Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2014, 16:52   #40
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
wojna nerwów

Randall leżał na podłodze, na drugim piętrze walącego się budynku, nieopodal wyłomu w ścianie, przez który do środka wspinało się wysuszone drzewo. Spojrzał przez okular lornetki na ciągnący się na dole plac zasłany ciałami. W drugim kącie pomieszczenia na kilku ułożonych obok siebie cegłach Morgan położył zapasowy magazynek do Scara, tak by móc po niego sprawnie sięgnąć w razie walki.

- Jest tam? - Zapytał szeptem. Fray potwierdził skinieniem głowy. Rzeczywiście Clyde siedział na potrzaskanym kulami chodniku podtrzymując dłonią głowę. Na plecach wciąż miał swój ciężki plecak. Obok niego leżało ciało mutanta przecięte serią z karabinu maszynowego.

Nagle zza załomu muru wychylił się nieznajomy, ubrany w długi, szary płaszcz poprzecinany maskującymi kawałkami materiału. W rękach trzymał nowoczesny karabinek i wykrzywioną szablę. Wzrok przyciągał zakrwawiony, parciany worek wiszący mu u pasa. Przy każdym kroku torba podskakiwała, kołysząc swoją zawartością. Żołnierz wyciągnął zza pasa pistolet i podał go lekarzowi. Ten przez dłuższą chwilę obserwował broń, po czym wstał ociężale i wziął ją z ręki nieznajomego. Przez dłuższą chwilę mężczyźni uzgadniali coś ze sobą, po czym ruszyli w stronę Nashville, w kierunku kryjówki, jaką obrali sobie Randal z Morganem.

Po kilkunastu krokach prowadzący pochód spojrzał na dom, w którym kryli mężczyźni. Randall odjął wzrok od okularów lornetki, czując się nieswojo. Zdawało się, że tamten patrzy mu prosto w oczy. Nieznajomy zatrzymał się i nagle, bez ostrzeżenia rzucił się za przeszkodę ciągnąc za sobą Clyda.

Dostrzegł ich, choć wydawało się to prawie niemożliwe.
- Może osłaniaj mnie podczas zmiany pozycji? - wyszeptał Morgan okazując na niedaleki budynek w kształcie litery C. - A jak dotrę na nią to ja będę osłaniał Ciebie. Widział nas czyli… musimy się przemieścić, ale nie wchodzić na plac. Te ściany ich osłaniają, ale nas też… - Nathan powoli przemierzył odległość po zapasowy magazynek i uważał aby go nie zapiaszczyć.

King został szarpnięty w bok między zwały rumowiska. Naukowiec był oszołomiony i zdezorientowany. Ściskał wciśnięty mu w rękę pistolet i kulił się pod kamienistym nasypem. Na spodniach i kurtce wykwitły plamy krwi. Głowa pulsowała nieznośnie. Wszystko wydarzyło się tak nagle. Strzały, padający mutanci, panika. Potem pojawili się niewolnicy w krwawym szale wyrównujący rachunki z oprawcami. Rzeź, a on stał się jej udziałem. Natarczywa myśl została odsunięta. Nie było na nią czasu, tym bardziej, że osoby odpowiedzialne za atak na karawanę ciągle mogły być gdzieś w pobliżu. Przepełznął metr czy dwa w stronę Waylanda.

- Co się dzieje? Na co czekamy?

- Dwóch uzbrojonych ludzi, zasadzili się przed nami, jakieś 150 - 160 metrów od nas. Nie wyglądają na komitet powitalny czy Armię Zbawienia. Mamy tu dobrą osłonę, nie widzą nas, ale musimy zmienić trochę pozycję - wskazał ręką załomy muru kilka metrów dalej - czołgaj się powoli w tamtą stronę.

Spec niewiele myśląc przypadł do ziemi i ruszył przed siebie między gruzem i odłamkami, zostawiając na podłożu smugi krwi. Ciężko mu się oddychało od pyłu i zmęczenia. Co jakiś czas King oglądał się za siebie w obawie, że uzbrojeni prześladowcy rzucili się za nimi w pogoń i już za moment dostrzeże ich wchodzących za nimi między gruzy. Nie śmiał podnieść głowy zbyt wysoko, by nie stać się łatwym celem. Nim dotarł do wskazanego załomu minął szmat czasu, a może tylko mu się zdawało? Dopadł do najemnika i oparł się o ceglaną ścianę.

- Kto strzelał do karawany? Ci goście? - Strzały padły z innego kierunku, ale niczego nie dało sie wykluczyć. Może napastników było więcej?

