Sześć lat nauki w szkole elementarnej. Kolejne sześć w Akademii im. Kolorado Jamesa. Trzy lata praktyk u mistrza Johansona. Dyplom z archeologii nowoczesnej i prace nad ruinami starożytnego baru Macie Piciu. Wszystko po to by badać pradawnie przeterminowane potrawy w tej upadłej spelunie. Gdzie popełniłem błąd? A tak... już wiem. Korona.
Przy jednym ze stołów siedziało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich był człowiekiem. Młodym, w eleganckim acz znoszonym ubraniu w czerni i czerwieni. Stanowczo był wysoką ale nie potężną personą, a przynajmniej nie barczystą. Wręcz chudą. Drugi zaś był od niego niższy mimo swych godnych sześciu stóp wzrostu jednak posturą mu dorównywał. Takoż i w eleganckim odzieniu, znoszonym, czarnym garniturze z zieloną koszulą. Jednakże ten drugi wyróżniał się czymś jeszcze. Dokładnie skórą koloru czystego nieba oraz niepasującą do młodej twarzy białą brodą.
Gdy posłaniec podszedł do tego stolika i położył kartkę, ubrany w czerwień wysupłał z kieszeni srebrnika i pstryknięciem posłał mu go. To było mniej niż żądał ale więcej niż mógł oczekiwać. Wielu zapłaciłoby mu żelazem.
Chłopiec skłonił się usłużnie po czym dobył z drugiej kieszeni zawiniątko z oczekiwaną informacją.
"Lokal jest spalony, pod stałą obserwacja. W celu uzgodnienia szczegółów zapraszam dwa kilometry na północ stąd."
Notka zawierała również skromną i koślawą mapkę z opisem miejsca spotkania.
Samael, gdyż tak nazywał się wyższy z nich, z wyraźnym wstrętem dopił szczyny uchodzące tu za piwo. Nie wiedzieć czemu miał przeczucie, że jakby dostał dzisiaj wróżbę, mówiłaby ona o niewychodzeniu z domu i uważaniu na wazelinę. Spojrzał na swojego towarzysza.
-
To co Simon? Korzystamy z okazji? Trochę grosza by nam się przydało na jakiś lepszy przybytek. - Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Pokazał kartkę Simonowi a potem złożył ją parokrotnie i schował pod rękawiczkę.
-
Ech, wciąż nie wiem czemu w to chcesz się wpakować. Pieniądze? Adrenalina? Są bezpieczniejsze metody. No ale jakby nie było… jesteś dorosłym człowiekiem. Choć o gorącym temperamencie. Nie zabronię ci niczego.
Młodszy z mężczyzn z zaciekawieniem przyglądał się zamieszenie jakie wywołała jedna z zakapturzonych postaci, a druga, dla odmiany w opuszczonym kapturze interweniowała. Leniwie wzruszył ramionami.
-
Za coś pić trzeba. A jeżeli mam do wyboru pomachać trochę mieczem lub robić codziennie to samo od rana do zmierzchu to wolę te pierwsze. - Wyciągnął długie nogi przed siebie. -
Co zrobisz z wypłatą Simon? Ja pójdę na dobry obiad, dziewczynki a potem się spije. Wcześniej jednak się wykąpie. O tak, stanowoczo.
-
Kąpiel jest dość sensowną propozycją. Takoż i obiad. Jednak wybacz mi, że nie będę ci towarzyszył w różowym przybytku… Jakoś mnie tam nie ciągnie. A jak mi zostanie, to zaoszczędzę. Może jakaś ciekawa inwestycja w przyszłości mi się trafi? - odrzekł brodaty jedząc powoli swój posiłek. Co dziwne, w jego kuflu nie znajdował się alkohol tylko odrobina, chciało by się powiedzieć, krystalicznie czystej wody. Niestety ta jej czystość, pozostawiała wiele do życzenia.
-
Więcej kobiet dla mnie. Wiesz, młodzieńcza kondycja… - wyszczerzył zęby odwracając się do kompana. -
Chcesz gdzieś osiąść? Prowadzić karczmę czy sklep? Budzić się w tym samym łóżku, koło tej samej kobiety i robić te same rzeczy?
-
Nie. Raczej nie. Jednak zastanawiałem się nad jakimś mniej wiążącym interesem. Ale wiesz, nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu. By zainwestować złoto, trzeba to złoto posiadać. A jak na razie, nasze sakiewki jedynie chudną. - Rzekł jegomość kończąc już swój posiłek i odkładając sztućce na talerz. -
Co ty na to by rozprostować kości? Znam dosyć ciekawe miejsce. Niedaleko stąd. Z jakieś dwadzieścia minut na północ.
Młodzieniec wstał sprężystym, energicznym ruchem. Podniósł oparty do tej pory o stół miecz dwuręczny i odplątał od pochwy pas, broń znalazła się na plecach a jej właściciel prowokacyjnie rozejrzał się po zebranych. Postać z samego rogu karczmy, zakuta w pancerz niczym doborowy rycerz Czerwonej Róży, która od dłuższego czasu obserwowała ową parę, obojętnie wstrzymywała wzrok, jakby w ogóle jej to nie obeszło. Następnie podniósł torbę podróżną.
- Chodź staruszku. Mdli mnie od tej duchoty i smrodu.