Fabienowi się nie podobało. Okutany w skórę mężczyzna, z mieczem u pasa i łukiem przewieszonym przez ramiona, psioczył na niesprawiedliwość przez całą drogę. Był najemnikiem, a nie chłopcem na posyłki władz wszelakich. Przecież mieli na podorędziu armię nierobów, żyjących z pieniędzy podatników i łapówek, których mogli posłać zamiast ich. Rozchodziło się w końcu o śmierć jakiejś ważnej persony, a oddelegowano jedynie dwóch strażników - Paco i Metzgera.
Sauveterre nie należał do najsubtelniejszych osób i zupełnie nie rozumiał, skąd u nowych kompanionów taka opieszałość. Grajek był przecież na widoku; można go było zgarnąć raz, dwa i ruszyć na powrót do Młota Ainoru. Że rycerze? A który pasowany stanie w obronie byle szarpidruta? Że spierdoli? A gdzie, w szuwary czy dzicz? Fabien pewnie ruszył przed siebie, zbliżając się do minstrela od tyłu i ciężka łapa zaraz wylądowała na jego ramieniu, w geście niby-przyjaźni.
- Serwus, Duncan! - przywitał grajka z uśmiechem - Dawnośmy się nie widzieli, druhu drogi. Chodź, przejdziemy się, wypijemy. Reszta naszych znajomych nie może się ciebie doczekać. Państwo ci wybaczą.
Panienki obdarzył uśmiechem, panów ukłonem, a Duncana - żelaznym uściskiem na ramieniu.
Ostatnio edytowane przez Aro : 14-03-2014 o 03:50.
|