Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2014, 23:16   #2
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Godzina 8:03 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Nowy Jork



Basri, Maroldo, Yamato

Nawet jeśli Corp-Tech nie miało najpiękniejszego budynku w Nowym Jorku, to miało niepodważalnie najwyższy. Wysoka na ponad tysiąc metrów, szklano-stalowa bryła wznosiła się ponad wszystko inne. Główna siedziba tej korporacji musiała onieśmielać i rzucać cień na pozostałe budynki, zwłaszcza te należące do konkurencji. Zwykły prestiż, z którym nikt konkurować nie chciał, ale i nikt inny w tym mieście nie założył tu swojej głównej kwatery. Delikatny zielony odcień powoli przechodził w biel, aby w końcu utworzyć litery składające się na pierwsze litery nazwy.
Niewielu lubiło ten wieżowiec, majestatyczną bryłę. Niektórzy za to, kto znajdował się w środku, ale byli też tacy, którzy doskonale wiedzieli, że został wybudowany na strefie zero i na dodatek pamiętali, co ta strefa oznaczała. Tych była mniejszość, wydarzenia z 2016 roku zmieniły bardzo wiele i już tylko starsi ludzie burzyli się na fakt, że CORP-TOWER stało na zgliszczach dwóch wież WTC.

Niezależnie od tego co sobie myśleli, teraz siedzieli na osiemdziesiątym trzecim piętrze tegoż wieżowca, w przestronnym holu, wyposażonym w wygodne kanapy i interaktywne stoliki, na których każdy widział swoje imię i nazwisko, niczym starodawne plakietki na klapach marynarek każdego korporata. Dwójka z nich pozornie wydawała się nieco do siebie podobna, lecz mogło to być zwyczajne złudzenie spowodowane obecnością trzeciej osoby. Mężczyzny, który zdaje się robił za żywą reklamę cybernetycznych wszczepów. Sam się dziwił temu, co tu robił. Pospólstwa na takie piętro nie zapraszano.

Zostali zaproszeni na spotkanie przez niejakiego Alana Dirkauera, dyrektora operacyjnego średniego szczebla. Z tych niezbyt licznych informacji, jakie można było o nim zebrać, to okazywał się młodym i ambitnym facetem, pnącym się ostatnio nieustannie w górę. Zarządzał tak zwanymi "projektami", a robił to poprzez zbieranie do tego odpowiednich ludzi i nadzorowanie ich roboty. Teraz sprawa była również warta zachodu. Dla niektórych wydawać się mogła odmianą od zwyczajnej pracy, dla innych okazją do zarobku. Bo o ile o szczegółach przez holofon nie rozmawiał, to podkreślał, że zadanie jest jak najbardziej płatne i to całkiem nieźle.
Zdążyli się sobie przyjrzeć, nie trzymano ich jednakże długo na tych sofach. Zaledwie kilka minut po ustalonej godzinie, ubrana w doskonale dopasowany uniform sekretarka zaprosiła ich do gabinetu Alana. Gabinetu może nie strasznie wielkiego, lecz urządzonego nowocześnie, a przede wszystkim - drogo. Widok z okien, sięgających od sufitu do podłogi, nie był bardzo imponujący. Większość wieżowców Manhattanu była wyższa niż osiemdziesiąte piętro, toteż wzrok kierował się głównie na elewacje ze szkła i stali. Sam Dirkauer nie robił także spektakularnego wrażenia.


Wysoki, szczupły, ubrany w dobrej jakości garnitur. Zmierzył ich wzrokiem, unosząc się z fotela, aby się przywitać. Kącik ust drgnął mu w półuśmiechu, gdy bliżej przyjrzał się Rose. Po Kenjim przesunął się beznamiętnie, a na widok Mika zmarszczył brwi, wydając się z trudem tłumić westchnięcie.
- Proszę usiąść - wskazał im miejsca na fotelach, sam zajmując ponownie swój, znajdujący się za biurkiem z ciemnego drewna. Wydawało się puste, dopóki nie uruchomił komputera. - Panie Maroldo, prosiłbym o delikatność z obchodzeniem się z meblami, ta skóra jest wiele warta i jeśli poszarpie ją pan swoim… metalem, to będę zmuszony prosić pana przełożonych o potrącenie tego z pensji.
Zabłysnął holograficzny ekran i Alan pchnął go na ścianę, gdzie powiększył się kilkukrotnie, wyświetlając twarz Azjaty, podpisaną jako Jin-Tieo.

