądnęła się uważnie w poszukiwaniu rannych. Najcięższe obrażenia zdawał się otrzymać Odłamek ale Estel nie miała pojęcia czy jej magia lecząca odniesie jakikolwiek skutek. Miała zapytać się o to Gariona wcześniej, teraz jednak było na to za późno. Mogła mieć jedynie nadzieję, że się uda.
- Thraeiras aerelial, thriindal, sinriasriel, trylerinien, tyliniel, thiaden, aeranas. - zaczęła modlitwę.

- Dziękuję. - Odezwał się prosto do umysłu kobiety, która podleczyła go boską mocą. Osobiście nie był zbytnio wierzącym, wiedział że istnieją, a dla niego było to tak, jakby wierzył w istnienie stołu, czy pokładu na którym stał. Skoncentrował się mocno, z jego ust wydobyło się szeptanie jakby delikatnych dzwoneczków. W dłoni, dookoła kuli, którą trzymał zatańczyły pomarańczowe płomienie, jakby zaczerpnięte prosto z elementarnego chaosu, po chwili kula już leciała w stronę githyanki na wrogim statku, tak żeby objąć dwóch, których widział zewnętrznym pierścieniem. Miał nadzieję że wszyscy usmażą się szybko w morzu ognia, które wybuchło wewnątrz wrogiego okrętu.

Pod wspólnym naporem Stonepicka i Twinklestara githyanki musiał się w końcu ugiąć. W swe ostatnie, dość desperackie cięcie włożył całą swoją siłę, lecz miecz nie zdołał przeciąć solidnej, krasnoludzkiej zbroi. Było też już za późno, by cofnąć ostrze do bloku. Najpierw nadziak, a potem miecz Dotiana zagłębiły się w swym celu, pozbawiając go życia.
Wkrótce potem Silas dotrzymał swego słowa. Jego oponent był bardzo dobrym szermierzem, ale jego zbroja za bardzo spowalniała go w starciu z nad wyraz zwinnym człowiekiem. Oates piruetem wykręcił się spod zamachu oburakiem, po czym z precyzją wbił swój rapier pod pachę githa, tam gdzie jego zbroja była słaba.
Po tym poszło już z górki. Półelfy walcząc w tandemie szybko męczyły ostatniego wojownika, który w żaden sposób nie mógł się równać z pozostałą ochroną Ognistego Szafiru. Mimo to nie poddał się, a najmici usłuchali rady pani kapitan - nie okazali łaski.
Zaklęcie Mary-kai nie ustawało, wyładowania elektryczne szybko sprawiły, że drgające w konwulsjach mięśnie psiona nie pozwoliły utrzymać mu równowagi w klapie u góry pokładu i runął gdzieś do wnętrza statku.
Walkę zakończyła ognista kula Gariona i błyskawica Kallkenash, która otrząsnęła się z psionicznego szoku na ostatnie chwile starcia. Z wnętrza statku githyanki dobiegły urwane krzyki bólu.

Właściwie walka wydała się rozstrzygnięta. Sprawdzić jednak należało swie sprawy. Najpierw taka: wyjaśnić położenie kompanów, szczególnie najbliższych kompanów, najszczególniej najistotniejszej kompanki. Kolejną stanowczo ważną kwestią było sprawdzenie, jakie są łupy. Jednak akurat tutaj warto było poczekać na decyzje kapitan.

“Dziękuję” usłyszane w myślach sprawiło, że Estel odetchnęła z ulgą - mogła leczyć Gariona. Jeden kłopot mniej ale i tak zamierzała z nim na ten temat porozmawiać. Wolała się upewnić czy wszystkie zaklęcia będą skuteczne.
Ostatni githyanki na pokładzie padł martwy na ziemię, a z okrętu napastników rozległy się wrzaski pełne bólu i przerażenia, co sugerowało, że starcie zostało zakończone. Kapłanka mogła teraz na spokojnie zająć się wszystkimi potrzebującymi. Najchętniej jako pierwszą opatrzyłaby panią kapitan, ale domyślała się, że Mara-kai nie pozwoli się dotknąć dopóki wszyscy potrzebujący nie otrzymają leczenia. Ruszyła więc najpierw do półelfa woląc się go zapytać czy zechce pomocy - duma mogła sprawić, że odmówi.

Garion powoli ruszył w kierunku statku Githyanki, lepiej było sprawdzić czy w środku aby na pewno nikt nie przeżył. Wszedł zasłaniając się jednym z trupów Githyanki, nie miał nic przeciwko żywym tarczom, a przeciwko martwym miał jeszcze mniej. Dopiero kiedy był pewien że nikt nie ma zamiaru go rozłupać na drobne kawałki, puścił trupa i zajął się badaniem wnętrza oraz dobijaniem Githyanki.

Załoga Ognistego Szafiru wyszła ze starcia z githyanki zwycięsko, a nie każda załoga astralnego statku mogła powiedzieć o sobie to samo. Z drugiej strony, jeśli już jakaś załoga mówiła o swym starciu z githyanki, to tylko dlatego, że go nie przegrała. Tak czy inaczej, ochroniarze zdecydowali zagłębić się w żółwiopodobny statek w poszukiwaniu ostatnich niedobitków. Już w kokpicie, za strzaskaną kryształową kopułą, znaleźli cztery ciała. Dwóch githów najwyraźniej zginęło w trakcie taranowania - ich ciała były poskręcane i poprzebijane odłamkami drewna i kryształu. Pozostałych dwóch śmierć dosięgnęła w wyniku ognistych i lodowych zaklęć Gariona. Po wejściu głębiej, najemnicy natknęli się na psiona, z którego zaklęcie Mary-kai pozostawiło jedynie dymiące truchło, wyglądające niewiele lepiej jak gdyby uderzył w nie prawdziwy piorun. Ostatnim, również martwym, piratem okazał się wojownik ze skręconym karkiem. Kajuta, w której znaleziono ciało pełna była poprzewracanych przedmiotów, ponadto piętrowa koja oderwała się od ściany i to chyba ona była bezpośrednim powodem zgonu. Ostatecznie najemnicy naliczyli się jedenastu martwych githów, z czego mniejsza połowa leżała na żaglowcu.
Skoro już o żaglowcu mowa, pani kapitan nie tracąc czasu zaczęła wydawać rozkazy swoim ludziom, by zabierali swoje strachliwe tyłki spod pokładu, jej kwatery i zza wszystkich burt i beczek. Należało zebrać łupy, sprawdzić stan przewożonego towaru i ocenić zniszczenia na dziobie. Ochroniarzy, naturalnie, interesowały głównie łupy. A zebrało się tego trochę, po przetrząśnięciu wrogiej jednostki. Setki sztuk złota, na oko ponad półtora tysiąca. Do tego trzy misterne rzeźby, z całą pewnością nie stworzone ręką githyanki, pięć długich posrebrzanych mieczy i jeden wspaniały, misternie kuty dwurak z jakiegoś metalu podobnego do srebrna, ale znacznie wytrzymalszego. Dwa refleksyjne łuki, których siłę i celność mógł odłamek odczuć na własnym ciele. Do tego u niektórych githów znaleziono buteleczki z barwnymi cieczami, zapewne magiczne eliksiry - było ich łącznie cztery.
-Trzecia część łupów idzie na załogę i naprawy żaglowca - oznajmiła Mara-kai głosem, który nie oczekiwał jakiegokolwiek sprzeciwu. -Dwuraka wypieprzcie za burtę i bez głupich pytań. Resztę możecie podzielić między siebie wedle uznania, zasłużyliście na premię.

Kapitan pewnikiem wykazała się szczodrością, aczkolwiek trzeba powiedzieć, że przy takim postawieniu sprawy, Dotian nie mógł liczyć na nic, zresztą całkiem słusznie, przyznawał osobiście. Dlatego raczej stanął na boku, ponieważ łupy należały się tym, którzy na nie zasłużyli. Stanowczo lepiej sprawili się magik oraz Estel spośród ich kompanii oraz także inni. Tymczasem faeruński wojownik najpierw został otumaniony mogąc jedynie przede wszystkim udawać wiatrak, potem natomiast skoncentrował się na chybianiu swoich ciosów magicznymi mieczami.
- Podzielcie pomiędzy siebie - powiedział reszcie najemników.

W czasie gdy ochrona buszowała po statku githów, kapłanka sprawdzała czy nikomu z załogi nie jest potrzebna pomoc. Lekkie rany opatrywała już w tradycyjny sposób, łaskę Bogini nie powinno się wykorzystywać zbyt rozrzutnie. Zerkała jednak niespokojnie w stronę wielkiej dziury, w której zniknęli najemnicy. Ich ponowne pojawienie przyjęła z westchnieniem ulgi.
- Wszystko w porządku? - podeszła do ochroniarzy stając przy Dotianie i przyglądając mu się uważnie.
- Owszem, wygraliśmy - przyznał odpowiadając.

Najwyraźniej efekt wzrokowej inspekcji pokrywał się ze słowami wojownika, bo eladrinka uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, że nic Ci się nie stało. - odparła wracając do kontroli załogi. Najwyraźniej nie miała zamiaru uczestniczyć w podziale łupów.

Garion nie miał zamiaru się kłócić odnośnie podziału łupów, dla niego głównym celem było obecnie dostanie się na miejsce. Dwie trzecie do podziału było bardzo hojnym podejściem. Odłamkowi zdawało się że kapitan spodziewała się raczej porażki, zwłaszcza po sposobie w jaki obchodziła się ze statkiem przy taranowaniu. *Może się jednak mylę, nie znam jej, jej doświadczenia, ile już takich kursów zrobiła.* Rozbłysnął lekko w swoim prywatnym ekwiwalencie ludzkiego wzruszenia ramionami. - Mógłbym spróbować go wyssać z magii i przerobić na pył, wtedy przepadłby na zawsze. To nie było pytanie. - Przekazał prywatni pani kapitan. Najwyraźniej kobieta wiedziała na ten temat wiele więcej i miała swoje powody, ale wolał spróbować, magicznego pyłu nigdy nie było mu za wiele. - Wezmę mikstury jeśli to wam nie przeszkadza. Złoto najlepiej równo. - Zwrócił się do ochroniarzy jak i towarzyszy wyprawy po mech. - Statek na hol, czy do spalenia? - To było ostatnie pytanie jakie miał w tym momencie do kapitan.
-A to już zależy, jak bardzo ucierpiał dziób - odparła krótko genasi i najwyraźniej uważała, że to zupełnie wystarczy by zakończyć konwersację.
 
Blaithinn jest offline