Trzy dni wcześniej
Wylegiwał się w najlepsze, odsypiając nocne zajęcia w podgrupach mieszanych, gdy z przyjemnej drzemki wyrwało go walenie do drzwi.
-
Oby nie jakiś zazdrosny brat czy ojciec - mruknął wciągając spodnie.
-
Już, zaraz - odezwał się dużo głośniej, gdy intruz po raz kolejny walnął pięścią w drzwi. -
Już otwieram! - dodał.
Wbrew tym słowom najpierw przyodział się do końca, a dopiero potem otworzył drzwi.
-
Słucham? - spytał niższego od siebie o pół głowy młodziana, trzymającego w dłoni jakiś papier.
-
Pan Ruben? - upewnił się młodzian. -
Proszę. Co złego, to nie ja - dodał z kpiącym uśmieszkiem.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów.
Wezwanie od Basitionu. Nie do wiary.
Ruben pokręcił głową ze zdziwieniem. A już sądził, że jego kandydatura nie zostanie uwzględniona. Z takimi argumentami... A może ktoś docenił jego szczerość?
***
Gabinet Natana
Kandydatów, jak się okazało, było razem z nim sześciu. A dokładniej - sześcioro.
Dużo, czy mało jak na jednego "klienta"?
-
Już idziemy, już - odparł Ruben na pełne złości i pretensji słowa Natana.
Schował za pazuchę podsunięty przez szczupłego żołnierza artefakt, zwinął ze stołu żałośnie nędzne "coś", co Natan szumnie nazwał "ekwipunkiem", a potem, zamiast wyjść, spojrzał na Natana.
-
Dostaniemy jakieś pismo? Nakaz? Zlecenie z pieczęcią? Bo chyba powinniśmy działać zgodnie z planem?