Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2014, 19:17   #1
Fromasz
 
Fromasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Fromasz nie jest za bardzo znanyFromasz nie jest za bardzo znany
[Autorski, Storytelling] Basition, czyli historia nieśmiertelnych

Legenda

START W PONIEDZIAŁEK 3 LUTEGO
Komentarze do sesji: http://lastinn.info/komentarze-do-se...tml#post475529


,,Stare dzieje głoszą, że na początku istniało Światło, a obok niego sześciu bogów. Było to tak dawno, jak naszych milion żyć. Światło zatem było dobre, lecz wymagało troskliwej opieki, by nie zgasło. Boginią opiekującą się tym światłem była Orreisha - piękna i charyzmatyczna. Po pewnym czasie reszta bogów zaczęła być zazdrosna, że Orreisha miała coś swojego, czemu poświęcała cały czas, dlatego też każdy postanowił stworzyć coś na podobiznę swego żywiołu. Daatim - bóg nieba, stworzył ogromną kulę chmur unoszących się w nicości. Bliack - bóg ciemności, uformował księżyc, który w środku był pusty a na zewnątrz odbijał światło. Byurn - bóg ognia, utworzył wielką, płonącą ścianę, która z braku pożywienia zaraz znikła. Hest - bóg ziemi, ulepił planetę, która była dzika i niedostępna, usiana skałami, rozpadlinami i rozległymi pustyniami. Była więc martwa. Bogowie zasmucili się wielce, że owoce ich pracy nie dorównywały znakomitości Światła Orreishy. Ona widząc ich przygnębionych i zastanawiając się jak mogłaby im pomóc, wpadła na pomysł, że połączą siły i stworzą wspólne dzieło. Bogowie postanowili posłuchać jej rady, co wyszło im na dobre. Związali więc swe moce i po wielu, wielu dniach ciężkiej pracy udało im się osiągnąć cel. Ich oczom ukazała się piękna planeta pokryta licznymi łąkami, długimi rzekami, głębokimi morzami i gęstymi lasami. Bogatość i urodzajność ich dzieła urzekła szóstkę bogów, jednak nadal czegoś im brakowało. Była ona pusta, samotna i bez życia. Orreisha nie pozostawała jednak bez planu i widząc ich zwątpienie sięgnęła rękoma wgłąb Światła i wyciągnęła małą, zmieniającą impulsywnie kolory kulkę. Zaczęła ona zmieniać kształty i upodabniać się do otaczających ją bogów. Tak właśnie powstała siódma z bogów - Ashkinia - bogini duszy i życia. Spojrzała na ich twór z zadumą i rozwagą, podeszła do niego i mocno objęła planetę w swoje pełne energii ramiona. Zaczęły rodzić się zwierzęta - ryby, gady, płazy, te latające i te pływające. Dwu i czteronożne. Z ogonami i bez. Mięsożerne, roślinożerne, z sierścią czy z pancerzykami, były idealnymi stworzeniami, które zapełniały brakującą przestrzeń na tej pięknej, urodzajnej planecie. Wśród tych zwierząt, byliśmy i my - ludzie.
Istnienie na ziemi było jak w raju.. Każdy bóg troskliwie opiekował się swoim żywiołem, jednak to my ludzie staliśmy się ich ulubieńcami. Patrzyli jak się rozwijamy, wspomagali nas przy wędrówkach przez oceany czy góry. My nie byliśmy im dłużni. Co i rusz powstawała nowa świątynia na cześć Bogów, a ofiar i modłów nie było końca.