Tymczasem w kryjówce – Fray i Morgan
Fray pokręcił głową i przyłożył oko do okularu optyki. Namierzał kryjówkę snajpera i medyka. Karabin miał ułożony, oparty o kawałek gruzu, resztki chroniły jego sylwetkę.
- Dupa. Gdzieś mogą być ci, którzy zmasakrowali mutki. Słuchaj, z tych ćwoków został tylko ten snajper. Spróbowałbym ich wywabić. Nie dawno byli pod ostrzałem. Clyde jest ranny. Powinni się spuścić jak usłyszą, że mają pomoc. Murzyn mój głos zna. A jak będziesz się bawił w komandosa to zarobisz kulkę. Jakby co to ja spróbuję go zdjąć a Ty połóż ogień zaporowy by skurwiel nie wziął mnie na cel.

- Skąd mam krzyczeć? Bo chyba dobrze zrozumiałem, że o mnie chodzi? To miejsce mamy spalone… - powiedział szeptem Nathan.

- A znają Twój głos? Nie trzęś dupą. On wie gdzie my jesteśmy a my wiemy gdzie on. Tylko, że on musi się jeszcze złożyć do strzału, ja nie. A jak będziesz biegał i się osłaniał to on może się wychylić i zdjąć jednego z nas. Ba! Ciebie może i mój kumpel. Zresztą priorytetem jest Clyde a nie dupnięcie tamtego.

- Celujemy obaj, krzyczę ja - powiedział Morgan zbywając docinki chłopaka. - Powiedz kiedy będziesz gotowy…

Fray westchnął zirytowany.
- Czy Ty jesteś pojebany? Posłuchaj. Masz tam przestraszonego lekarza. Jest ranny. A zaraz jakiś obcy, siedzący z drugim obcym bo snajper nas jakimś cudem wypatrzył, każe mu wyjść. Może jeszcze będzie przekonywał, że nie chce jego krzywdy. Mnie zna. Może nie lubi ale wie, że gramy po tej samej stronie.

- Jeju… Jak ty ciężko myślisz - skomentował Morgan. - Może ty daj znać medykowi, że jesteś odsieczą. Chyba snajper będzie chciał przeżyć? Nie ma wyboru, bo placu bez naszej wiedzy nie opuści. Może zmienić pozycję tylko. Więc w niego nie wycelujesz

- Brawo. O tym mówię. A teraz zamiast mędrkować zajmij się osłoną.

Fray nie czekał na odpowiedź, zebrał powietrze i wydarł się ile sił w płucach.
- Clyde! Tu Randall! Żyjesz?! Wszystko w porządku?! Ten skurwiel to kto?!

Za załomem – Lynx aka. Wayland i Clyde King
Najemnik uważnie nasłuchiwał skąd dochodzi wołanie, na tyle się zorientował, że wołający nie zmienili kryjówki, ale to było tylko przypuszczenie a nie pewnik, nie postawiłby swojego łba za to. Spojrzał na Clyda i dał mu znać, żeby nie odpowiadał, potem zaszeptał: -Znasz tych skurwysynów? Jacyś znajomi? Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale tych mutantów i Gastona ja załatwiłem… - przerwał chcąc zobaczyć jak zareaguje na tę wieść doktorek - wiem, że w obozie wszystko nie poszło tak, jak sobie wymyśliłem, ale przynajmniej wiesz, że dobrze strzelam, więc co to za skurwysyny?

„Randall? Czyżby przeżył? A może ktoś z ekipy Dentysty lazł ich tropem i teraz chce dorwać także jego? Do głowy przyszło mu kilka kolejnych niedorzecznych pomysłów, ale głos wydawał się pasować. Tylko po co Randall miałby iść z odsieczą? Strażnik niewolników, trochę wariat, bardzo możliwe, że uzależniony od adrenaliny. Nie sposób powiedzieć co go tutaj ściągnęło i jak udało mu się przeżyć.” - Z chwilowego zamyślenia wrwały słowa Givensa. Jego oświadczenie tylko potwierdziło domysły Clyde’a.

“Idę się rozejrzeć. Jutro dostaję żołd i spadam.” King dałby głowę, że sytuacja najemnika wcale nie była taka kolorowa jak to odmalował, toteż nie dziwił się teraz specjalnie. W tym świecie szczerość może zaprowadzić Cię tylko do grobu. Cóż, w takim razie spec powinien już dawno nie żyć, a jego obecna sytuacja wydawała się odwlekaniem spłaty długu. Zatem niech odwleka się jak najdłużej.

