Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2014, 23:38   #1
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Orków i toporków dwóch.

***

”Koniec świata w roku 1420 nie nastąpił. Choć wiele wskazywało na to, że nastąpi.”

***
Pchnięty siłami przeznaczenia, potrzebą zdobycia grosza, chęcią przeżycia przygody, czy też najzwyklejszym przypadkiem (niepotrzebne skreślić), stanąłeś przed drzwiami karczmy pod Świńskim chwostem. Nazwa sama z siebie nie zachęcała do odwiedzenia przybytku. Na samą myśl bowiem o tym co znaleźć można było pod świńskim chwostem, co delikatniejszym wywracało kiszki na lewą stronę. Sama karczma nie była lepsza od nazwy. Nie należała ona zdecydowanie do tych, w których strudzony wędrowiec mógłby zaznać spokoju po męczącej drodze. Był to raczej rodzaj przybytku, w którym miejscowy margines społeczny rozwijał swe uzależnienia do granic nieprzyzwoitości. Nędzny, acz tani alkohol lał się strumieniami, straszne, acz tłuste i tanie jedzenie stanowiło pasującą zakąskę. Obsługa zdawała się od dawna nie mieć problemów z sanepidem, a miejscowe kurwy starały się dorobić strasząc przejezdnych brakami w uzębieniu.
…Było prawie jak w domu…
Pora była późna, za plecami ciemno, w żołądku głodno. Kilka srebrnych posiadanych w kieszeni starczy na pewno na jakąś polewkę, kawałek chleba, sera i parę kropel wina… a może i na coś mocniejszego?
Po otwarciu karczemnych drzwi pierwsze co uderzało, to smród niemytych ciał, na poły przetrawionego alkoholu, świeżego alkoholu i marnie upieczonego mięsiwa. Całość zebrana do przysłowiowej kupy stanowiła, iż przez chwilę każdy musiał się zastanowić czy aby na pewno wejść. W środku była masa luda. Miejscowi okupowali stałe miejsca, przyjezdni starali się nie rzucać nikomu w oczy (ani do gardeł). Karczmarz, wielki, łysy człek z wytatuowanym pająkiem na znacznej części czaski czyścił bez przekonania kufel, co i rusz łypiąc na przechodzących. Bezbłędnie reagował na wezwania, odruchowo przyjmował zamówienia i komenderował kuchennym i posługiwaczkom.
Już na pierwszy rzut oka wyglądał na mistrza w swym fachu.
Pierwszym co docierało do uszu wchodzącego było bajanie oberwańca siedzącego przy wejściu. Starzec trzymając przed sobą naczynie na drobne bajał o różnych sprawach. Zadziwiające było, iż bajał z sensem i o tematach bieżących, o których głośno było w świecie.
***

- Nie sprawdziły się mroczne proroctwa Chiliastów przepowiadające nadejście końca dość precyzyjnie, mianowicie na rok 1420, miesiąc luty, poniedziałek po świętej scholastyce. Ale cóż. Minął poniedziałek, przyszedł wtorek a po nim środa… i nic. Nie nastały dni kary i pomsty poprzedzające nadejście Królestwa Bożego. Nie został, choć skończyło się lat tysiąc, z więzienia swego uwolniony Szatan i nie wyszedł by omamić narody z czterech narożników Ziemi. Nie zginęli wszyscy grzesznicy świata i przeciwnicy Boga od miecza, ognia, głodu, gradu, od kłów bestii, żądeł skorpionów i jadu węży. Próżno oczekiwali wierni nadejścia Mesjasza na górach Tabor, Baranek, Orep, Syjon i Oliwnej. Nadaremnie oczekiwało powtórnego przyjścia Zbawiciela, przepowiedziane w Izajaszowym proroctwie, pięć miast wybranych. Koniec świata nie nastąpił. Świat nie zginął i nie spłonął. Przynajmniej nie cały. Ale i tak było wesoło…

***

O tak! To było pewne. Większość z wchodzących była tego najlepszym przykładem. Przed niespełna czterema laty, wieloletni konflikt pomiędzy Cesarstwem Arkhanii i Księstwem Morkoth nagle się zakończył. Nie było walnej bitwy, nie dokonano żadnego przewrotu pałacowego. Żaden z rządzących nie abdykował, nie oddał tronu i w żaden spektakularny sposób nie zmienił swej polityki. Z jakiegoś jednak względu oddziały wojskowe zaprzestały działań przeciw sobie. W obu armiach ogłoszono mobilizację specjalistów. Nagle w cenie znalazły się ręce wprawione w magii, mieczu lub innych sztukach. Mobilizowano oddziały specjalne, do zadań takiż… cała ta szopka przez trzy lata trwała, tylko po to, aby w końcu zakończyć się… niczym.
Oddziały najemne rozwiązano, do konfliktu nie doszło. Z kimkolwiek miało by dojść. Plotka głosiła, ze najlepsze z tychże oddziałów mobilizowane były z obu, zaprzysięgłych przeciw sobie armii. Ponoć zdarzały się przypadki i taki, gdzie elf stawał obok orka w boju, gdzie ramię w ramię krew przelewał, męstwo okazywał, zdrowia i życia nie szczędząc. Z kim jednak mieli by walczyć, tego nikt nie wiedział.
Prócz tego rynek najemny zubożał. Najwięksi klienci przestali poszukiwać rąk do pracy, a zatem została jedynie drobnica z zadań na rynku „tradycyjnym”. Ot poderżnąć komuś gardło, okraść, połamać nogi zalotnikowi córki… etc. etc…

