Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2014, 14:59   #7
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wyszliśmy z karczmy sprężystym krokiem, z dłońmi na rękojeści broni w rytm wystukiwany przez ostrogi uderzające o bruk... No dobra, to nie było tak. Chociaż chciałbym. Kiedyś zdarzało mi się podróżować z hassą, błędy młodości. Na pewno nie ostatnie.

Wracając jednak do mnie i Simona to aby odejść od stolika musieliśmy nieźle się na przepychać. Sprawdzonym sposobem szedłem pierwszy, mój towarzysz gotów był przepraszać wszystkich. Podczas torowania sobie drogi przez morze śmierdzących cielsk wydawało mi się, że dostrzegłem twarz. Czarną. Tym szczególnym drowim odcieniem mrocznej czerni. Nie zdziwiłbym się jakby była przykryta kapturem ale płaszcz z kapturem to był chyba jakiś miejscowy dress code.
W końcu przywitało nas świeże powietrze. To znaczy zamiast mieszanki przypalonego mięsa (zawsze lepiej było o tym myśleć po prostu jak o mięsie), potu, piwa, rzygowin, moczu i nie wiadomo czego jeszcze poczuliśmy zapach końskiego gówna oraz smród latryn i rynsztoków. Długo się nie rozkoszowałem ani tą zmianą, ciepłym, leciutkim wiaterkiem ani nawet majestatycznie zachodzącym słońcem. Już po paru krokach zobaczyłem, że ktoś dotyka mojego konia, a nie lubiłem gdy to robili mężczyźni. Rzeczony ktoś (być może przyszły denat) był mężczyzną w sile wieku, od stóp do głów zakutym w plecionkę kolczą. Do pasa nosił przytroczony miecz. Na nasz widok wyraźnie zgubił rezon.
- Piekne zwierzę.
Stwierdził, jakby nie wiedząc co innego odpowiedzieć. Jego speszenie było mi bardzo na rękę. Stanął przed Simonem i wbiłem w amatora cudzych koni spojrzenie swoich jasnych oczu. W końcu rzuciłem zimno.
- Piękne. I ma właściciela.
- No tak…
Zamyślił się jakby na chwilę. - Nie chcieli byście jej sprzedać może?
Tym razem pozwoliłem milczeniu trwać dłużej. W końcu postanowiłem nie robić burdy. Raz, że straż miejska strasznie czepiała się trupów na ulicy (nie wiem czemu), dwa wyszliśmy właśnie z lokalu pod rzekomą inwigilacją, zarąbanie kogoś tuż przed nią nie należało do dyskretnych rzeczy a tego chyba oczekiwał tajemniczy pracodawca.
- Drogi Panie… To jest ulica przed karczmą. Nie targ. Gdy chce sprzedać konia to tam się udaję. A teraz zechciej odstąpić z drogi i udać się załatwić swoje pilne sprawy. Bo takie niewątpliwie masz.
Facet nabrał wody w usta nie bardzo wiedząc jak kontrować moją wypowiedź.
- No tak. Stwierdził w końcu. - Jeśli daleka droga przed Tobą, może faktycznie potrzeba Ci dobrego konia…
Zawiesił głos oczekując mojej reakcji. Koleżka w płaszczu, ewidentny sympatyk upłytawiania się, wyszedł z karczmy. Już wcześniej nam się przyglądał. Kompan tego tu? Złodzieje koni czy jakieś "asy" wywiadu? Miecz miałem w gotowości. Starałem się obu obserwować, w tym czasie głos zabrał Simon.
- Zgadłeś mój przyjacielu. A skoro i droga niemała to i czasem nie dysponujemy. Ruszymy więc i w swoją stronę. Życzę ci szczęścia, nieznajomy, jak będziesz szukał wierzchowca na sprzedaż. Obyś trafił na zacniejsze zwierze za o wiele mniejszą cenę.
Mój kompan powolutku zaczął gładzić swoje potężne tomiszcze przy pasie. Wiedziałem, że tym fortelem chce zażegnać ewentualny konflikt.
- Szerokiej drogi.
Rzuciłem tylko tyle zajęty obserwacją. I opłaciło się bo dostrzegłem ogon. Cóż... Wiedziałem, żeby dzisiaj niczego sobie nie życzyć bo może to się spełnić aż zbyt dosłownie. Z karczmy wyszedł ogon. A wraz z nim jego właściciel. Poruszał się z nienaganną gracją, lekceważeniem dla całego świata wyrytym na pyszczku. Niby od niechcenia puszył się swoim futrem, lekkim chodem i lekko zaokrąglonymi bokami. Wdzięcznym truchtem ruszył w naszą stronę.


Tak moi drodzy, uwielbiam koty. Za ich nieprzewidywalność, arogancję i niezależność. Ku mojemu ubolewaniu musiałem jednak skupić się na dwóch podejrzanych indywiduach. Pierwszy z nich, miłośnik koni wyraźnie stracił rezon. Ukłonił się mrucząc coś o "waszmościach" i w zorganizowanym pośpiechu oddalił się na z góry upatrzone pozycje. Drugi z koleżków zaś zaczął mówić. Od rzeczy. Zdecydowanie.

Tutaj moi drodzy należy Wam się parę wyjaśnień. Tak, jestem osobą nietolerancyjną i antypatyczną. Do tego narwaną i impulsywną. A to tylko część moich zalet wśród których należałoby wymienić cięty dowcip, niemały urok osobisty oraz bystry umysł. Skromności nigdy nie opanowałem. Generalnie wśród moich wad nie licząc czasem zbyt ognistego temperamentu na pierwszy miejscu było towarzystwo. Nie mówię o Simonie, który jest osobą kulturalną, wykształconą i spokojną. Miałem kiedyś... dużo barwniejsze towarzystwo. O parę kolorów w kierunku ciepła, zdecydowanie nie uspokajało ono.
Kolejną sprawą, którą powinienem wyjaśnić jest opinia o moim rozmówcy. Na bok nawet odłożyłem całe moje uprzedzenia do jego dziwnej mowy mimo to kwalifikowałem go jako idiotę lub elytę wywiadu. Zaprawdę nie wiem co gorsze. Skąd ten krzywdzący wniosek? Otóż moi drodzy ruszamy właśnie z Simonem ruszamy by dowiedzieć się szczegółów zadania, które ktoś maskuje z gracją godną orczego paladyna w oborze. Zostaliśmy powiadomieni o obserwacji karczmy przez nieznaną grupę. Teraz podchodzi do nas koleś mówiący z dziwacznym akcentem, z zasłoniętą twarzą i sylwetką, nie wyjawia swojego imienia i oświadcza, że idzie w tym samym tajnym kierunku.
Albo trafiliśmy na zagranicznego idiotę, który chciał "przyłączyć się do drużyny" (jak to w balladach poszukiwacze przygód mają w zwyczaju) by zrobić questa (do dziś nie wiem co to jest, chyba zamorska potrawa) i zgarnąć nagrodę (najpewniej nauczyć się nowych rzeczy i obwiesić magicznym żelastwem).
Albo na elytę wywiadu. Agenci z tego grono mieli tendencje do bycia szprytnymi. Taki agent mógł wykombinować sobie coś na zasadzie: "Wpadłem na świetną przykrywkę, udam zagranicznego idiotę, nawet przyznam się do bycia zagranicznym idiotą i podążę z nimi by zrobić zasadzkę na PNJSN (Przeciwnika Naszego Jedynego Słusznego Narodu). Nikt nie uwierzy, że szpieg mógłby mieć taką głupią przykrywkę i nie będą niczego podejrzewać. Jestem genialny." Tak moi drodzy, są tacy ynteygenci. Nie, nie wiem skąd się biorą.

Tak czy siak spławiliśmy gościa chociaż po tym jak mnie obraził prawie bym spłacił tę zniewagę stalą. Wiem dobrze, że mój kompan źle reaguje na takie incydenty więc z trudem się powstrzymałem. No i nie bez znaczenia był pewien incydent. W pewnej mieścinie grzecznie powiedziałem "przepraszam Panie Władzo", niestety z nieznanego powodu (najpewniej jakiejś klątwy) strażnik usłyszał o tym jakim to miłośnikiem kóz jest. A potem musieliśmy galopem wynosić się z miasta, pewnie do dziś rozwieszają za mną podobizny z podpisem "poszukiwany martwy". Przy następnej takiej okazji rozważę pewien stary patent oddziałów najemnych do którego potrzeba solidnego łańcucha, ogniska, liny i kolesia w puszce.

Tak czy siak koleżka odszedł w rytmicznie brzęcząc. Ryzyko burdy i braku dyskrecji znikało więc odezwałem się do Simona.
- Uwielbiam tych mrocznych, zakapturzonych poszukiwaczy przygód… Już nawet ten zwierzak jest od nich bystrzejszy! Popatrz, uczę się. Tym razem nie wywołałem bijatyki!
- Brawo
- rzekł ni to z sarkazmem ni to śmiejąc się pod nosem. - Jednak masz rację. Przecież taki kaptur jedynie zwraca uwagę. No chyba, że chcą atencji i spojrzeń wszystkich dookoła.
- Widziałeś innych gości tego, pożal się Paladine przybytku? Tam ludzie bez kaptura zwracali uwagę. Może to taka moda na tej prowincji? Albo za dużo nasłuchali się balad o mrocznych wędrowcach i wilkołakach?
- Jedynie me oczy przykuła jedna persona. Miałem delikatne obawy, że za sprawą swej arogancji wywoła jedynie burdę. Wiesz jak ja nie lubię bezsensownego, pożal się Globie mordobicia.
- Jeszcze masz pretensje o tamte miasto? I przydrożną gospodę? Przeprosiłem.
- Nawet i bez tańca ognia i lodu… jakoś nigdy nie byłem miłośnikiem pijackich awantur.
- Nie dawanie ujścia emocjom jest niezdrowe. I nieładnie odnosił się do kobiety. Wybiłem mu tylko parę zębów przecież...
- Tak, tak. Było, minęło. Zobaczymy co nam dziś jeszcze przyniesie.

Po niedawnym napięciu nie było widać śladu. Można teraz było trochę się zrelaksować co od razu zaproponowałem.
- Pójdziemy galopem?[
- Leć niczym na skrzydłach wiatru. Będę tuż za tobą.

Zaśmiałem się. Nie było mowy bym dla przyjemności przejażdżki zostawił kompana.
- O nie, nie mój przyjacielu! Ta kompanija w środku mi się nie podoba, mogą chcieć wykorzystać Twoje pogodne i życzliwe usposobienie. A jak wspominałeś nie chcemy tu żadnych zajść. Ty narzuć tempo. Twój nowy przyjaciel jedzie z nami? Naprawdę wolę już towarzystwo zwierząt od poszukiwaczy przygód.
- Poszedł… swoją… drogą... jak… to… koty… mają… w… zwyczaju!

Simon starał się przekrzyczeć szum powietrza dudniący mu w uszach. Nie kontynuowałem. Wysforowany na dwie długości konia przymknąłem oczy ciesząc się namiastką prędkości za jaką mój kompan miał "galop".
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 18-05-2014 o 22:10.
Szarlej jest offline