Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2014, 11:39   #36
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
- Cly, mogłabyś zająć się jego ranami? - poprosił Nathan wskazując na starszego, siwego jegomościa. - Porządnie oberwał.
- Pozwól, że Twoimi ranami zajmę się osobiście
. - powiedział Fraya jednak w jego głosie nie malało ożywienie spowodowane wiadomością o porwanym lekarzu. Ranny wyprostował się z trudem. Widać było, że odczuwa ból ale coś w nim go hamowało. Napędzało mimo niego.
- Poczekaj. Jak jeszcze nie zdechłem chce sprawdzić co z moimi.
Głos powoli nabierał bardziej neutralnego tonu a strzelba nie była już wycelowana w nieznajomego. Przykucnął przy Marii. Łagodnie dotknął jej policzka. Uśmiechał się, jednak to nie był jeden z tych uśmiechów serdecznych a z tych drugich, różny o dosłownie milimetry. Miał taki gdy lała się krew a kule świstały. Mimo całej sytuacji uświadamiał sobie, że piękny sen nie był snem, był rzeczywistością. Przez to był jeszcze piękniejszy. Jak ściągnął z niej mutka i go topił, tamten się wierzgał, walczył o oddech, walczył o życie. A on się śmiał. Śmiał się póki kaszel i osłabienie nie powaliły go ponownie. Mimo pięknych wspomnień skupił się na teraźniejszości.
- Trzymasz się mała?
- Tak
- Maria zamrugała kilka razy,a potem spróbowała usiąść. - Noga… - Jęknęła, kiedy ostry spazm bólu szarpnął jej udem. Zamknęła na powrót oczy.
Pamięć wracała falami, powoli, wiele zdarzeń ciągle było zamazanych. Niemowlak. Deszcz. Związani ludzi. Walczyli z kimś.. z mutantami?
Fray zdjął dłoń z jej policzka i delikatnie ale stanowczo pchnął ją ponownie na ziemię. Jego uśmiech zmienił się na ten życzliwy. Zmiana była jednak dziwna, z pominięciem stadium pośredniego gdy mimika przybiera “kamienny” wyraz, była płynna, nienaturalna.
- Nie ruszaj się. Spokojnie. Ci ludzie się Tobą zajmą. Tamten nie żyje.
Ktoś bardzo wyczulony mógłby wychwycić w ostatnich dwóch słowach pewną zmianę, lekką, o śmierci mutka mówił jak o wypiciu piwa.
- Który tamten? - znowu zamrugała kilka razy, unosząc sie znów trochę i szukając wzrokiem wokół siebie. Ezechiel leżał obok, jacyś obcy ludzie, kobieta z dziećmi… Zahaczyła wzrokiem o twarz Fraya, jego oczy, jego twarz… były inne. Coś.. nie wiedziała. Inne.
Kolejne wspomnienia wróciły, strach, walka, ból, Clyde pacyfikujący ją, opartujący jej nogę, ból, potem znów ciemność, Clyde wleczony przez jakieś postacie.. Ciemność. Jak się tu znalazła? Gdzie inni?
- Mutant. Nieważne. Poleż tutaj, zobaczę co z resztą. Ci ludzie są wporządku.
Jego głos nabierał co raz więcej emocji a uśmiech stawał się życzliwszy.
- Ten mutant, co zabrał Clyda? Mówiłam, żeby tam nie nocować, mówiłam… - zakaszlała. - Gdzie reszta?
- Pewnie jeden z nich. Ezechiel żyje, jest z nim ciężko ale żyje. Ridley… Z nim jest gorzej. Chyba umiera. Zaraz do niego pójdę. Nemrod nie żyje, zabiłem go.
Parę sekund Randall się zastanawiał. Jednak nie na zasadzie czy powinien rozwinąć temat a bardziej czy jest sens go rozwijać. W końcu się odezwał.
- Strzelaliśmy się, ten pył wywoływał halucynacje. Potem go dobiłem by się nie męczył. Clyda porwali. Leż mała, potem pogadamy. Idę do Ezechiela i Marsa.
Fray wstał i podszedł do rewolwerowca. Nic sobie nie robił z nowoprzybyłych. Nie zachowywał się nieufnie czy agresywnie jednak ciągle był dziwnie… spięty? Jakby w każdej chwili mógł złapać dwururkę i strzelić. Maria mogła to z łatwością rozszyfrować. Ciągle był lekko nabuzowany po poprzednich walkach i najchętniej poszukałby więcej. Nie gdzieś konkretnie ale z chęcią by jakąś znalazl i od razu się w nią włączył. Stąd zachowywał się jakby spodziewał się od Nathana kosy pod żebro, po prostu miał nadzieję, że gdzieś zaraz coś się rozpęta i odruchowo się na to gotował.

Ranndall przyklęknął przy Ezechielu i chwilę się w niego wpatrywał. Twarz miał dziwnie bez wyrazu.


W końcu wstał i odezwał się do Nathana.
- Idę zobaczyć co z Ridleyem.
Po chwili dodał.
- Tym umierającym.
Ból mu ewidentnie doskwierał jednak mimo to rozpoczął wspinaczkę w stronę łowcy mutantów. Chciał z nim zamienić jeszcze parę słów.

***

Na dawnym kolejowym nasypie leżało bezwładne ciało Ridleya. Przykryty aż pod szyje brudnym i zakrwawionym kocem. Mężczyzna miał zmasakrowaną twarz: odcięte ucho, nos, poprzebijane nożem policzki i wybite zęby. Gdy Randall się zbliżył zauważył, że jego oczy wciąż są czujne śledząc każdy ruch nadzorcy. Koleś był twardy. Zasłużył na pomoc. Gdy Fray wspiął się na nasyp. Ridley ruchem głowy wskazał mu ruiny nieopodal. Pomiędzy budynkami krążył zmutowany, wyglądający na chorego kundel. Krążył, czekając na łatwy żer.
Podróżnik chwilę przypatrywał się łowcy.
- Ładnie Ciebie urządzili.
- To chyba koniec, co?
- mówienie stwarza mu ogromny problem. Słowa wypowiadał oddzielnie. - Załatw Dentystę ode mnie.
- Niestety kumplu. Tym razem nie mogę Ci pomóc. Załatwie. A mutantów zabije.
Ostatnie słowa nie brzmiały jak obietnica zemsty, pocieszenie bardziej jak “wychodząc z psem wyniosę śmieci”.
- Posłuchaj mnie Ridley. Przypomnij sobie jak Ciebie zgarściowali. Pamiętasz coś co może mi pomóc?
Fray po chwili kontynuował.
- No wiesz… Ilu ich było? Jak byli uzbrojeni? Jakieś szczególne mutacje?
- Bezlitośni. Nie wiem… Snajper. Snajper mnie ściągnął.
- Bezlitośni…

Randall jakby smakował te słowo, na sekundę się uśmiechnął. Potem spojrzał na Marsa.
- Pomóc Ci?
Położył dłoń na colcie. Prosty ale cholernie wymowny gest.
- Clyde, zabrali go… - kaszel targnął tym co zostało z łowcy mutków. - Zabrali go.. Kurwa, nie wiem gdzie.
Chwila przerwy.
- Randal, kurewski świat, nie?
Kolejna przerwa. Czerwona ślina na ustach tamtego. Mętny wzrok.
- Będzie bolało?
- Wiem o tym. Chyba wiemy gdzie idą. Nie będzie. Jeżeli ja to zrobię nie będzie. Nic nie poczujesz ani nie usłyszysz.
Ridley skinął głową i zamknął oczy. Był bardzo zmęczony.
Fray wyciągnął colta i go odbezpieczył, wprowadził nabój do komory. Wycelował między oczy tamtego. Spust nie stawił oporu. Fray spojrzał na... kompana. Jedynego po za Marią byłego niewolnika o którego starał się dbać inaczej niż z wyrachowania.


I wtedy został pchnięty nożem w plecy. Metaforycznie. Ale do dosłowności wiele nie brakowało.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline