Niezależnie od tego, czy kapłanem kierowała czysta szlachetność i odwaga, czy może troszkę zbyt mocna wiara w nietykalność świętego urzędu, stanął przed tłumem, a wyglądało to co najmniej jak cicha, bura mysz próbująca przeprawić się przez wezbrane sztormem morze. Z tego co dostrzec mógł z tyłów, w ruch poszły nawet pierwsze kamienie, które nieliczni, korzystając z anonimowości tłumu, rzucali już w stronę strażnicy. Na dachu jej stało dwóch kuszników, jednak po ich przerażonych gębach widać było, iż nie odważyliby się użyć broni w obawie o odwet znacznie liczniejszego tłumu.
Gwar zgromadzenia przeradzał się w ogłuszający huk, tak że ciężko było wyłowić słowa jednostki z wszechobecnego hałasu. Mimo wszystko jednak paru mniej zaaferowanych osobników odwróciło się w jego stronę, dostrzegając zapewne kątem oka habit.
- Ojcze! My tu z całego hrabstwa ściągnęliśmy, obejścia i rodziny wśród śniegu zostawiając, w dobrej wierze, że najlepszych i najgodniejszych wybiorą...!- rzucił rosły brodacz z ponurą miną.
- A tu zdrada! Kumoterstwo i przekupstwo! - wrzasnął jego sąsiad.
- Ano, Miłościwy Hrabia z pewnością, by na takie chamstwo nie pozwolił! To ci w strażnicy musieli kieski przyjąć!
- Złodzieje i szubrawcy! - zawtórował mu najbliższy tłum.
Gdy wytłumaczył im, gdzie mu trzeba, wpuścili go między siebie i nawet kawałek drogi rozpychać tłum łokciami pomogli, ale dalej nie było szans całą grupą się przebić, bo tłum tasował się, jak talia kart, a i bardziej oporne i wzburzone grupy dalej stały, tak, że dobrym ludziom najwyraźniej odwagi zabrakło, by i ich rozpychać. Kapłan musiał zebrać w sobie wszystkie pokłady majestatu i prezencji, by nie zostać stłamszonym przed tłum, bo na każdego, który go dostrzegł, było pięciu takich co w amoku niemal zupełnie zaślepieni byli.
Cuthbert przekonywanie d20(+3 za status społeczny)= 10 porażka
Poszło... trochę gorzej niż kapłan planował. Bo co prawda w końcu przepchnął się do słupa, ale tu mu ktoś wielkim buciorem na habit nastąpił, tam ktoś go łokciem srogo w bok ugodził, a jeszcze gdzie indziej wywijający gniewnie siekierą chłop o mało co by mu tonsury do końca nie zgolił. Na szczęście skończyło się na lekkim obiciu skroni, bo w porę go ujrzał i broń wstrzymał, przepraszać też chciał, ale już go tłum porwał ku drzwiom budynku.
Kapłan szybko zapamiętał nalaną facjatę z listu gończego, Gustav van Haagen, nagroda wyłącznie za żywego - 100 złotych koron. Do tego spróbował i inne gęby wiszące tam ogarnąć, ale ludzie znowu zaczęli ciżbę zaciskać, tylko chwilkę jego pamięci pozostawiając.
- Ojczeeee, uwaagaaa!
Kapłan poczuł potężne uderzenie w plecy i poleciał do przodu, o mało co zębów sobie nie wybijając o jakieś drewniane stylisko. Za nim coś chlusnęło. Usłyszał oburzone wrzaski.
- Szczyny na nas leją! - rozległ się oburzony wrzask, a Cuthert usłyszał za sobą przepraszający, zakłopotany głos jakiegoś mężczyzny.
- Och... przepraszam ojca, myślałem, że to gorący olej albo inne zabójcze plugastwo!
W końcu jakoś uwolnił się od tłumu i trza przyznać, że wyglądał jak po srogiej karczemnej bitce. Ale informacje, po które tam poszedł, poznał.
Otrzymali też obiecane im ciepłe koce i koszyk jadła. Ze względu na porę roku, głównie przetworów wszelakich, suszonek i kiszonego.
***
Wreszcie znaleźli się na szlaku i trza było przyznać, że przyjemnie było dla odmiany przynajmniej na parę godzin nie ścierać się z ciągłymi przeciwnościami losu. Trakt w stronę Nagenhof -siedziby hrabiego von Bluchera i zarazem największego grodu hrabstwa, nie był może szczytem marzeń, ale jak na rubieże Imperium prezentował bardzo przyzwoity poziom. Był szeroki i dobrze oznakowany. Choć luksus podróży zawdzięczali zapewne temu, iż grunt nie zdołał jeszcze do końca rozmarznąć i nie zamienił się w błotną, kleistą, poprzecinaną miniaturowymi jeziorami, paciaję. A na podobne przyjemności zapowiadało się w następnych dniach, słabe słońce z każdym z nich coraz wyżej unosiło się bowiem nad blady horyzont.
Póki co było jednak dość zimno, mroźny wiatr hulał w koronach pozbawionych liści drzew. Czarne ptactwo szybowało leniwie po niskim, biało-ołowianym niebie, siadając co jakiś czas dużymi grupami na zmarzniętych polach.
Szansa na spotkanie 30%=51 brak spotkania
Na krótko przed zmrokiem dojrzeli światła zajazdu stojącego przy szerokim zakręcie drogi. W niebo bił potężny słup dobywającego się z komina dymu. Najwyraźniej kuchnia pracowała na pełnych obrotach. Już sto kroków od samych zabudowań poczuli wspaniale kuszące wonie treściwej, gorącej strawy. W sam raz na rozgrzanie zziębniętych kości. Tylko stajenka i wozownia przy karczmie wydawała się dziwnie zapchana...
Rozpoznawali piętna na tych koniach. Było ich aż dziesięć i ciężko było wykombinować jak dałoby się tam jeszcze coś dopchnąć, tak by i ich wierzchowce były bezpieczne i chronione od srogiej pogody. Najbardziej irytujące i zaskakujące było jednak to, że na trzech grzbietach dostrzegli czapraki z barwami hrabiego i symbolem straży. Czyli jednak jakieś pojedyncze sztuki mieli...
- Te, lumpy! - doszedł ich prześmiewczy rechot sprzed karczmy.
- Miejsc już nie ma! Jak to gadają, kto wcześnie wstaje, temu bogowie należycie wygodzą!
Rechot nasilił się, gdy z budynku wyczłapało jeszcze paru podchmielonych kompanów bezczelnego rozmówcy.
Cała czwórka była uzbrojona, choć pasy na gaciach mieli wyraźnie poluzowane, a i miny rozjechane od piwska. Ten, co im przewodził opierał się o srogo wyglądające toporzysko, choć stylisko się wyraźnie pod nim bujało. Miał dość fantazyjne wąsiska i ogoloną głowę, na modłę niektórych najemnych jazd z Ostlandu
- Jakżem mówił... - czknął z wyczuciem
- miejsca ani tu, ani w izbie nie ma, możecie sobie ooo tam legnąć nieopodal murka! Tam ciepełko, bo szczać tam wszyscy chadzają - zarechotał.