- Człowiek ten jest związany ze zleceniem, jakie pozwolono mi państwu przedstawić. Zleceniem niestety niejednoznacznym i wymagającym od państwa sporo kreatywności, a także nie pozwalającym na przydzielenie do niego większej ilości osób. Stąd też pozwoliłem sobie na spore zróżnicowanie państwa… specjalności.
Uśmiechnął się, mało wesoło. Prawdziwe emocje pojawiały się tylko jak patrzył na kobietę, nie wiążąc się bezpośrednio z uśmiechem.
- Za wypełnienie wszystkich punktów umowy, którą właśnie otrzymali państwo na swoje holofony, przewidziane jest wynagrodzenie w postaci trzydziestu tysięcy Eurodolarów, niezależnie od pensji, które panowie otrzymują. Dla pani zaś bonus. Przejdźmy jednakże do samego zlecenia.
Przełączył zdjęcie i wyświetliła się satelitarna mapa Nowego Jorku, zbliżenie obejmowało głównie Bronx, co łatwo było rozpoznać każdemu mieszkającemu dłużej w tym mieście człowiekowi.

- Jin-Tieo jest według posiadanych przez nas informacji, głównym kandydatem do przejęcia schedy po poprzednim przywódcy gangu The Rustlers. Jednego z trzech największych w tym rejonie. Waszym zadaniem byłoby, z wykorzystaniem także zasobów Corp-Techu, namówić go na współpracę, a jeszcze lepiej - uzależnić od nas. Posadzenie go na fotelu przywódcy gangu to jeden z prostszych sposobów, zwłaszcza, że tylko tam faktycznie będzie dla nas przydatny. To pierwsza część tego zlecenia. Drugą jest zdobycie informacji, które są w jego posiadaniu. Lub z innych źródeł, w sumie nie jest to istotne. Dane, których poszukujemy dotyczą nowego środka odurzającego, jaki pojawił się na rynku w Bronxie. Poza tym zależy nam również na informacji kto przewodzi innemu z tamtejszych gangów. Pojawili się niedawno, a już są jednymi z większych. Zwą się "Free Souls". Pierwszy cel jest najważniejszy, teraz jest idealny czas na zdobycie wspływów w tej dzielnicy. Jak to zrobicie, to oczywiście zależy od państwa. Pan Maroldo pochodzi stamtąd i dobrze się orientuje w podobnych… klimatach, sądzę więc, że idealnie posłuży jako przewodnik. Wszelki intel, który obecnie posiadamy, zostałby państwu oczywiście przekazany. Zanim podpiszą państwo umowę, oczywiście jeśli pozostają zainteresowani tematem, odpowiem na wszelkie pytania.
Oparł łokcie na biurku, gasząc ekran komputera i składając je w charakterystyczny daszek, czekając na to co powiedzą zaproszeni przez niego goście.


Shelby

Ciężko było przewidzieć czego można się spodziewać po przyjęciu roboty w korporacji. Oni mogli wszystko, a tak zwani ludzie operacyjni, byli przydzielani do tak różnych zadań, że przewidzieć tego nie szło. Nawet weteranom, oni po prostu nie zastanawiali się nad tym co będzie dalej. Pierwsza cecha do zdobycia w nowym środowisku.
James musiał jednak przyznać, że niewiele się to różniło od standardowego życia oddziałów specjalnych. Było lepiej, czyściej, pracujący tu ludzie wyglądali na szczęśliwszych. Bo i korporacja płaciła lepiej, a interwencji wcale nie było za wiele. Trafił do jednostki wojskowej, Corp-Tech najwyraźniej nie miał jako takich oddziałów szybkiego reagowania - co było mało prawdopodobne. Raczej były to jednostki scyborgizowane, "hodowane" w tajnych placówkach. Tu było wojsko.

Inna sprawa, że nie przydzielono go do żadnej jednostki. Szkolono, niemal identycznie z tym do czego był przyzwyczajony, lecz miał wrażenie, że to bardziej badanie faktycznych jego możliwości, a pomysły na wykorzystanie jego osoby są zupełnie inne. Przebadano go bardzo dokładnie, zbadano ciało cal po calu - te zwyczajne i te elektroniczne jego elementy. Wyznaczono testy wydajnościowe. Jednym słowem - jak rekruta, chociaż tu traktowano go zupełnie inaczej. Po… swojsku? Nawet jak on nie czuł się dobrze wśród korporatów, to ludzie, którzy go otaczali, wiele się od poprzednich kumpli nie różnili. Niewiele obchodziła ich polityka i korporacje, gdy dostawali żołd.

Umieszczono go w placówce wojskowej w New Jersey, koszarach praktycznie, gdzie przez tydzień bacznie obserwowano i notowano wyniki. Tak przynajmniej sądził. Wreszcie tego ranka, zaraz po porannej rozgrzewce i śniadaniu, pojawił się jego dowódca, kiwając mu ręką, żeby poszedł za nim. Kierował się prosto do swojego biura, prostego i urządzonego po żołniersku - bez zbędnych dodatków. Taki zresztą był pułkownik Nathaniel Ferrick. Zawsze konkretny, zdecydowany i pozbawiony uśmiechu, przynajmniej w czasie pracy. Traktował rzeczy serio i wzbudzał szacunek. Ludzie czasami z niego żartowali, lecz respekt ukryty był nawet w tych dowcipach.