- Ten głos… najwyraźniej jednak ktoś z mojej grupy ocalał. - wyszeptał King

Dlaczego akurat Randall? Za wszystkich osób jakich by się tutaj mógł spodziewać on znajdował się daleko na liście potencjalnych kandydatów na bohatera. I jak przeżył? Mówi się, że najlepsi giną pierwsi, to tłumaczyłoby dlaczego akurat Frayowi się poszczęściło. Z drugiej strony znaczyłoby to, że z Kingiem też nie jest najlepiej, co nie było do końca sprzeczne z prawdą.

- I ten… dzięki za wyciągnięcie mnie z bagna. Tamten gość nazywa się Randall Fray. Jest niezrównoważony psychicznie, ale dobrze strzela. Trudno powiedzieć czego chce. Może jest ranny… - “albo przyszedł mnie załatwić…” cholera wie.

Rozmówki okopowe
Fray chwilę odczekał. W końcu krzyknął znowu:
- Ej! Koleżko! Nie chcemy rozróby, wypuść naszego z jego medykamentami a darujemy Wam morderstwo! A jak nie to graj muzyko! Nas jest więcej!

Wayland nie kwapił się do odpowiedzi. King poczuł, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, wszystko może wymknąć się spod kontroli. Typowe dla ludzi o wybuchowym charakterze było, że nie dawali zbyt wielu drugich szans do namysłu.

- Fray? Co ty tu robisz?

- Odbijam Ciebie! A przynajmniej chciałem nim ktoś mnie nie uprzedził!

King dał Waylandowi znać gestem, żeby zaczekał, cokolwiek by nie zamierzał robić tamten.

- Ilu was jest? Myślałem, że tylko ja przeżyłem!

- Clyde?! Po której stronie Ty do cholery grasz?! Jeżeli ten kolo chce się dowiedzieć ilu mam ludzi to niech sam się odezwie!

- Skąd mam wiedzieć, że nas nie zastrzelicie?!

- Pojebało Ciebie?! Za mocno po łbie dostałeś?!

- Ostrożność, sam rozumiesz! Wyjdziemy, tylko nie odstrzel nam dupy. Nam obu. Stoi?

- Pojebało Ciebie. Serio! Spoko ale niech Twój nowy funfel nie trzyma broni w gotowości! Nie zabierzemy mu jej ale niech nie zachowuje się podejrzanie! Stoi?!

Za załomem – Lynx aka. Wayland i Clyde King
- Słuchaj, to nasza szansa. Potem pójdziesz gdzie chcesz, ale póki jestem im potrzebny będziesz mógł się wykraść bez rozlewu krwi. Przysługa za przysługę, tak? - King spojrzał twardo w oczy Waylanda. Kiedy mówił, że nie chce rozlewu krwi, w jego oczach błysnęła o bardzo niepokojąca iskierka.

- Miałeś trzymać mordę na kłódkę - zezłościł się Givens - nie ufam im, a jak będzie trzeba i ciebie kropnę, skąd mam wiedzieć że mnie nie wyjebiecie na sanki, albo nie załatwicie mnie później? W każdej chwili mogę Ci zrobić dziurę we łbie, zresztą poczekaj, chcę coś sprawdzić - mówił ściszonym głosem, starając się nasłuchiwać jakichś chrzęstów betonu pod nogami. Pogmerał chwilę przy kamizelce i odpiął peema, wycelował go w pierś Clyda. - Zobaczymy jak bardzo im na Tobie zależy. Krzyknął głośno: - Chcecie swojego kumpla? To wyłaźcie z rękami w górze, albo przybędzie mu dodatkowy otwór w głowie!!! Nie znam Was!!! Czekam na gest waszej dobrej woli!!!

- Oszalałeś?! - syknął King, teraz nie chodziło nawet o peem wycelowany w pierś - Po drugiej stronie siedzi drugi taki jak ty. Nie będę waszą kartą przetargową. Uratowałeś mnie, ale teraz możesz utopić nas obu.

- Może i oszalałem, ale oni to miejsce mają pod ostrzałem, nic nam nie grozi póki co, ale każde wyjście z tej gównianej dziury mają pod ogniem, nie wiem jak strzela twój znajomek, ale wolałbym nie sprawdzać. Zbyt długo się bawiłem z tym Gastonem w kotka i myszkę, żeby teraz nagroda za skurwysyna miała mi przepaść. Puszczę ich wolno, ale tylko jak będę widział że mi nie zagrażają - nie spuszczał dłoni z bronią z celowania w Kinga.

Rozmówki okopowe
- Chcecie swojego kumpla? To wyłaźcie z rękami w górze, albo przybędzie mu dodatkowy otwór w głowie!!! Nie znam Was!!! Czekam na gest waszej dobrej woli!!! – wydarł się tak, by go słyszeli bez problemów.

- A wtedy nam przybędzie dodatkowych otworów w głowie! Albo stracimy uszy i nosy jak nasz kumpel! Zarzuć coś na co możemy przystać!

-Wyłaźcie z rękami w górze i bez broni, jakbym chciał Was zajebać, to wierzcie mi, potrafię to zrobić!!! Możemy się dogadać, ale muszę mieć pewność że mnie nie wydymacie, a na doktorku Wam zależy!!! Więc wasz ruch!!!

- Ghille suit, dobry karabin i nawyki! Służyłeś! Słyszałeś o oddziale Doe?! Puścisz doktorka albo zrobię to na starą modłę! Jeżeli o nas słyszałeś to wiesz, że stratami się nie przejmujemy ani nie łamiemy się jak stracimy połowę oddziału!

Za załomem Lynx aka. Wayland i Clyde King
Zza gruzów dobiegły przyciszone odgłosy sprzeczki i przekleństw.

- Cholera, Wayland! - Clyde jakoś dalej nie zwracał uwagi na pistolet wycelowany w jego pierś - Odpuść! Jeśli mnie zabijesz to wcale nie skończy się tak kolorowo jak myślisz. - w głosie speca pobrzmiewało zdenerwowanie, ale bynajmniej nie było ono podyktowane strachem o własną skórę. Ten typ wyraźnie chciał ocalić najemnika, choć pozornie wydawało się, że nie ma ku temu żadnych środków.

- Gdybym chciał Cię zabić, zdechłbyś tam na Placu Wymiany, więc mi pomóż to jakoś odegrać zgrabnie i nikomu nic się nie stanie - syknął, czekając na odpowiedź tamtych.

- To daj mi mówić do cholery! Wyjdę z ukrycia, podejdę do nich, a potem z nimi pogadam. Możesz mnie mieć cały czas na muszce jeśli wątpisz w mnie. Tylko proszę, nie naciskaj spustu.

Potem King odkrzyknął tamtym:
- Wychodzę! Wayland idzie za mną. Naprawdę, nie róbcie niczego głupiego.
Tymczasem w kryjówce – Fray i Morgan
Fray stłumi śmiech w rękaw na chwilę odrywając się od okularu. Gdy się opanował odkrzyknął:
- Wychodźcie! Wyjdę Wam naprzeciwko z bronią w dłoni! Reszta zostanie gdzie jest!

Za załomem Lynx aka. Wayland i Clyde King
- Dobrze wiesz, że któryś z was postawi na swoim. Ja mam najmniej do stracenia. - King poczekał na reakcję Waylanda. W pewien sposób był mu winien życie i teraz mógł się odpłacić. - Wyjdę, czy tego chcesz, czy nie.

- Jak stąd wyjdziesz, to już po mnie, bo nie będą się musieli o Ciebie martwić. Zresztą chrzanić to! Wychodzimy, z tym, że będziesz moją tarczą, zobaczymy jak się o Ciebie martwią, tylko krzyknij żeby też wychodzili.
- Niech Ci będzie, ale zobacz, czy gdzieś nie czai się ktoś trzeci. Nie chciałbym dostać przypadkowej kulki od mutanta zza rogu.

- Nie ucz ojca dzieci robić - Wayland zabrał plecak i założył go na plecy, nie wychylając się zza osłony, sprawdził czy wszystko ma, kucnął za Clydem, położył łoże karabinu na jego ramieniu i powiedział - Wstajemy, obaj razem, nie kombinuj nic, bo druga ręka nie ma daleko do peeemu. Tylko niech oni też wyjdą - krzyknij do nich.

- Wychodzę! Wayland idzie za mną. Naprawdę, nie róbcie niczego głupiego. – uprzedził swoich byłych towarzyszy Clyde.

- Idziemy!

Wszyscy
King wysuwa się zza gruzu, za nim schowany idzie Wayland. Lufę karabinu ma przełożoną przez ramię naukowca, drugiej nie widać. Clyde stał przed gruzami, Givens czaił się jeszcze przy załomie.

- On chce, żeby reszta też wyszła. Teraz i tak jesteśmy na widoku.
Randall wyłonił się z ruin i podszedł parę kroków. W ręku miał swoją krótką strzelbę, bezużyteczną na taki dystans. Opuścił ją.- I zrezygnować z naszej przewagi? Dobrze wie, że z niej się nie rezygnuje. Wayland, tak? Daj spokój. Bierzemy Clyde’a i spadamy. Mi to osobiście jest nie na rękę bo wolałbym pomścić Marsa - Fray swoim zwyczajem mówił o zemście i zabijaniu jak o czymś najzwyczajniejszym w świecie - ale mamy tam chore dzieciaki więc reszta chce lekarza i antybiotyki. Kto jest twardszym i bardziej nieustępliwym skurwielem pokażemy następnym razem.

- Nie mam żadnej pewności, że jak puszczę doktorka Wy dacie mi spokój i jeszcze jedno - dodał już spokojniej - nie strasz mnie Doe… bo my w Zwiadowczym też się nie pierdoliliśmy w tańcu!!! Schowany za Clydem popchnął go w kierunku jakiejś osłony, ale tak, że King osłaniał go swoim ciałem od nich. Wiedział, że ten drugi siedział tam gdzie siedzi. - Poza tym ten cały Mars - to była robota za jaką mi płacono… Pierwsi zaczęliście strzelać…

Mars, Mars… King dodał dwa do dwóch i zatrzymał się w pół kroku. Spojrzał przez ramię na Waylanda nie zwracając uwagi na wszystkie lufy wycelowane w niego.

- Mogłeś powiedzieć wcześniej… - wycedził lodowato. King niespiesznie ruszył przed siebie. Jeśli chcą się pozabijać niech to zrobią. On przecież jest tu tylko od leczenia i w zasadzie mają go gdzieś.

- Tylko nie wypruj mi w plecy.

Randall, Fray czy tam Doe momentalnie stracił zainteresowanie murzynem. Zaniósł się śmiechem i schował strzelbę.

- Poznałeś mnie… Weteran z Zwiadowczego… No proszę, dwóch morderczych sukinsynów od Posterunku spotkało się w tych ruinach… To mogłaby być ciekawa rozpierducha. Albo ramię przy ramieniu albo przeciwko sobie. To byłaby dobra walka. Ale nie dziś. Nie dziś… - ostatnie słowa zabrzmiały jakby Fray sam siebie przekonywał. - Widzisz Wayland. Nie mam tu swoich a tamtych interesuje by ich słodkie dzieciaczki przeżyły. A ja chce dorwać skurwiela, który okaleczył Marsa. Chuj, że go postrzeliłeś, taka robota. Ale powiedziałem, że tamtemu pokażę co to znaczy okrucieństwo.

- Mam jego łeb w tym worku przy pasie i jeśli Cię to pocieszy, to cierpiał przed śmiercią - chowając się za doktorkiem odpowiedział. - To co ten drugi wyjdzie, może się jakoś dogadamy, ja muszę do Nashville, a Wy?

- Przed siebie. Ale póki co mi Nashville. Nie wiem jak reszcie. Clyde potwierdzasz, że tamten zginął? – Fray chciał się upewnić, że Wayland go nie ściemnia.

- Darujmy już sobie ten cyrk. - King wystąpił kilka kroków przed Givensa i obejrzał się na obu byłych żołnierzy - Ten mutant, Gaston, oberwał serią z karabinu. Jak miałby to przeżyć?

- Morgan! Wyłaź! To bezlitosny skurwiel ale nie zabija bez powodu! - ponownie zwrócił się do snajpera. - Wayland… Nie kojarzę ksywki. Fałszywka?

- Czasem tak musi być, może słyszałeś o Lynx’ie?

- Bernadsville. Tak.

Fray ponownie się zaśmiał.

- No proszę…

Ruszył w kierunku nieznajomych, trzymając się blisko Clyda. Adrenalina powoli opuszczała żyły, mogło być naprawdę krwawo, a doktorek faktycznie mógł nie wyjść z tego cało.

- Zadowoleni? - zarzut był skierowany do obu mężczyzn - Następnym razem, gdy będziecie chcieli się pozabijać, dajcie znać, sam sobie palnę w łeb. Idę sie wyszczać. - King oddalił się na stronę i dał upust nerwom i pęcherzowi. To było stanowczo zbyt wiele jak na jedno popołudnie.
- Zanim ruszymy dalej, tam na Placu zostało jeszcze sporo gambli, przydałoby się je zabrać. Wcześniej z Clayd’em wzięliśmy to co nam szybko wpadło w ręce, ale widzę, że kilka rąk przybyło. Czym chata bogata – zażartował
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline