Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2014, 12:18   #5
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
O tak. Karczma tętniła afrodyzjakami, tłumem wykwintnych gości subtelnie i nieśmiało skrywających swoje krase oblicza w cieniach bezdennych kapturów. Coś tam jeszcze? A tak! Palce lizać potrawami, idyllicznymi trunkami… A co najważniejsze i na całe szczęście, po prostu musiała mieć przynajmniej z cztery takie ciemne kąty w których mogłyby zasiąść te bardziej tajemnicze czy mroczne osobistości - mrok, mrok, zło, zło - albo, do wyboru: bardziej niechcące się rzucać w oczy niż cała reszta; bardziej głodne niż cała reszta, przeciwne temu by ich kolacja w jakikolwiek sposób została przerwana przez ogólnie panujący wszem i wobec spokój.

Otóż, tak się przytrafiło, że jedno z takich miejsc zajmowała niewiele wyróżniająca się spośród zakapturzonego tłumu osoba. Samotna postać, odziana w szary płaszcz noszący znamiona długotrwałego służenia właścicielowi. Ta tu, najwyraźniej należała do tych bardziej głodnych. Z pewnym zapałem, czasami nieładnie nazywanym łapczywością, zajadała się tym co było dane. Własny talerz zaś, przyciągał i skupiał na sobie całą jej uwagę. Do czasu.

Chłopcy nienależący do obsługi, karteczka która pojawiła się na stole. Całe szczęście kończyła już kolację, kończyła popijanie jej trunkiem o złotawym kolorze. Uniosła głowę by przyjrzeć się intruzowi. Właściwie słuszniej byłoby powiedzieć, że przeszyła go spojrzeniem. Miała żółte oczy, dla tych którzy wolą bardziej poetyckie określenia, oczy o odcieniu łanów zbóż kołysanych wiatrem o melodii nadchodzącej burzy… i zieloną cerę.


Ujęła delikatnie karteczkę, trochę tak jakby spodziewała się, że może o zgrozo parzyć. Popatrzyła. Zmarszczyła brwi. Przechyliła głowę, raz w prawą stronę, drugi raz w lewą stronę. Oblicze zielonej spowiło zaciekawienie i chwila… totalne niezrozumienie?

~„Dlaczego nie słuchałam Matuli? Dlaczego pilnie nie uczyłam się tych ludzkich gryzmołów? Czemu tego nie robiłam? Było takie nudne. Nudy! Teraz mogę tylko żałować. Chociaż, może gdybym nad tym posiedziała… nie, nie chce mi się.”

- O literki. Em… hm… co to? - tak, głos miała zdecydowanie kobiecy, miękki, z rodzaju tych które najbardziej przyjemne są nocą… nieważne, przyozdobiony delikatną chrypką powszechnie noszącą miano popijackiej. Ton jednak, potwierdzał to co wykazywało oblicze. Wróciła wzrokiem do intruza, właściciela karteczki. Jednocześnie odłożyła ją na wcześniejsze miejsce na stole.

~„Tak, zauważyłam. Nie pytałam go o zdanie. Czemu wiecznie musi odzywać się niepytany? Przynajmniej umie lepiej czytać. Unikalne umiejętności? Ależ... chwila! Złota moneta. Zabawne. Ciekawe co robią z tymi, którzy zdecydują się rozdawać tu złoto.”

Pachołek patrzył chwilę na orczycę, choć nie zdecydował się patrzyć prosto w oczy. Gdy dotarło do niego, że ta nie odczyta słów zapisanych na karteczce zdecydował się pomóc.
- Pokaże Pani karteczkę, odczytam. Tatko uczył mnie czytać. Umiem. - odczytał, podając na końcu cenę dwóch złotych monet.

~„A jakżeby inaczej. Dobry jest. Zresztą, sama bym tak postąpiła. Oho, unikamy spojrzenia? Często to robią. To takie słodkie.”