- Siadaj, Shelby. - Wskazał mu miejsce, siadając za swoim biurkiem. - Polecono mi cię nadzorować, ale ten czas się skończył. Bez zaskoczenia, zdałeś testy. Kilku tych w garniturach martwiło się o twoją kondycję umysłową, zdaje się, że ich postraszyłeś. Ja też za większością nie przepadam, nie jestem politykiem.
Prawdomówność, i to prosto w oczy, to także była jedna z cech pułkownika. Z tego co wiedział James, Ferrick służył również w "prawdziwej" armii, nie tylko tej korporacyjnej.
- Polecono znaleźć mi dla ciebie jakieś zadanie i myślę, że coś mam. Policyjna robota - rzucił mu teczkę z kilkoma papierami w środku. Tradycjonalista, niewielu ludzi używało obecnie kartek. - To krótki raport na temat wczorajszego zamachu terrorystycznego w sądzie. Twoim zadaniem jest sprawdzić kto za tym faktycznie stał i czy zagrożenie ciągle istnieje. Obiecaliśmy Scottowi Tomkinsowi pomoc w obnażeniu działań grupy, do której przynależała jego córka. On sam powie więcej. Spotkanie masz ustawione na dziesiątą, adres to Inner City 83. Daleko stąd, na wschód od Bronxu, ale zdążysz nawet się umyć. Będziesz przy tym współpracował z kilkoma osobami, ale może wypracujesz sobie jakiś bonus do pensji. Tutaj już nie musisz wracać, o ile nie potrzebna ci kwatera, wtedy zapraszamy. Raportujesz przede mną, nie musisz jednak spowiadać się z każdego kroku. Masz pytania?
Twarde spojrzenie spoczęło na jego oczach, gdy pułkownik bawił się długopisem, zajmując czymś dłonie.


Ferrick

"Impreza u mnie o 19, nawet nie myśl, by nie przyjść!!!"
Lexi potrafiła być bardzo energiczna i wiadomość przed ósmą rano nie była aż tak zaskakująca. Ann i tak chwilowo miała przerwę zimową w większości swoich aktywności życiowych - studia studiami, ale święta rzeczą świętą. Jej nowa koleżanka imprezy robiła całkiem często, próbowała ciągać ją także po różnych innych miejscach, zwykle nietypowych. Tak zresztą było i u niej. Eksperymenty chemiczne, włącznie z cudownie kolorowymi fajerwerkami potrafiła stosować naprzemiennie z wróżeniem z fusów, zwłaszcza, gdy trochę wypiła. Pasjonatka na każdym froncie. Również tym dotyczącym facetów. I kobiet. Ferrick czasami dziwiła się, że przy tym wszystkim znajduje czas na studia i pracę. A przecież właśnie to je do siebie zbliżyło.
Tak czy inaczej, obudziła Ann, która zdała sobie sprawę, że już nie pośpi.

Zdążyła się umyć, gdy zadzwonił holofon i rozłączył się po sygnale. I znów zadzwonił. Szaleństwo elektronicznego gadżetu trwało dobre dziesięć sekund, zanim owinięta ręcznikiem do niego nie dotarła i nie odebrała. Połączenie od ojca, zaskakujące o tej porze. Odkąd się wyprowadziła, to głównie matka wydzwaniała. Niestety, raczej nadaktywnie, potrafiąc codziennie zmusić ją do całkowitego raportu na temat dziennych aktywności. Ciekawe czy jej kiedyś przejdzie? Odebrała.

- Cześć, wybacz przeszkadzanie w wolny dzień. Wiem od matki. Telefony dziś szwankują, może mnie zaraz rozłączyć. Nie miałabyś chęci, by pomóc w jednej spraw… - niczym jak prorok. Urwało połączenie. Za chwilę zadzwonił ponownie. - Cholerne zakłócenia. Wracając. Słyszałaś o wczorajszym zamachu w sądzie? Poznałem kiedyś Scotta Tomkinsa, a tak się składa, że firma postanowiła zerknąć na tą sprawę. Umówili spotkanie na dziesiątą, w Inner City 83. Jeśli masz kogoś zainteresowanego, możesz zabrać ze sobą. Jest szansa dorobić. Podesłałem jednego ze swoich nowych ludzi, podobno narwańca lubiącego się czasami popisać. Nie do końca to prawda, ale zamontowali mu coś. Jakby szalał to dostaniesz kod aktywujący, więc tu bez obaw. Scott chciałby odkryć co stoi za prawdziwą przyczyną śmierci jego córki. Nie namawiam, ale jeśli masz czas…
Urwało znowu. Musiał się wkurzyć, po pożegnanie wysłał wiadomością tekstową.