Jednak wtedy coś się zmieniło. Nie na samej planecie, tylko tam, hen wysoko w górze. Każdy z wszechpotężnych chciał planetę tylko dla siebie, chciał jak najwięcej przy niej robić. Nie chcieli także uznać Ashkinii za równą sobie, przez co utrudniali jej dostęp do ich Tworu. Zmartwiona i rozgoryczona udała się do Orreishy, jako, że traktowała ją jako swą matkę i prosiła o radę. Orreisha poradziła jej jednak cierpliwość, gdyż w końcu ją zaakceptują jako nową boginię. To jeszcze bardziej pogrążyło Ashkinię w bólu i beznadziei, więc zaczęła coraz bardziej uparcie próbować dostać się do swojego dzieła. Coraz mocniej przeszkadzała bogom i nieraz wyrządzała im krzywdę. Postanowiono, że zrobią naradę i głosowanie. Ustanowili, że zamkną Ashkinię w księżycu stworzonym przez Bliacka, aby nigdy nikomu już nie zaszkodziła. Wyrok zapadł. Gdy prowadzono ją spętaną w stronę przeznaczenia, ostatni raz spojrzała w kierunku pięknej planety której dała życie. Żal tak mocno ściskał jej serce, że rozpadło się ono na tysiące gwiazd, osiadając na nieboskłonie. Legenda głosi, że kiedy gwiazda spada, część duszy Ashkinii wraca na ziemię i wtedy rodzi się człowiek obdarzony specjalnymi umiejętnościami kształtowania własnej części duszy.
Orreisha była od początku przeciwna procesowi, a w końcu jak zobaczyła, że bogowie są nieugięci w swoich poczynaniach, zaczęła płakać. Rozpaczała tak głeboko, że zanurzyła się w swoim Świetle i nikt więcej jej przez długi czas nie widział.
I właśnie w ten sposób gdy ludzie zaczęli umierać, nikogo nie było, aby zabierał ich Dusze.
Nastały niespokojne, niepewne czasy. Część Ashhinii - bo tak nazwano ludzi po śmierci - zaczęli uważać się za wyższych od śmiertelników, co doprowadziło do polowań na nich. Gdy już nieszczęśnika zabito, jego dusza stawała się niewolnikiem Ashhi, który go zgładził. Ludzie nie wiedząc co robić, zaczęli być monoteistyczni, w nadziei, że ten konkretny bóg ich wysłucha i zacznie ochraniać. Główne modły skierowane były do Orreishy, która była bierna na ich nieszczęście, w czasie tej mrocznej epoki. Konflikt był z góry wygrany przez Ashhinii, gdyż ludzie nie mogli nic im zrobić.
Ashhinii, którzy pomagali ludziom, postanowili stworzyć ugrupowanie, które ułożyło szereg praw, regulujących relacje pomiędzy nimi a śmiertelnikami. Owa frakcja zdobyła uznanie wsród innych kultów, co pomogło zapanować chociaż w części nad ogólnym chaosem. Nazwali się zatem Basition.
Wtedy stał się cud - Orresha zobaczyła działania śmiertelnych i Ashhinii, które miały na celu zespojenie się i zstąpiła ze Światłości. Ogłosiła wszystkim ludziom swoje poparcie na zaprzestanie wojny. Stworzyła azyl w postaci miasta dla śmiertelników, który nazwała Ordena. Dopilnowała dokończenia jego budowy i pobłogosławiła frakcję Basition, która miała pilnować porządku w tym mieście. Miasto, a właściwie Megalopolis, było otoczone ogromnym, zbrojonym murem z kamienia i metalu. Wysokości miał dwieście stóp a grubości trzydziestu. I właśnie my w tym mieście mieszkamy - w bezpiecznej i ostatniej ostoi ludzkości..."



