Motyw z wózkiem był całkiem niezły. Problem polegał na tym, że z parkingu nie było wyjazdu - to znaczy był, ale zamknięty. Była winda, do której wózek nie mieścił się. Zdzichu z gratami pojechał windą na parter, a reszta waszej wesołej paczki (to znaczy: dwóch) przetargała maskę po schodach. Przy okazji porządnie ją obiliście, ale przecież na wystawę radiowozów już i tak nie pojedzie. W holu glównym dopadł was strażnik, ale wpierdoliliście mu. Skopanego zostawiliście na posadzce i szybko poskładaliście wózek zaraz na chodniku. Na szczęście nigdzie w pobliżu nikogo nie ma. Nadal cholernie wczesna pora. Szybko sprzęcik przenieśliście i zabraliście się stamtąd.
W drodze do Mirka Złomokleta zatrzymała was banda młodzieńców (w liczbie 3 z koleżankami w liczbie również 3) wracająca
prawdopodobnie z dyskoteki. Może zatrzymała to za dużo powiedziane. Może lepszy słowem by było: przyjebała się. Zaczęli się wypytywać skąd to wszystko macie, dokąd wieziecie, czy odpalicie działkę i takie tam pierdoły. Próbowaliście ich zignorować, ale skręcili i teraz idą za wami. Jak tak dalej pójdzie to zwrócą uwagę psiarskich, a już świta.