Dzień na dobrą sprawę dopiero wstawał. Korki były jakby większe, śnieg prószył, mróz za oknem dawał się we znaki coraz bardziej. Jedyną większą różnicą były te zakłócenia, o których trąbiono wszędzie. Idealna pożywka, chociaż pewnie równie irytująca - dla kogoś kto żył z tego, że inni go oglądali i słuchali to musiał być koszmar. Ann miała wolny od zajęć dzień, mogła go wykorzystać jak tylko chciała.
Również na skorzystanie z propozycji ojca, Tomkins jak łatwo było sprawdzić, dorobił się na giełdzie jako makler. Samo mieszkanie w Inner City musiało coś znaczyć.


Remo

Kto myślał, że open space obsadzony głównie komputerowcami to miejsce ciche i niemal sterylne, to… zwykle miał rację. Dział techniczny, związany głównie z siecią i sprawnym działaniem podsystemów i stacji roboczych, obsadzony był głównie przez młodych, którzy większość swojego życia spędzali z nosami w monitorach. Żyli wirtualnym światem, dlatego ich biurka pozbawione były czegoś więcej niż kubka czy butelki z napojem, a sam wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Pewnie, wyjątki były, lecz Remo mógł je policzyć na palcach maksymalnie dwóch rąk. W powietrzu unosił się tylko szum sprzętu i klimatyzacji, z rzadka przerywany rozmowami. Widział to bezpośrednio, bo mimo, że był tu jednym z szefów, to miejsce miał niemal jak inni. Biurko, kącik, box i komputer. Niektórzy dostawali większe, przeźroczyste boxy. Mówiono o nich akwaria i był to słaby awans.
Niestety tam pewnie dałoby się uniknąć czegoś co się wydarzyło. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
- Reeemooo!!!

Frank Huyston robił to oczywiście z pełną premedytacją. Wołać jak posłusznego pieska na smyczy. Chciałby, by haker był właśnie kimś takim, dokładnie wypełniającym wolę swojego pana i władcy, w postaci nowego szefa ma się rozumieć. Jeszcze miał siłę i ikrę, by tę taktykę praktykować. Kwestia czasu, być może. Problem w tym, że Kye ignorować tego nie mógł, a na dodatek pakowano go w nudne lub co gorsza - paskudne roboty. Po pierwszych kilku wpadkach Frank nauczył się dawać takie, których nie dało się zrzucić na zwykłych "klepaczy" licznie zasiadających w ogromnym pomieszczeniu.
Zwolnić Remo może nie mogli, jawną niesubordynację umieli za to wykorzystać mocno na swoją korzyść. Uwielbiali go kontrolować, przynajmniej na tyle, na ile mogli. Toteż trzeba było ruszyć dupę, wysłuchać gościa i potem dopiero kombinować, jak zrobić, by się nie narobić.

Huyston w swoim "akwarium" czuł się faktycznie jak ryba w wodzie. Siedział rozwalony na swoim fotelu, z nogami na biurku i ekranem wiszącym mu przed oczami. Niedbałym gestem "pchnął" go na biurko, gdy zobaczył wchodzącego hakera i gestem kazał zamknąć drzwi. Gdy Remo usiadł, zaczął nawijać, mocno przy tym gestykulując. Lisa mówiła, że jakby się mocniej nadął to by pękł. On sam zdaje się uważał zupełnie inaczej, jakby wydatne policzki nic nie ujmowały jego idealnej urodzie.
- Są dwie sprawy. Dla ciebie bułka z masłem - zawsze tak gadał, jak zrzucał coś co powierzono jemu samemu. - Szefostwo chce wiedzieć wszystko o gangach z Bronxu i nowego specyfiku, który nazywają Odlot. O trzech największych gangach przede wszystkim, bez ujawniania komukolwiek, że się tym interesujemy. Analitycy zrobią swoją robotę, ty masz wygrzebać z sieci co się da. Lub nie da i to także. Jak skończysz, zgłoś się do… - zerknął na ekran - Alana Dirkauera. Druga sprawa to wczorajszy zamach. Trzeba sprawdzić te "Dzieci Rasheesha" czy jak im tam było. Spotkanie z Tomkinsem ustawione jest na dziesiątą, Inner City 83. To ojciec tej idiotki co się wysadziła. Proponuję pojechać.
Uniósł wzrok, wymownie sugerując, że "posłuchanie" zakończone. Było pewne, że częścią tej roboty miał zająć się osobiście. Na dyskusje jednakże miejsca tu nie zostało ani odrobiny.


 
Sekal jest offline