Nie minęło kilkanaście minut i już trójka mężczyzn przy stole nawiązała wspólny język. Gdy się okazało, że obwieszony nożami rudzielec w chuście oraz poznaczony bliznami olbrzym są rodakami zaraz zaczęli się wymieniać wieściami i plotkami, a i cudzoziemsko wyglądający Sabir nie wymigał się od odpowiedzi. Rosalinda zaś obserwowała ich z odległości kilku stolików, nie chciała od razu przysiadać się do tej nieznajnej bandy.
Przy stoliku zaś rozmowa trwała w najlepsze.
-
Proszę Panowie, pan Symeon stawia - kelnerka postawiła przed nimi z rozmachem stos pięciu drewnianych misek, tyleż łyżek i kubków, dzban piwa i dwa półmiski - jeden z kaszą, drugi z kawałkami skwierczącej jeszcze wieprzowiny. Za jednym razem. jak gdyby miała nie dwie a pięć rąk niczym jakaś mityczna bestia. A nie wyglądała na bestię - hoże dziewczę wiedziało, że zalotny uśmiech w połączeniu z dużym dekoldem oznacza duże napiwki, a puszczenie oczka do klienta (w tym wypadku do Gedana) nawet jeszcze większy.
-
Pięć talerzy na trzy osoby. Spodziewamy się kogoś jeszcze? - spytał Sabir -
jeden dla doktora, wiadomo. A piąty?
-
Piąty ma być dla jednej niewiasty, ale nie wiem gdzie ona i kiedy będzie. Ja tylko przynoszę zamówienia. Pięć talerzy, pięć kubków, mięso, kasza, piwo... - wyliczała na palcach -
wszystko jest. To ja idę.
-
Niewiasty? Ciekawe. - rzucił Gedan, oglądając się za zalotną panną.
Męskie spojrzenia odprowadziły krągłe kształty karczemnej dziewki do kolejnego stolika, dlatego umknęło im wejście nowego gościa "Zielonej Komety".
Mężczyzna średniego wzrostu, odziany w nieco znoszone, ale doskonałej jakości podróżne ubranie ze skóry, z grubą kamizelą na skórze której wytłoczono jakiś herb. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat, siwowłosy, z krótko obciętą brodą widać było że najlepsze lata miał już za sobą, ale trzymał się prosto i robił solidne wrażenie. Pewny wzrok i fakt, że ze znawstwem nosił pendent z krótkim wegańskim mieczem, cinquedeą zwanym odebrał ochotę do zaczepek nielicznym bywalcom, którzy nie lubili obcych. W ręku trzymał nienabitą kuszę, wojskowy model, choć widać że lepiej wykonany.
Rosalinda nie przegapiła jego wejścia, i poznała bardziej po herbie niż po wyglądzie, gdyż doktora opisano jej jako żwawego dziadka o długiej, siwej brodzie i takowego ujrzeć się spodziewała. Poznała natomiast herb uniwersytetu na kurcie... i skojarzyła znaki szczególne. Dobrze się trzymał, jak na ponad sześdziesięcioletniego dziada.
Symeon zaś ruszył w kierunku stołu, przy którym siedzieli Gedan, Gregor i Sabir.
-
Witam Panów, Symeon Szary z Uniwersytetu. Panny Rosalindy jeszcze nie ma?
-
Jestem - Rosalinda uznała, pora skończyć obserwacje i przyłączyć się do grupy. Podała doktorowi dłoń, który ją z właściwą dżentelmenom kurtuazją delikatnie ucałował i odsunął krzesło, kiwnęła głową pozostałym -
Panowie.
-
Jesteśmy zatem w komplecie. Nie znamy się osobiście, ale uniwersytetowi polecono wasze usługi. Panie Gregor tak? Mówiono mi że jesteś biegłym tropicielem i byłeś w Dzikiej Puszczy?
Gregor oparł się i rzekł.
-
To miejsce tak dzikie jak jego nazwa, nawet nie wyobrażacie sobie jak. Nawet Mabaakowie, którzy tam żyją nieczęsto widują współbraci z innych osad. Reszta lasu to bestie i nie mówie tu o jakiś dzikach czy pumach. Dziki i pumy byłyby karmą dla tamtejszych zwierzątek.
Symeon skinął głową -
Byłem, widziałem... zaskoczeni? Prowadziłem tam badania, najpierw jako młodzieniec dołączyłem do plemienia miejscowych na krótko by badać ich dialekty południowego, a dziesięć lat temu byłem na skraju puszczy badając napisy na kamieniach. Uniwersytet wie to wszystko, dlatego są z nami Panowie Sabir i Gedan - kiwnął głową na olbrzyma i mężczyznę w cudzoziemskim ubraniu -
by zapewnić nam bezpieczeństwo. A pannę Rosalindę polecono mi jako osobę o rozlicznych talentach, które mogą być w czasie wyprawy użyteczne. I nie sądzę by była to biegłość w chochli i patelni.
Zaśmiali się nieco i atmosfera się rozluźniła, zwłaszcza że w tym momencie z sakwy Gregora wydostała się fretka i tańcząc na stole zaczęła dopominać się pieczystego.