Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2014, 20:01   #1
Corran
 
Corran's Avatar
 
Reputacja: 1 Corran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumny
Armie Apokalipsy (Gdzieś Posród Cieni...)

[MEDIA]https://sites.google.com/site/corran1988/Home/Origa-%20Rise.mp3[/MEDIA]


Anioł klęczący na różowym Cadillacu Fleetwood z 1955 roku, wyróżniał się naprawdę bardzo. Przebywając w formie Elyon, wyglądał majestatycznie. Ponad dwa metry wzrostu, robiły z niego prawie najwyższego Anioła tej społeczności, wyższy był tylko jeden z zebranych, a to z pewnością ponad pięciometrowe śnieżno białe skrzydła z dwoma stawami zmusiły go do zajęcia miejsca na tym właśnie samochodzie, w innym wypadku zasłaniał by Luciela innym. Jego wzrost i rozbudowana klatka piersiowa były tylko jednym z elementów wyróżniających go z całego otoczenia. Na naprawdę ładnie wyrzeźbionym ciele, odkrytym od pasa w górę, posiada ogromną ilość tatuaży, przedstawiających znaki okultystyczne, między innymi takie jak Skrzydlaty dysk na środku klatki piersiowej z kręgiem w miejscu splotu słonecznego, Oko Horusa, Heksagram, Skarabeusz czy Yin-yang. Pomiędzy tymi znakami Tribale, dodające wszystkiemu ładu i wyrazistości. Skórzane spodnie przylegają do nóg podkreślając wyrzeźbienie, jak i jego przyrodzenie. Lecz najbardziej przyciągająca wzrok z jego całej postaci jest twarz, jasne blond włosy w lekkim nieładzie tworzą, kontrast z jego piękną twarzą, Luciel jest przystojny, a ten przedstawiciel rasy skrzydlatej jest cholernie, można by rzec, Diabelnie przystojny jak i olśniewająco piękny. Przechodzi przez niego prawdziwie anielskie piękno, Jego ruchy są ciągle obserwowane przez większość obecnych, chociaż by kątem oka, by móc się zachwycać. Jego błękitne oczy wędrują powoli po zebranych, przewiercając ich na wylot, a z jego olśniewająco pięknej twarzy nie schodzi uśmiech i jest to po prostu szczęście wymalowane na jego licu. Gdy Luciel zakończył przemowę, ten właśnie osobnik obejrzał się wkoło siebie, jak by coś sprawdzał, a następnie rozwinął swoje ogromne skrzydła i podleciał przed oblicze Luciela, gdy wisiał w powietrzu, nagle złożył je i wylądował, klęcząc na jednym kolanie podpierając się pięścią, głowę miał lekko opuszczoną, tak by jego włosy lekko zasłaniały twarz. Z jego ust wydobył się lekko wibrujący basem głos.
Wielki Egzarcho Lucielu -Odczekał jedną sekundę i dopowiedział
-Bracie, Hazajel , Chayotim z klanu Mechakiela, Jeden z Diakonów Czerwonych Orłów, do twojej dyspozycji.
Podczas tej krótkiej scenki prawie nikt się nie poruszył, nikt nie szepnął nawet słowa, większość po prostu się przyglądała, a Hazajel klęczał czekając na resztę swoich przyjaciół, na swoje ukochane rodzeństwo.

***


W tłumie można ujrzeć anioła, który z lekkim znużeniem przysłuchuje się przemowie Luciela. Ze złożonymi rękami, oparty o jedno ze zdezelowanych aut, osobnik zakrywa swą twarz pod czerwoną bandaną, oraz kapturem naciągniętym na głowę. W rozpoznaniu skrzydlatego nie pomagają również okrągłe okulary przeciwsłoneczne w których widać odbicie całego skrzydlatego tłumu. Wszyscy z obecnych zdają sobie sprawę, że ceni on sobie prywatność.

Ubrany w lekko wypłowiałą skórzaną kurtkę wyglądającą jak popękana, rękawy od łokci do połowy przedramion wykończone są czerwoną tkaniną. Na plecach starannie wykonany krwistoczerwony znak, którego znaczenie dla postronnych zostało zatarte przez piaski czasu. Na prawym ramieniu naszywka symbolizująca przynależność anioła. Dłonie okryte skórzanymi rękawicami bez palców.

Spod czerwonej bandany zakrywającej twarz, wydostaje się drobny złoty krzyż dokładnie widoczny na tle białego bezrękawnika, opinającego się lekko na wyrzeźbionej sylwetce. Ciemnogranatowe jeansowe spodnie są spięte pasem z szeroką okrągłą klamrą z wygrawerowanym zwiniętym czerwonym smokiem. Na prawej nodze przypięta pasami od wewnętrznej strony uda znajduje się ciemnobrązowa kabura w której osadzony jest schludnie wykonany obrzyn. Niedbale założone buty bojowe sięgające połowy łydki dopełniają stroju który jest wygodny i funkcjonalny. Jego białe skrzydła schludnie złożone , poprzecinane cienkimi ledwo zauważalnymi czarnymi symbolami.

Fizycznie nieszczególnie wybija się z tłumu, umięśnieniem czy wzrostem nie odbiega od reszty współbraci. Zdecydowanie nie dorównuje kolosom znajdującym się w tłumie. Tym co przyciąga spojrzenia zgromadzonych, są lekkie wyładowania elektryczne przebiegające po sylwetce. Roztacza on w okół siebie dość nieprzyjemną aurę co sprawia, że mało kto chcę przebywać w jego bezpośrednim otoczeniu.-

Gdy tylko ostanie słowa ucichły, zgromadzeni zaczęli rozglądać się dookoła wypatrując pierwszego wezwanego.
„Jeszcze nie teraz.” - pomyślał znużony. W momencie gdy kolosalny anioł, który ruszył jako pierwszy, wypowiada swe imię zakapturzony osobnik rozgląda się dookoła sprawdzając czy nikt inny nie zdecyduje się wystąpić z szeregu. Postronni zdążyli zauważyć tylko lekki skurcz mięśni i wzbity tuman kurzu w miejscu z którego wyparował.-

W czasie gdy niewprawni nadal wpatrują się ślepo w miejsce z którego znikł, ten pojawił się przed Egzarchą oparty jednym kolanem na ziemi, prawa dłoń zaciśnięta w pięść na sercu. Srebrne roztrzepane włosy, bandana zsunięta na szyję, skrzydła schludnie złożone. Z głową pochyloną na znak szacunku, jego zielone oczy są doskonale widoczne spod ciemnych okularów.
Odczekał, aż Hazajel dokończy swoją kwestie i rzekł spokojnym lekko zachrypnięty.

Wielki Egzarcho Lucielu, Videon chóru Hashmallim zakonu Ofiela, członek Czerwonych Orłów wstawia się na Twoje wezwanie.

Nie podnosząc głowy skierował swoje słowa do anioła znajdującego się po jego lewej stronie. -Ave, Hazajelu.

***


Zachariel przysłuchiwał się orędziu z daleka. kucając na jednej z wszechobecnych, wysokich kup złomu, złożonej ze starych pojazdów. Dla oddalonych od niego pobratymców, ubrany w długi, elegancki, ciemny płaszcz, zapinany z przodu na guziki i kapelusz w tym samym klimacie, mógł uchodzić z zwykłą, czarną plamę na tle nieba. Jedynie białe włosy opadające na plecy kontrastowały z ciemną tonacją. Gdy przemowa się zakończyła, wzrokiem odprowadził pierwszego kolosa, należącego do skrzydła, w którym miał zaszczyt działać, a którego mógł nazywać jednym z niewielu, prawdziwych braci. Następnie przyszła kolej na drugiego, który to w swoim stylu, zrobił mały pokaz swych umiejętności. Podczas gdy inni wpatrywali się w puste miejsce, Zarachiel uniósł niezauważalnie kącik ust ku górze, znając zwyczaje Videona.
Wreszcie przyszła kolej i na Seraphima, który to płynnie powstał i ruszył bez wahania przez zezłomowaną, nierówną trasę, ukazując swoją szczupłą, a zarazem umięśnioną sylwetkę. Po kilku krokach dotarł na krawędź i bez chwili zwłoki, runął w kilkumetrową przepaść. Wylądował gładko, odczekując chwilę, by poły płaszcza wróciły na swoje miejsce, po czym poprawiwszy lenonki, ruszył żwawym krokiem w stronę klęczącej grupy. W swej ludzkiej postaci nie przewyższał reszty zebranych, mieszcząc się w przeciętnym wzroście. Nie przywdział anielskiego oblicza, zupełnie jakby starał się pokazać o jego dużej przynależności do śmiertelników, których poprzysiągł bronić. Nie ukazał swych trzech par skrzydeł, ani nie pozwolił, by jego spojrzenie rozdarło na strzępy spokój patrzących na niego. W lewej dłoni trzymał czarną laskę, ze srebrną rączką w kształcie głowy smoka, której jednak nie używał w tej chwili do podpierania się w czasie chodu.
Gdy wreszcie podszedł do swych braci, w prawicę ujął kapelusz i zdjął go z głowy, przyciskając następnie do piersi. Lewa dłoń, trzymająca wciąż laskę, przesunęła się za plecy, gdzie znieruchomiała. Wtedy to mężczyzna, na oko mających ze cztery dekady i o bardzo pospolitej fizjonomii, klęknął.

-Witaj, Egzarcho Lucielu - Zaczął, a jego donośny głos wypełnił ciszę. - Zachariel, Seraphim z klanu Aratrona - Diakon Czerwonych Orłów, przybywa po twe rozkazy. - Anioł nawet na moment nie spojrzał w bok. Pochylona głowa, z przymkniętymi oczyma oraz totalny bezruch sprawiał wrażenie, że nasz bohater zastygł i przemienił się w posąg. Jedynie z rzadka unosząca się klatka piersiowa i powiewające na wietrze włosy świadczyły, że jest żywa istotą.

***

Jego krew wrzała, wreszcie nadszedł czas kiedy rozprawią się z tą zarazą trawiącą miasto. Jeszcze tylko kilka godzin i będzie mógł wyruszyć wymierzyć karę złu.

"...jedno skrzydło ma zadanie specjalne wystąpcie wy którzy zwiecie się czerwonymi orłami..." kiedy te słowa padły z ust egzarchy, wydawało mu się że się przesłyszał. Wisiał jeszcze chwilę w powietrzu nad zebranymi, ze złożonymi rękoma na piersi dalej obserwował plac na którym stał Luciel. Kiedy okazało się że Hazajel, jeden z jego kamratów ze skrzydła, wyszedł na środek, dotarło do niego że jednak dobrze słyszał, nie będą brali udziału w głównej bitwie. Widząc chwilę później jak Videon popisuję się swoimi umiejętnościami, pomyślał: "Kiedyś ktoś może uznać to za pychę, powinien uważać".

Bez wahania złożył płonące skrzydła żeby upaść na ziemię która znajdowała się kilkanaście metrów niżej. Kiedy wyszedł na plac okazało się że Zachariel doszedł szybciej niż on.

Zgromadzeni patrząc na ostatniego anioła zobaczyli przeciętnej budowy - jak na tu zebranych - mężczyznę o ponad przeciętnej urodzie. Na jego ramieniu siedział kruk. Jego czarne falowane włosy sięgały ramion. Ubrany był w czarny, skórzany rozpięty płaszcz, biały podkoszulek, czarne jeansy i trampki. W lewej ręce trzymał schowaną w pochwie katanę.

Uklęknął w szeregu, i schyliwszy głowę rzekł:
-Sermael, Eremil z Zakonu Raguela, jeden z Czerwonych Orłów. Na twe rozkazy Panie. -- jego głos dla żeńskiej części zgromadzonych był seksowny.

***


Luciel uśmiechnął się szeroko widząc swoich braci klęczących przed nim.
- Witajcie Skrzydlaci bracia, rad jestem że mogę oglądać was wszystkich, całych i zdrowych mam nadzieję że zadanie które wyznaczę wam w żaden sposób nie ugodzi w waszą dumę, lub w wasze Ego.


Uśmiechnął się co do niektórych, rozluźniając napiętą sytuacje. Rozejrzał się po wszystkich innych, świątynnych aniołach, na jednych patrzył z groźbą, a na innych z troską, jego spojrzenie przez chwilę zatrzymało się dłużej na młodej Zelotce, która niedawno się przebudziła, jednak szybko przesunął swoje spojrzenie znowu na waszą czwórkę, klęczącą u jego stóp, przeszedł i pogładził was po włosach wręcz pieszczotliwie, jak ojciec głaszcze swoje dzieci, jedynie głowę Mechakielity delikatnie przycisnął twardą ojcowską ręką, przypominając mu co dla niego jest ważne...

- Pójdziecie za mną, wyjaśnię wam wszystko po drodze – wstał i nie czekając na wasze reakcje, ruszył przed siebie – Jak wiecie ziemia nie została stworzona jako raj na ziemi dla ludzi, jak głoszą ich święte księgi ale jako wiezienie dla naszego największego wroga Antykreatora, przeciwieństwa naszego stwórcy, który obdarzył nas życiem, Dante pewien pisarz opisał piekło jako wymiar składający się z wielu poziomów, kręgów nakładających się jeden na drugi, idących coraz głębiej aż do najgłębszego, gdzie uwieziony jest ON. Ale to wszystko wiecie – mówił jakby prowadził musztrę swoich żołnierzy, przygotowując ich do rutynowego treningu na placu ćwiczeń, szybko, bezbłędnie i treściwie – są jednak rzeczy o których nie wiecie, a o których dowiedział się niedawno zakon Ofiela i czym prędzej mi o tym doniósł, a mianowicie że można tam się dostać.

Przerwał na chwilę, widząc przerażenie w waszych oczach, bądź co bądź podroż do „piekła” jest misją samobójczą i żaden skrzydlaty, ceniący chociaż trochę swoje życie, nie wybierze się tam, gdyż jest to skazanie na pewną śmierć.

-Nie bójcie się, nie zamierzam wysłać was tam, jednak wasze zadanie będzie równie niebezpieczne, jeden z zelotów w mieście odkrył portal przez który przechodzą wezwane demony do tego wymiaru, nie widział go na własne oczy, ale przysięgał na swój honor, że podsłuchał rozmowę upadłego, z grupą ludzkich okultystów, którzy zapewniali że coś takiego znajduje się w mieście, tylko trzeba to odkopać. Zatem jedynym słusznym miejscem wydają się opuszczone kopalnie złota, w których nadal ktoś kopie prawda ? Posłałem go tam wcześniej przed wami, by znalazł drogę i poprowadził was, do serca portalu, Ofielita dostanie opis rytuału, który pomoże zamknąć portal lub na jakiś czas chociaż go unieruchomić, niestety rytuał był tworzony na ślepo i bez wielu danych, ale liczymy na to że zadziała chociaż w części, w jakiej miałby działać z pełnym potencjałem. I najważniejsza sprawa, jeżeli nie chcecie, nie zmuszę was do wzięcia udziału w tej misji, wiem że mógłbym, ale nie chcę, wierzę że możemy zmiażdżyć potęgi piekła naszym światłem, lecz wiem także jako dowódca, że gdy w nieodpowiednim momencie posiłki przybędą przez portal, wszyscy możemy znaleźć się między młotem a kowadłem, a tego byśmy nie chcieli.

Stanął na środku oczyszczonego ze wszystkich śmieci i części samochodowych placu. Byliście tutaj tyle razy i zawsze było tu pełno najróżniejszych ustrojstw oraz wraków, teraz plac przypominał gładką plażę z miękkim piaskiem pod stopami, gdy przyjrzeliście się dokładniej, okazało się, że to lekko wilgotny popiół, a na na nim wyciśnięte rytualne znaki.



VIDEON

Gdy tylko wszedłeś na plac przebiegające Cię ciarki wzmogły się, wiedziałeś dokładnie gdzie stoisz i czym jest ten krąg, to że znajdował się w tym miejscu oznaczało tylko jedno długie pasmo bólu i cierpienia przez najbliższe godziny...

Krąg ten, to najnowszy wynalazek Ofielitów w dziedzinie „szybkiej podroży”, w ułamku sekundy, prześle was w zaplanowane miejsce, lub w jego pobliską okolicę, zawiera inkantacje ochronne by nie można było, kogoś wysłać prosto w kamień czy pod wodę, jedyna wadą tego świeżego dziecka twojego zakonu jest, to że ciało ulega dosłownie rozerwaniu na części i złożeniu na miejscu, to miejsce w którym fizyka spotyka się z magią i nie jest to miłe

Całe Twoje ciało oblał zimny pot...


Luciel spojrzał w wasza stronę i stanął po drugiej stronie placu. Wyciągnął miecz, swoją legendarną relikwie przekazywaną z egzarchy, na egzarchę od początków tej świątyni, mówi się że każdy z właścicieli oddał kawałek swojej duszy i wiedzy w to ostrze, czyniąc je tak pięknym i potężnym że samo patrzenie na nie budziło rządzę i rozpalało do walki, na ostrzu wygrawerowane w starym języku Aniołów, bardzo spopularyzowane na ziemi powiedzenie „Non omnis moriar” przypominające że, tutaj na ziemi śmierć to nie koniec. Wycelował go w waszą stronę.
-Ci którzy naprawdę chcą przysłużyć się świątyni, którzy pragną zdobyć chwalę i pokonać Antykreatora, proszę was wejdźcie do kręgu...

Gdy Ci co zdecydowali się wejść, wstąpili do niego zauważyliście że na hałdach samochodów otaczających plac wykwitły Anioły ubrane jak do boju, anielskie zbroje, kardynalskie szaty, czy nawet gołe torsy to normalny widok przed bitwą, jednak oni tylko stali patrząc się na was.

-NA CZEŚĆ CZERWONYCH ORŁÓW – ryknął Egzarcha przekrzykując każdy dźwięk w okolicy, pozwalając by niósł się po całej świątyni, unosząc w górę ostrze – URAAAAAA....

-URAAAA, URAAAA – rozległo się z dziesiątek zgromadzonych gardeł, a po chwili większość w formie Adon, wzbiła się w powietrze i ruszyła na pole bitwy, odprowadziliście ich wzrokiem, spostrzegając jak wielu z nich pokazywało w waszą stronę znaki powodzenia czy szczęścia...

-To jest ostatni moment by zadać jakieś pytania – Luciel spoważniał, a na jego twarz wrócił obojętny wyraz twarzy, schował miecz i spojrzał na was oczekując przez chwilę waszych pytań...



. Gdzieś w oddali usłyszeliście grzmot błyskawicy, dzieci Hashalim ruszyły do walki. Między uderzeniami piorunów, udało się dosłyszeć grzmot wybuchu, dobiegającego od strony kopalń

SAGE
„Bezpieczne i łatwe w użyciu”

Taaa... jasne, zapluci Ofielici obiecywali że właśnie takie będą,

„Przyłóż ładunek duchowy do ściany skoncentruj gniew pana na nim i poczekaj chwile a pokaże moc, jak kilka lasek dynamitu”

Łatwiej by było wziąć dynamit.

Pomyślałeś. Godzina zero zbliża się nie ubłagalnie, a ty zamiast wejścia do portalu, masz kupę gruzu do przerzucenia, wiadomym jest, że nie jesteś słaby, lecz liczy się czas, zwłaszcza że orły zaraz tutaj będą, zaplute orły, jakbyś sam nie mógł tego zrobić po co komu oni... służba nie drużba, spojrzałeś na mapę, którą dali Ci kardynałowie można to jeszcze obejść i może tam będzie drugie wejście. Biała plama na mapie oznaczająca niezbadany teren trochę Cię martwiła, ale kto nie gra ten nie wygrywa... Możesz poczekać na orły albo na własną rękę zbadać korytarz, zostaje zawsze trzecia opcja, odwalić kamienie to pewna droga ale jest to czasochłonne zajęcie, tak czy inaczej musisz wybrać, bo czas ucieka...[/left]
 
__________________
Dyplomata to ktoś, kto mówi ci abyś poszedł do diabła, a ty cieszysz się na podróż...

Ostatnio edytowane przez Corran : 31-01-2014 o 19:54.
Corran jest offline