***

- Nie było końca świata w roku 1420, nie było w rok później, ani w dwa, ani w trzy, ani nawet w cztery. Rzeczy biegły, że się tak wyrażę swym przyrodzonym porządkiem. Trwały wojny, mnożyły się zarazy, szerzył się głód, bliźni zabijał i okradał bliźniego, pożądał jego żony i generalnie był mu wilkiem. Orkom co czas jakiś fundowano pogromik, a wampirom stosik. Z nowości zaś, szkielety w uciesznych podskokach pląsały po cmentarzyskach, Śmierć z kosą przemierzał Ziemię, Inkub nocą wciskał się pomiędzy drżące uda śpiących panien, jeźdźcowi samotnemu na uroczysku strzyga siadała na karku. Diabeł w sposób widomy wkraczał w sprawy powszednie i krążył między ludźmi, jak lew ryczący, szukający kogo by tu pożreć. Sporo ludzi sławnych w owym czasie pomarło, pewno i urodziło się wielu. Ale jakoś tak jest, że daty narodzin dziwnym trafem w kronikach się nie zapisują i za cholerę nikt ich nie pamięta. Za wyjątkiem może matek i za wyjątkiem tych przypadków, gdy noworodek miał dwie głowy, albo dwa przynajmniej kutasy. A jeśli zgonu, to data pewna. Jakby w kamieniu ryta….


***

Starzec bajał dalej, lecz ostatecznie nie przyszło się tu, aby jego bajania słuchać. Przyszło się tu by zarobić. Problem polegał na tym, że zleceniodawcą mógł tu być w zasadzie każdy.
Naraz do karczmy wzeszła chudo wyglądająca postać, która krzycząc już od progu do barmana zażyczyła sobie coś mocniejszego. Najlepsze rozwiązanie jakie można było sobie wymarzyć, to przysiąść gdzieś nieopodal, zjeść uspokajając przewracające się kiszki i poczekać na dalszy rozwój wypadków.
Zachowaniem mało profesjonalnym było gapienie się na wszystkich wokoło. Pal licho, że było to niemiłe dla obserwowanych. W takim miejscu jak to, najłatwiej było za nieopaczne spojrzenie usłyszeć: - Coś Ci nie pasuje Koleś? Zaraz potem dostać po gębie, kosą po żebrach i skończyć gdzieś w zaułku wykrwawiając się i na silę starając się wepchnąć własne jelita na swoje miejsce.
Zatem z wrodzoną dyskrecją rozpoczęliście obserwacje. Pierwszym i naturalnym obiektem rzucającym się w oczy był bard.
BRADLEY COOPER by maakemeloveyou on deviantART
Koleś siedział na podwyższeniu w kącie sali przeciwległym do wejścia. W rękach miał dziwny instrument. Coś na kształt gitary, połączonej jednak dziwnym sznurkiem z jakimś kwadratowym pudełkiem. To ostatnie stało obok barda i z niego wydobywał się dźwięk. O dziwo był on magicznie zapewne wzmocniony i powodował, że bez względu na to gdzie się siedziało, słowa i muzykę słychać było doskonale. Mało tego. Przyznać trzeba było, że facet śpiewał naprawdę dobrze. Niby o niczym konkretnym… bo i niby o tym, iż życie jest małą ściemniarą, że widział ptaka cień lub że wszystko się mogło zdarzyć. A no pewno, że mogło się zdarzyć…

***

- Zadziwiające. Nie uważasz?
- Co konkretnie?
- Taki piękny czerwcowy wieczór, a co druga persona wchodząca do karczmy okutana płaszczem od kostek po czubek głowy.
- Co kraj to obyczaj.
- O ten jeden przynajmniej się nie kryje… szlachcic jakiś.
- Raczej pomieszanie fretki z patyczakiem.
- Stary znajomy?
- Można tak powiedzieć…
- … powiesz coś więcej?
- Szykuj wiadro…. Albo wazelinę…
-….


***

Nie dało się nie zauważyć, że po sali kręciło się kilku chłopców. Ni jak nie należeli oni do obsługi, jednak z jakiegoś względu podchodzili raz to do jednego stolika, raz do innego. W końcu zawitali też przy Waszym pozostawiając na nim niewielką karteczkę:
„Praca dla władających unikalnymi umiejętnościami. Zainteresowani proszeni o pozostawienie sztuki złota posłańcowi.”

***

Bard po raz kolejny uderzył w struny swego instrumentu. Tym razem grał solo, odsłaniając przed słuchaczami talent niewspółmierny do lokalu w jakim grał. Odezwał się głosem niskim, gardłowym niemalże. Sprawiał, że na ciele pojawiała się gęsią skórką, człowiek odczuwał dreszcz przebiegający po plecach, a w zakamarkach świadomości rodziła się obawa…

There is another world inside of me,
That you may never see.
There are secrets in this life, that I can’t hide.
But some were in this darkness there’s light that I can’t find.
Maybe it’s too far away.
Maybe I’m just blind.


Niektórzy z Was już wiedzieli od kogo należy zacząć poszukiwania pracy….

***
Ponad głowami wszystkich natomiast, nad świecznikami, w miejscu gdzie mało które oko zaglądało, gdzieś na jednej z belek, nad kuchennym rusztem, gdzie było ciepło i zapach mile łechtał podniebienie… spał sobie w najlepsze… kot.
 
hollyorc jest offline