Mawia się, że oczy są zwierciadłem duszy. Najwyraźniej pachołek nie miał ochoty odkryć tajemnic duszy nieznanej mu orczycy. Trudno, a i lepiej dla niej. Wykorzystała to by przyjrzeć mu się dokładnie i czujnie, z pełnią nachalności dzięki której miała nadzieję nieco go speszyć. Przy okazji starała się wychwycić kilka bardziej interesujących ją szczegółów - jak umiejscowienie sakiewki.

~„Nie, nie… jeśli przynosi wiadomość od przyszłego pracodawcy nie wolno mi. To byłoby takie zabawne, zapłacić mu jego własną… nie, nie myśl nawet o tym. A tego co tak śmieszy?”

Trwało to zaledwie kilka sekund, po których kobieta zupełnie nagle, niczym drapieżnik wychwytujący kątem oka ruch przyszłej ofiary odwróciła wzrok. Skupiła go po przeciwnej stronie na pustej przestrzeni nad stojącym, lekko odsuniętym od stołu krzesłem. Wzruszyła lekko ramionami, jakby coś było jej wszystko jedno?

~„W sumie, ma rację. Czemu nie.”

Dłoń powędrowała pod stół, zniknęła w połaciach płaszcza. Coś zabrzęczało, jak monety. Coś zaburczało, jak… gazy z układu trawiennego zielonej zostały uwolnione przez usta, oczywiście towarzyszył temu dość klasyczny dźwięk. Nie przejęła się tym, bo w końcu czym tu się przejmować? Ułożyło się. Zapachy karczmy ktoś musiał w końcu wzbogacać.

~„No, dobre to, to nie było. O mam ją. To ta.”

Wyciągnęła niewielkich rozmiarów sakiewkę. Nie wyglądała na zbyt pełną. Położyła ją przed intruzem od tajemniczej karteczki.
- Nic więcej nie mam.- odparła spokojnym tonem, wracając do natrętnego przyglądania się jego twarzy.

~„Czy raczej nic więcej Ci nie dam. Ciekawe, czy zajrzy od razu. Oj, będą kłopoty.”

Pachołek kilka razy przymknął oczy tylko po to by je ponownie otworzyć szerszymi. Nie powiedział jednak słowa. Zdziwiony, czy speszony pomknął na zaplecze.

~„Tego się nie spodziewał. Nie zajrzał. Ciekawe, o co chodzi…”

Po paru chwilach powrócił z drugą karteczką. Czerwony jak rak wręczył ją patrząc głęboko w oczy, tyle ze w te druga parę. Ach... młodość, testosteron burzący w żyłach. Jak łatwo było tylko na tej podstawie manipulować mężczyznami... i od iluż wieków kobiety to robiły?
Karteczka ponownie zawierała literki, teraz jednak była tam i mapka. Wyraźnie było naznaczone miejsce spotkania. Do tego aby ja odczytać nie potrzebna była pomoc.

~„Idiota. O, mapka jest. No, no. Robi się coraz bardziej interesująco. To chyba nie jest daleko. Trzeba się stąd szybko ulotnić.”

Gdy młodzieniec odszedł, wzrok orczycy znów powędrował na pustą przestrzeń nad krzesłem.
-Znikajmy stąd, nim zajrzy do sakiewki. - szepnęła w ów eter. Wstała powoli. Skromny plecak, kołczan oraz krótki łuk powędrowały na jej plecy. Kilka uderzeń serca później wymknęła się pod karczmę. Rozłożyła karteczkę z literkami. Przyjrzała się jej.
-A tu? Co jest napisane? - jedynie ruch kaptura, charakterystyczne naciągnięcie się materiału na plecach zdradzić mógł, że odwróciła lekko głowę w prawą stronę wyszeptując pytanie.
- No tak. - kolejny szept. Położyła karteczkę z literkami na spód. Teraz przyglądała się to mapie, to otoczeniu.

