Żukowski odetchnął z ulgą. Miał już po dziurki w nosie spiskowania z Karwasem - był przekonany, że senator chce go z wykorzystać. Parę słów do Judenratu, prasa na Żukowskiego, prześwietlenie życiorysu, a potem "papa" z pokładu helikoptera. Ponoć istnieje coś takiego jak solidarność obrzydliwych bogaczy - ale ponadto jest jeszcze coś takiego jak żądza bycia tylko tym, wybranym, jedynym, bogatym.
Teraz czekało go poważniejsze wyzwanie. Rozmowa z córką. Jego rodzina, co sam przyznawał przed sobą (ale tylko przed sobą), była porażką. Odkąd pamięta, zawsze wszystko kończyło się kłótnią - po czym jego syn spuszczał po raz setny swoje piekło w kiblu po ostrym łojeniu koki. Starsza córka wyjechała za granicę jak najszybciej. Tylko z nią utrzymywał kontakt. Młodsza odeszła z matką. Przechodząc przez hotelowy korytarz przylizał zmierzwiony, siwy włos i dopiął marynarkę. Sapnął i, lekko chwiejnym krokiem, udał się w kierunku recepcji. - Wando, jak dobrze cię widzieć! - przybrał postawę jowialnego ojca, którą zawsze raczył swoją starszą córkę. Nie objął córki. Delikatnie ujął jej dłoń swymi, przypominającymi dojrzałe bochny chleba. Zbliżenie do córki mogło nieść ze sobą reperkusje - Wanda nie znosiła swądu alkoholu. - Opowiadaj, moje dziecko - jak z matką? |