Dzieci siedziały na ziemi z nieskrytym, głebokim zaciekawieniem w ciasnym półkolu dookoła starej, pomarszczonej niani, która dziergając szalik na drutach bujała się w swoim drewnianym fotelu.
- A teraz pora spać - powiedziała, na co odpowiedzią dzieci były jęki i protesty. Chciały dowiedzieć się czegoś jeszcze o bogach i świecie w którym nota bene żyją.

Natan odszedł z uśmiechem od okna, przez które obserwował całą historię i spojrzał na rekrutów przybierając od razu surową i niecierpiącą sprzeciwu minę. Blizna przeszywała mu całą twarz od skroni do podbródka. Miał dwa topory skrzyżowane na plecach, a gdy mówił do zebranych, muskał czule sztylet zawieszony u pasa. Ze zdziwieniem zerknął na Anokhi, która widać należy do starego ludu dzikich plemion. Przeniósł i zatrzymał wzrok też na Sagitariusie, a raczej na jego ogromnej kuszy, wręcz baliście. ,,Jak on tym strzela" pomyślał. Postanowił więcej nie marnować czasu.

- Słuchajcie! - rzekł głębokim, trochę zapitym tonem. - Mam dla was misję, na której pokażecie na co was stać na początek. Wszystkie szczegóły dostaniecie od tamtego żołnierza przy stole. Zabierać ekwipunek i odmaszerować!

Budynek, a raczej budyneczek frakcji był małym, jednopiętrowym domkiem u podstawy z kamienia, a ściany z drewna. Za dach robiła trzcina; polana, sklejona smołą i papką jakiś wodoodpornych substancji. Pokoje były dwa. Jeden robił za salkę konferencyjną, a drugi za gabinet Natana, w którym siedzieli rekruci. Dwoje z okien wychodziło na wieczne otwarte okno szkolnej placówki, gdzie przywódca mógł słuchać w wolnym czasie bajek starej jak świat niani. Wynosił z nich wiele nauk, a także jej głos go odprężał, gdy spięty wypełniał dokumenty.

W gabinecie znajdowało się dużo starych, drewnianych mebli, które kompletnie do siebie nie pasowały. Szafka była z ciemnego dębu, przepalana w miejscach półek, a biurko było z jasnej brzozy. Dookoła porozrzucane były tony książek po wszystkich powierzchniach płaskich, w swoistym, autorskim chaosie i nieładzie.

Rekruci podeszli do stolika, gdzie stał szczupły i wysoki żołnierz. Na sobie miał zwyczajną, skórzaną podszewkę pod zbroję. Na niej zwisała za krótka kolczuga. U pasa zwisał typowy miecz straży miejskiej - krótki, z popularnego stopu metalu, o lekkim rozszerzeniu na końcu klingi. Na uchwycie było widoczne godło Straży - czarny kruk z wbitym mieczem w oko. Wielu niepokoiło te godło, nawet były wnoszone pisma i protesty aby je zmienić, lecz wszystkie zostały wrzucone do ognia. W końcu ludzie się z tym pogodzili i przyzwyczaili.

-Witajcie - zaczął spokojnym tonem żołnierz. - Przyjęci do Basitionu zostaniecie dopiero po wykonaniu pierwszej misji, o czym dobrze pewnie wiecie. Nieliczni wstępują w nasze szeregi. Nie dajemy też misji bezsensownych albo prostych w wykonaniu. Do każdej będzie trzeba wykazac się umiejętnością myślenia, sprytu i odwagi. Siła też by się przydała... - przerwał i spojrzał się na swoje wątłe ramiona.

- Stąd wysyłamy was wszystkich, bo może być ich o wiele więcej niż przypuszczamy. Macie wybadać, gdzie chowa się jeden z Ashhi, który ostatnio uśmiercił naszego Strażnika. Nie opuścił raczej miasta, gdyż znana jest nam jego twarz. - strażnik wyjął z szafki portret Ashhi. Był łysy, z pociągłą twarzą, a usta w lewym kąciku były sztucznie przedłużone czerwoną blizną, zapewne przez jakiegoś broniącego się śmiertelnego. Miał jakiś tatuaż na szyi, lecz nie widać było większości.

- Proponuję rozpocząć poszukiwania u szwaczki dwa budynki po lewo. - dodał energicznie strażnik, wymachując ręką w odpowiednim kierunku - Doszły nas słuchy, że u niej zamawia duże ilości tkaniny, aby owijać w nie ciała. Po co? Nie wiemy. Możliwe, że do transportu... Ale na pewno jak ją przyciśniecie, to wszystko wam...

Natan podszedł do żołnierza i z irytacją wyrwał mu portret Ashhi i podał Rubenowi.

- Idźcie już! - rzucił ze złością. - I nie wracać mi tu bez niego!
 

Ostatnio edytowane przez Fromasz : 02-02-2014 o 20:43.
Fromasz jest offline