Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2014, 11:24   #2
Mono
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Tusenvis av Sjeler Barrow siedział sam w kącie sali. Samotna postać przy samotnym stoliku w opuszczonym i zaniedbanym rogu byle jakiego przybytku nazywanego szumnie karczmą… tam skąd pochodził nie nazwaliby tego stajnią. Choć może po prostu on nigdy nie chodził do takich spelun?
Koniec końców miejsce z brzegu całego towarzystwa dawało świetny widok na sale, a dodatkowo brak zainteresowania jego osobą przez natarczywych jegomości (co to chcą się upodlić nie za swoje), nadskakujących kelnerek i ogólnie niesprzyjającego wzroku. Odpowiadało mu to. Nikt nie zwracał tu uwagi na jego wystającą spod obszernego płaszcza zbroję, nikt nie zwracał uwagi na zamkniętą przyłbice hełmu ukrytą pod kapturem.



Ano nikt nie zwracał, bo i istot noszących się podobnie było sporo. Tutaj jakby każdy był z branży… no nic dziwnego, bo skoro on się dowiedział o możliwości zarobku to i inni też mogli przecież...
Pod bronią, armorem obitych, zakapturzonych, podejrzanych i wyrywnych było tu na pęczki.

Kilku młodych chłopców szwendało się po sali, co i rusz podchodząc do stolików i zostawiając kartki. Od razu pojął, że to łącznicy. Przecież żaden szanujący się zleceniodawca nie był na tyle głupi, aby się spotykać osobiście z byle oprychami i najemnikami, a przynajmniej nie od razu. Pomyślał, że jednak, mimo różnic kulturowych, językowych i społecznych, to niektóre rzeczy się nie zmieniają nigdzie i nigdy…
Jeden z młodzianów podszedł także i do niego. Otrzymał karteczkę. Pomimo, iż język był inny od tego, do którego przywykł przeczytał bez trudu:

Praca dla władających unikalnymi umiejętnościami. Zainteresowani proszeni o pozostawienie sztuki złota posłańcowi.”

Nie był stąd, ale głupi też nie był, a przynajmniej starał się nie być. Chwilę wcześniej widział jak dwóch osobników dało przed chwilą innemu chłopaczkowi tylko jednego srebrnego… wątpił by były różne kwoty wpisowego. Tak w zasadzie mógłby dać tylko połowę tej kwoty, bo przecież oni dali jednego na spółkę, ale ostatecznie zrezygnował z tej myśli, przecież nie wiedział czy nie było czegoś w rodzaju „poniżej godności/ honoru”. Nauczony niedawnym widokiem, iż w tym miejscu określenie „sztuka złota”, to dość płynne pojęcie (które jak widział szczególnie dotyczy koloru), bez słowa dał chłopcu dyskretnie jednego, srebrnego Daha. Przecież skoro inni mogą tak postąpić, mógł i on. Młodzian spojrzał się dziwnie na odzianego w zbroję, ale schował nieznaną mu monetę bez zastanowienia. W końcu srebro to srebro. Czekając na informacje zwrotną przyglądał się małej awanturze na końcu sali.

Informacja oczywiście nadeszła. Po kilku chwilach, chłopak powrócił z kolejnym świstkiem, w którym został zaproszony na małą wycieczkę. Dołączono doń odręczną, raczej niedbale sporządzoną mapkę. Spotkanie miało się odbyć, na oko, dwadzieścia minut drogi od miejsca, w którym się znajdował. Wcześniejsi płatnicy, Niebieski Brodacz i Młody, butny Gieroy, po otrzymaniu zwrotnej wiadomości i rzuceniu siarczystego spojrzenia po sali, także postanowili wyruszyć. On także nie miał zamiaru zwlekać dłużej z opuszczeniem tego lokalu. Przyszedł tu tylko i wyłącznie w celu kontaktu z kontrahentem. Nie interesowało go ani jedzenie ani napitki z tej podłej latryny. Zbrojny wstał więc też, zabrał swój, sporej wielkości, tobół i ruszył ku wyjściu i będącymi już za drzwiami jegomościami. Lekkie skrzypienie zbroi i grzechot niknął w gwarze sali. Założył od razu, iż miejsce spotkania, które podyktowano tym dwóm, wychodzącym przed nim, było takie same, co i jego. Zaczekał, aby sprawdzić, czy jest tak na pewno… Niestety mężczyźni nie oddalili się od oberży i wdali się w rozmowę z jakimś trzecim jegomościem, którego ewidentnie spławiali. Dosiadali właśnie koni. Młodszy dostrzegł zbrojnego od razu jak tylko pojawił się w prześwicie drzwi. Nie było szansy na “potajemne” udanie się we wskazanym przez liścik kierunku. Zatrzymał się. Dłuższą chwilę patrząc na mężczyzn. Czekał na ich odjazd lub reakcje. Zanim zajęli się jego obecnością zdążył usłyszeć jeszcze fragment ich rozmowy z tym trzecim człowiekiem, mówił niebieskoskóry, starszy z nich:

- […] jak będziesz szukał wierzchowca na sprzedaż. Obyś trafił na zacniejsze zwierze za o wiele mniejszą cenę. - Jego ciepły ton głosu wskazywał chyba na jakąś nieprzyjemną sugestie. Cholera jeszcze nie łapał wszystkich niuansów tutejszej mowy, zwyczajów i obycia. Niebieski gładził księgę, wielki wolumin, który wisiał mu u boku. Takie zachowanie mogło wskazywać, że nasz barwiony kolega jest magiem, czarodziejem, guślarzem, a może i nawet elementalistą... jest także możliwe, że tylko w piórka się takie ubiera, w każdym razie Sjeler zanotował, że trzeba być w jego względzie ostrożnym, tak łatwo przecież skończyć z połamaną kością czy dwoma…

Jegomość także zauważając aluzje i niebezpieczeństwo grzecznie się skłonił i pośpiesznie odszedł. Teraz wzrok młodego zogniskował się w całości na nim. Człowiek w zbroi żałował, że obaj mężczyźni nie odjechali wcześniej. Teraz musiał wejść z nimi w… komunikacje. Sjeler generalnie nie lubił towarzystwa, nie przywykł do niego. Mało miał okazji by przebywać z kimś innym, z kimś obcym dla niego, a tym bardziej z kimś takim porozmawiać. Wszystko przeważnie kończyło się na jego bezgłośnej obecności. Nie miał też zamiaru dzielić ewentualnymi zyskami czy zadaniem do zrobienia. Był, pewnego rodzaju... samotnikiem. Początkowo chciał ich wyprzedzić w dotarciu na miejsce, jednakże teraz widział, że mieli konie, więc i tak będą od niego szybsi. Co więc przeszkadzało w tym, żeby podążyć z nimi i chociaż nie być ostatnim? Postanowił rozpocząć.

- Świnni dworacy – Dało się słyszeć gardłowy, prawie mechaniczny, sztuczny akcent, nienawykły do tutejszego języka. Przeszły go setki nieprzychylnych, wręcz prześmiewczych myśli, które nauczył się już ignorować. Przemknęło mu przez umysł: "Cholera, trochę nie tak, oni wymawiają to trochę inaczej". Odszukał w pamięci kilka zasłyszanych zwrotów i zdań. Spróbował jeszcze raz.
Znaczy się: prosię Panów... – Poszło lepiej. Jeszcze chwila zastanowienia. Nie za często używał tutejszej mowy, toteż słuchając siebie zaczął modulować głos, aby był lżejszy do odebrania.
mości panowie… niechybnie nam w tym samym zwrocie… eee… kierunku znaczy podążać - Akcent jakby się wyrównywał, było słychać jeszcze dziwne w nim nuty, ale był dużo milszy dla ucha. Ton głosu był także przystępniejszy. W między czasie do niebieskosórego przybiegł udomowiony kotowaty – prawdopodobnie jego pupil. Drapał go i mówił do niego nie zważając na słowa Sjeler’a.


- W tym samym? – Uśmiechnął się młodszy z nich. - Czekaj, czekaj. Chcesz z nami podróżować, aby uratować świat? Zanieść artefakt wielkiej mocy do wulkanu, aby go tam zniszczyć i uratować świat przed Wielkim Złym, przez którego wdowy przelewają łzy, mężczyźni topią smutki w morzach gorzały a dzieci z płaczem chowają się pod łóżko? Przed Wielkim Złym nazywanym też Poborcą Podatkowym?
- Tak, jeśli za to płacą. - Postać w zbroi przez cały czas nawet nie drgnęła. Tusenvis ciągnął dalej. - Jestem dość spostrzegawczy, jesteście tutaj w tym samym celu i także macie dostać się we wskazane miejsce. - Po chwili ciszy znowu zaczął mówić swym zacinającym się, mechanicznym akcentem, który w miarę rozmowy znów zaczął się coraz bardziej wygładzać.
- Wielki Zły… znaczy się wiecie już coś więcej o naszym zadaniu?


Młody narwaniec kontynuował:
- Ach… Czyli mamy do czynienia z czcigodnym przedstawicielem błędnego rycerstwa, który za skromnym datkiem jest gotów pomóc, głównie stać się uboższym. Muszę Ciebie zmartwić rycerzu, ponieważ nie jesteśmy na tej samej misji. Mam zaszczyt być na służbie zakonu Czerwonej Róży, konkretnie ich ramieniu rozpoznania. Jestem wraz z mym towarzyszem właśnie w trakcie wykonywania tajnego acz bardzo ważnego zadania i nie możemy zdradzić swojego celu.

Sjeler Nie od razu odgadł znaczenie szerokiego uśmiechu, z którym tamten mówił.
Zaczął więc:

- Nie znam twego zakonu, zadania, a ja nie jestem przedstawicielem rycerstwa błędnego… - Zamilkł, chwilę się zastanowił, dłuższą chwilę… połączył kilka rzeczy ze sobą… Gościu ewidentnie z niego kpił! Wspomnienia wielu drwin zajaśniały w jego pamięci niczym rozżarzone żelazo. Wiele głosów zaczynało szydzić, śmiać się. Gniew przyszedł natychmiast.
- Dworujesz sobie ze mnie? - Bardziej stwierdził niż spytał. Ton głosu stał się złowieszczy, przypominał trzeszczenie bardzo starych wrót. U siebie wiedziałby jak załatwiać takie sprawy. Pamiętał doskonale, co to znaczy honor i jak się go broni. W jego stronach wszyscy wiedzieli. Niejednokrotnie skracali ludzi o głowę za mniejsze przewinienia. Jednakże nie chciał się wystawiać. Nie potrzebował niepotrzebnej głośnej rozróby, poszedł do tego praktycznie. Furia ostygła momentalnie.
- Nie jesteście mi potrzebni… - Tusenvis stracił zainteresowanie mężczyznami, wiedział, że skoro nie są w stanie nawiązać normalnej rozmowy ani współpracy to do niczego mu się nie przydadzą. Skierował się w kierunku, który wskazywała mapka dołączona do notatki.

- Zaprawdę jesteś spostrzegawczy. - Młody odwrócił się do swojego niebieskiego towarzysza, ewidentnie w dobrym humorze. - Dobra Simon, dość już zmitrężyliśmy. Pora na przygodę! Kotecka bierzesz ze sobą?

- Jeśli zechce - odrzekł niebieskoskóry.

Pancerny szedł już w swoją stronę, ale po chwili coś w nim drgnęło. Kiedyś na pewno nie puściłby tego płazem. Dlaczego miałby to robić teraz? Od kiedy pozwala z siebie dworować? Nie zwykł wysłuchiwać obelg ani tych bezpośrednich ani pośrednich. Tusenvis odwrócił się… Spomiędzy otworów z przyłbicy dało się słyszeć:

- A może zagramy o coś w kości? Jeśli wygram stwierdzimy ostatecznie, że jesteś mniej wyrafinowaną wersją końskiego fallusa? – Cały czas słuchając swoich rozmówców zmieniał dźwięk swojego głosu i melodie akcentu, z każdą chwilą coraz bardziej zbliżał się do czegoś, co można byłoby nazwać znośnym językiem. Ostatnie słowa zabrzmiały już dość płynnie, prawie ładnie, można by powiedzieć, że jadowicie.

- Panowie stop! Pax i opamiętanie. - Brodacz oderwał się od zabawy z kociakiem - Jest zbyt piękna noc by się kłócić, wyzywać perfidnie od chwostów i naigrywać ze sobą. Samaelu, przestań naśmiewać się z tego biednego człowieka. Czerwona Róża? Toć o mało sam nie padłem ze śmiechu. - Karcąco spojrzał na swego towarzysza, po czym zwrócił się w stronę zbrojnego:
- A wy drogi panie, lepiej bądźcie bardziej ostrożni. Primo nigdy nie wiadomo, z jakimi demonami czy potworami chcecie się bratać. Pozory ładnego wyglądu często mylą. Secundo nie narzucajcie biednym wędrowcom swego towarzystwa. Skąd wszak mamy wiedzieć, jaki potwór tkwi w Tobie?


Osoba nazwana Samael’em położyła rękę na rękojeści, po czym, po chwili, odpuściła. Widocznie Brodacz miał na niego uspokajający wpływ, widocznie Młody miał do niego jakiś rodzaj szacunku. Następnie narwaniec powiedział:

- Radzę posłuchać Simona. Ma trochę lat na karku i wie co mówi. Ponadto nie widzi mi się podróżować z kimś, kto chowa swą twarz, nie wyjawia miana, które coś by nam mogło powiedzieć ani nie przesyła pozdrowienia od jakiegoś wspólnego znajomego. Reasumując, jawi się jako osoba podejrzana i niegodna zaufania.

- Nie nawykłem do tu obecnych zwyczajów, czego i po mowie stwierdzić można żem nie stąd. Tedy i zwyczajów nie znam, a tym bardziej znajomków waszych ani wrogów… a propozycje złożyłem tylko ze względu na obaczenie, że kierunek nam wspólny zachodzi. –
Pancerny obrócił się ponownie do nich bokiem mając zamiar odejść w swoim kierunku - A narzucać się nie zamierzam, wasza sprawa skoro się wam to nie podoba lub wam straszno.

- Miłego wieczoru zatem. – Rzekł osobnik zwany Simon’em. - Ze względu na twą nieznajomość obyczajów, jak to ładnie ująłeś, nie będziemy mieli ci tego za złe w naszej pamięci. Prawda Samaelu? Prawda?Niebieskoskóry jednak nie do końca był pewny swojego kojącego wpływu na Młodego towarzysza.

Z wnętrza przyłbicy wydobyło się ostatnie, krótkie zdanie:

- A wiec bywajcie i jak sądzie do zobaczenia na miejscu. – I Osobnik w zbroi odszedł w stronę kolejnego miejsca kontaktowego. Usłyszał jeszcze chwilę rozmowy tamtych:

- Oczywiście.
- W drogę zatem.


Ale to już go nie obchodziło.Szmer traktowanej rozmowy jeszcze chwilę dochodził do niego niczym delikatny szum morza. Szedł szybko na spotkanie, aby się nie spóźnić, ale jednocześnie zachowywał ostrożność – na pewno nie był jedyną osobą podążającą w tamto miejsce, a nie wszyscy muszą mieć tak spokojne obycie jak on.

Nie podobała mu się wizja bycia na czyjeś usługi, ale wiedział, że było to chwilowe zaprzedanie się. Nie lubił być od nikogo zależnym. Wiedział dokładnie, jaka jest stawka w jego grze. Wiedział jaki sobie obrał cel, a żeby go osiągnąć lub chociaż się do niego zbliżyć potrzebował duuuuużooo pieniędzy…

 
Mono jest offline