~„Którędy to będzie… ah, tak tutaj. Przyda się trochę grosza, forsa wieśniaków powoli się kończy. Zresztą, to może być coś nowego…”

Cytat:
Jakiś czas wcześniej…

Założyłam płaszcz, nieśpiesznie zawiązując jego rzemyki. Przewiesiłam przez plecy krótki łuk i kołczan. Jeszcze raz upewniłam się, że sztylety są na swoim miejscu. Odruchowo, ganiając samą siebie w myślach. Przecież już to robiłam. Po kilku dniach chodzenia bez ubrania, czułam się nieco skrępowana. Tak, chyba powinno być odwrotnie.
- Masz. – rzuciłam w stronę towarzyszki skrupulatnie odliczoną połowę zawartości sakiewki, którą dostałam na odchodnym w wiosce pełnej idiotów. Złapała. – Idziemy?

Kilka godzin jeszcze wcześniej…

Delikatne kropelki potu zsuwały się leniwie z jedwabistej, zielonej cery orczycy. Odbijało się od nich echo blasku pełni księżyca, bezchmurnej nocy, oraz pomarańcz wesołych płomieni smagających z cichym chichotem drewno. Kucała przy nich. Nogi położone pod sobą, stopy naprężone w baletowym kunszcie. Ręce rozłożone. Natchnione gwałtownymi ruchami tańczyły w takt sztormowych fal, których dźwięk napływał jedynie z umysłu tańczącej. Prawo, lewo, prawo, lewo… płynęła z bezwietrznym wiatrem, z nieistniejącym w świecie prądem. Długie czarne rzęsy połyskiwały lekko nad zamkniętymi oczami. Prawo, lewo, prawo, lewo… jak woda, jak ziemia tworząca doliny. Głowa wyżej. Szybszy ruch całego ciała. Mięśnie naprężają się pokazują się w całej swojej doskonałości, nagiego kobiecego ciała oplecionego jedynie przez płomienie i blask nocy. Prawo, lewo, prawo, lewo… powoli i radośnie niczym spadający jesienią liść. Lekkie uniesienie palców rozprostowanej dłoni. Głowa stacza się na lewy bok ukazując wijący się tam tatuaż, przerażającego węża o oczach zachodzącego słońca wpatrzonych wprost w wypisane przed kobietą symbole. Prawo, lewo, prawo, lewo… szybko i niespokojnie niczym kamień wrzucony z impetem w niezmąconą taflę wody. Ciało przeszywają dreszcze. Trzęsie się, coraz szybciej, coraz mniej miarowo, szybko, nerwowo coraz mocniej i mocniej… pada na ziemie. Oczy otwierają się nagle. Widać w nich życie, widać w nich łany zbóż smagane wiatrem w słoneczny dzień. Krzyczy, z bólem, grubym nienaturalnym głosem:

-Nadchodzi! Nadchodzi…

Jej publiczność wstrzymuje oddech. Na to przedstawienie zebrała się cała wioska. Jaka przepowiednia wypłynie z jej ust? Patrzą z zachwytem. Chłoną każde słowo.
Wszyscy. Prócz jednego.
Rudowłosy pryszczaty młodzieniec stoi nieco z boku. Jego twarz przeszywa grymas. Nikt nie zwraca jednak na niego uwagi. Nie dziwota, nie należy do takich którym ktokolwiek chciałby się przyglądać.

Płomienie ogniska gasną nagle. Oczy wróżbitki zamykają się. Ciało nieruchomieje. Tylko księżyc wydaje się teraz uśmiechać z daleka.
~„…ciekawego. Tylko o co chodzi z tymi unikalnymi umiejętnościami? Cholera. No nic. Zobaczymy.”

Niska postać, odziana w szary znoszony płaszcz ruszyła przed siebie. Miała zdecydowanie cichy chód. Co jakiś czas zerkała na trzymaną w dłoni mapkę. Co jakiś czas zerkała w pustą przestrzeń po swojej prawicy. Gdy była pewna, że nikt nie słucha próbowała szeptem ją uciszać. Chyba bezskutecznie.

Karczma zaś pozostawała niewzruszona coraz bardziej w oddali…

~„A ja tam byłam, miód i wino piłam… no, prawie.”
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline