Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2014, 17:27   #23
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Do budynku go wnieśli. Przykryli jakimś kawałkiem płaszcza i pozostawili. Przez całą podróż Ridley albo był nieprzytomny, albo bezsilny. Nie odczuwał głodu ani pragnienia. Co jakiś czas Maria czy Clyde częstowali go bezsprzecznie obrzydliwym mlekiem. Organizm całkowicie skupił się na regeneracji. Skąd miał wziąć jednak siły? Jak miał sobie poradzić z zakażeniem, które z całą pewnością zadomowi się w ciele?

Nosze z Ridleyem zostały postawione w jednym z pomieszczeń. Nie był przypięty ani przywiązany zatem zszedł ostrożnie i przeklinając ból oraz całe Zasrane Stany, a jakże, rozejrzał się po dostępnych pomieszczeniach. Był blady. Ledwo potrafił ustać na nogach. Bynajmniej nie wyglądał na takiego co był w opałach po raz pierwszy, ale najwyraźniej w aż takich chyba jednak nie był. Podszedł do Clyda.

- Dzięki stary, - głoś miał cichy i świszczący. Dławił kaszel. Najwyraźniej wolał by nic nie mówić. Rozejrzał się za Nemrodem, - Tobie również wielkie dzięki. W sumie wszystkim chyba muszę podziękować. - Spojrzał również na Randala i Marię - Mam nadzieję, że będę miał okazję się wam odwdzięczyć.

Maria tylko skinęła głową w półuśmiechu. Nie był naturalny. Widocznie nie była w sosie. Randal równie – wzruszył jedynie ramionami. Dziwne, nie? Przecież tyle radosnych chwile ostatnio mieli.
Clyde natomiast widząc Marsa zerwał się z ziemi, gdzie na klęczkach przebierał w plecaku Zszywacza i podszedł do łowcy.

- W takim stanie nie wolno ci chodzić. - złapał Ridleya delikatnie pod ramię i niemal wymusił by ten zawrócił do łóżka - Połóż się, zaraz się Tobą zajmę.

Tak. Ridleyem trzeba było się zająć. Blady, z raną sącząca się delikatnie na prowizoryczny opatrunek, nie wyglądał dobrze. Nawet uśmiech, który złożył w podzięce wyglądał jak doszyty. Oczy zaropiałe. Idąc powłóczył nogami. Wrak człowieka. Też był w nie sosie bez dwóch zdań.

- Jak się czujesz? - King przysiadł na ziemi i zaczął grzebać w torbie lekarskiej najpewniej w poszukiwaniu czystych rękawiczek albo innego sprzętu, których będzie potrzebował do pracy.

- Źle, jakby mnie ktoś podziurawił. - mówił powoli. - Mamy przerąbane, co?

- Pewnie tak. – Odpowiedział Clyde - Ale jeszcze żyjemy, prawda?

Kolejne przedmioty opuszczały torbę i były układane w równym rządku na rozpostartej pałatce. Nie wiedząc czemu, przypominało to rzeźnika przed akcją. King podrapał się po głowie po czym wstał i podreptał po pomieszczeniu przyglądając się stalowym płytom stojącym w kącie.

- Przydadzą się co? - rzekł King jakby do siebie, po czym spróbował przytargać żelastwo by stworzyć choć namiastkę stołu operacyjnego. Nie dało się jednak ich ruszyć. - Powiedz mi… Ridley. – Zwrócił się ponownie do Marsa. - Mogę Ci mówić po imieniu?

- Jasne, jesteś po tej lepszej stronie skalpela.

- Generalnie masz przebite płuco odłamkiem szkła. Fray otworzył ci odmę, ale odłamek ciągle jest w ranie i daleko z nim nie zajedziesz. Muszę go usunąć. Będzie bolało, ale postaram się zminimalizować ból. Ok?

- Zminimalizuj obrażenia. Ból jakoś będę musiał wytrzymać. – Ridleyowni ciężko było płynnie mówić. - Odma? To jakaś choroba?

- Nie, odma to taka poduszka z powietrzem, która pojawia się, gdy narusza się struktura płuca. Nieważne. Teraz trochę Cię zbadam. Sprawdzę, czy szkło jeszcze czegoś ci tam nie pocięło. - King rozpiął koszulę na piersi Ridleya i za pomocą nożyczek rozciął fragment otaczający ranę.

- Powiedz kiedy zaboli, – polecił Clyde lekko macając okolice zranienia.

- Boli cały czas. Aaa, cholera. Teraz piekielnie, – wydyszał Ridley.

- Długo byłeś w niewoli? - Clyde próbował skupić uwagę pacjenta na czymś innym niż krwawiące płuco - Jak cie złapali?

-Wystawił mnie pewien magnat w Appalachach. Pierdolony władyka. Oni są normalnie nieobliczalni. Płacą jednak najlepiej.

- Co takiego tam robiłeś?

- Mówiąc krótko, robiłem za hycla. Jedynie nie do końca wiedziałem o tym, że oprócz stada śmierdzących psowatych, będzie na mnie czekał jeszcze ogromny mutek. Coś jak niedźwiedź. - Ridley mówił powoli co chwilę łapiąc powietrze. Na twarzy widać było goszczące, już chyba na dobre, uczucie bólu.

- Niedźwiedź, co? – Clyde zdawał się zamyślony - Dałeś radę niedźwiedziowi, a i tak cię złapali? Musiało być ich chyba tuzin.

- Z bronią wystarczy dwóch, zwłaszcza kiedy sam jesteś bez broni. A bestii nie rozwaliłem. Pomogła mi z śmierdzielami, to ją zostawiłem.

- A co robiłeś wcześniej? – Twarz Kinga przybrała przyjemniejszy wyraz. - Miałeś sporo szczęścia. Kilkanaście centymetrów obok i byłbyś trupem.

- Byłem. - Ridley próbował się zaśmiać. Kaszlnął. - Nie chodzi, żeby we wszystko pakować śrut czy inne badziewie. Jak bym dostał zgłoszenie, to bym pewnie ukatrupił mutka, ale zlecenie było na psowate.

- Długo już dostajesz “zlecenia”? - King odwrócił się po gaziki, szczypce i środek do dezynfekcji. Czyżby zdziwiony?

- Długo. Razem będzie kilkanaście parszywych lat. Z jednego bagna w inne. Długi czas zajmowałem się płotkami. Prawie dosłownie, bo łowiłem duże okazy ryb w kanałach Miami. I wcale nie było to łatwiejsze zadanie niż ostatnia zabawa w hycla. A ty co porabiałeś zanim zostałeś licencjonowany chirurgiem?

Clyde trochę się speszył.

- Studiowałem. Różne kierunki. Na Nowym Maryland. Nie wszędzie wojna wyrządziła tyle szkód. - King chwilę pomilczał - W każdym razie nie od razu.

- To tam cię nauczyli tak oszukiwać w karty? - Zapytał Ridley bez cienia złości w głosie.

- Oszukiwać? - spec prawie się zaśmiał - Nie… To w zasadzie nie jest oszustwo. W każdym razie nie większe niż to co wyprawiali inni. Poza tym nie sądzę, żeby ktoś mógł mnie na tym nakryć. - Clyde’owi niemal zaświeciły się oczy w ciemności, a lekki uśmieszek zagościł na jego ustach.

- Po prostu często udawało ci się mnie obgrać. - uśmiechnął się - I inni mówili, że dobrze grasz. Także podpuściłem cię. W zasadzie nie oszustwo… Nie myślałeś o Vegas?

- Vegas… chyba nie wyglądam ci na kogoś komu śpieszno w takie miejsce, co? Zdobyć trochę jedzenia i przysług w więzieniu to co innego, niż pakować się w interesy kolejnym niebezpiecznym typom. Zresztą dość atrakcji mamy na miejscu, prawda? Starczyłoby na całe Vegas. - Uciął temat . - Czym cię znieczulić? W sensie, wolisz odpłynąć, czy być przytomny?

- Zdecydowanie odpłynąć. Nie na długo tylko. Jeśli ma to być na długo, to może nie. Ale godzinkę snu chyba jestem w stanie przetrzymać. - Ironizował, co do tego nie było wątpliwości. Ale ulga w oczach była czytelna aż nadto. - Tam w torbie są jakieś prochy. - Wskazał Clydowi plecak OneTwo.

- Jakieś. Masz tam cały zestaw dla zawodowego ćpuna. Dobra, jest morfina, ale nie mamy jej zbyt wiele. Są też środki przeciwbólowe w kapsułkach. Kokainy chyba nie chcesz wciągać?

- Dawaj przeciwbólowe.

Chwilę później odpłynął. Nic nie śnił. Jakby z całych sił organizm bronił się przed Duchami Przeszłości. Miał czego się bać. Nie raz słyszał, że w snach się umiera. Wątpił by chodziło o coś innego jak po prostu zaćpanie się, ale któż tam wie?

Gdy się obudził. Przez dłuższą chwilę się nie ruszał. Bał się spowodować krwotok czy inne cholerstwo. Ból nie był tak silny jak wcześniej, jednak wcale to go nie cieszyło – no może trochę, bo zdawał sobie sprawę, że to działanie painkillerów. W środku nie musiało być tak dobrze jak na zewnątrz. Po kilkunastu minutach leżenia doszedł do wniosku, że musi się wreszcie odlać. Nie pił już dawno, ale to będzie druga sprawa jaką będzie musiał załatwić. Marzył też o pieczonym kruku, albo jakimś szczurze z rusztu. Miał nadzieję, że chłopaki nie próżnowali.

Nie mylił się. Właśnie trwały próby dostania się do piwnicy. Poszło sprawnie i to była chyba dzisiaj jedyna dobra nowina dla całej grupy. Dla Ridleya, wiadomo, druga. Płuco nie oberwało aż nadto. Jest szansa, że się wyliże. Dlatego tez przejrzał swoje graty. Jakże się uśmiechnął, że ma spirytus. Wiedział, że przez najbliższą chwilę nie będzie mógł myśleć o niczym innym. Wziął dwa nieznaczne łyki. Nie mógł się urżnąć, choćby nie wiadomo jak chciał. Zdawał sobie sprawę, że zwiększy to ewentualny krwotok, wiedział też, że pewna ręka może się mu jeszcze chwilę przydać. Mimo, że ma do dyspozycji w pełni tylko lewą. Ruch prawej sprawia ból w klatce.
Potrzebuje temblaku, ot co, pomyślał. Ze starej kurtki wojskowej, tej która ma wymalowany X. Wyciął kawał materiału na temblak. Nie miał zamiaru nosić tej kurtki. Przyjrzał się łukowi. Z kuszy strzelał kiedyś do ryb i ptaków. Z łuku nie może być dużo gorzej strzelać. Zamierzał kilka strzał wystrzelić do zanim się położy spać.

Drzwi poszły z kretesem. Pod podłogą znajdował się jakiś schron. Na dole było wiele ciał i jakieś beczki z czymś co Kingowi przypominało smołę. Nie było chętnych by tam zejść ponownie. Mars poszedł by bez wahania, ale schody były niezbyt przystosowane do przemieszczania się po nich. Zamierzał zatem i to zrobić zanim pójdzie spać.

Cały dzień można byłoby skwitować tym, że był do bani, gdyby nie deszcz i możliwość się w nim wykąpania. Dodatkowo deszczówka uzupełniła nadszarpnięty budżet. Życiodajna woda znacząco zwiększyła morale grupy. Może z jednym czy dwoma wyjątkami. Problemem był oczywiście obóz mutków kilkaset metrów dalej. Ale jakby teraz mniej znaczący. Trzecią rzecz, którą zamierzał zrobić przed snem, to na pewno ustalić warty z chłopakami. Maria wyglądała na załamaną, choć mniej niż godzinę czy dwie wcześniej.

Kawałek pieczonego drobiu, a mógłby zapomnieć, że miał dziś zły dzień.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline