Markus wpatrywał się smętnie w drogę przed sobą, co jakiś czas obrzucając pogardliwym i nienawistnym spojrzeniem resztę grupy, w której miał wątpliwą, a przymuszoną, przyjemność przebywać.
Dwóch szpicli z Trybunału, a więc skurwysyny z definicji i zawodu.
Nie, żeby Goetz był jakimś świętym, co rozdał cały pieniądz i poszedł w świat, by błogosławić, nauczać, nieść pociechę i dawać srywać na siebie ptaszkom, no ale pewnego minimum etycznego trzeba się trzymać. Praca dla Trybunału była poniżej wszelkiej krytyki.
Kolejni, też dwaj, kwalifikowali się jako plebs i hołota, a więc i ich towarzystwo było Markusowi nader przykre. Najchętniej obu pozrzucałby z koni, obił nahajem i zagonił do przerzucania gówna widłami.
Piąty był klecha, toteż również z automatu wygrywał markusową niechęć i pogardę.
Wreszcie szóste indywiduum, dla którego niechęci i pogardy miał najmniej, z tego chyba tylko względu, że obaj trudnili się tym samym, jak to wyszło w czasie podróży. Ale i to nie dawało powodów do miłości - było nie było, to zawsze konkurencja.
Biorąc to wszystko pod uwagę, perspektywa podróży w takiej kompanii wprawiła najemnika w wyjątkowo paskudny, stale się utrzymujący nastrój.
Szczęśliwym wielce okazało się zatem odnalezienie poszukiwanego osobnika w pierwszym napotkanym obozowisku. ~ Dzięki niech będą bogom, tym bezużytecznym skurwielom. ~ wzniósł dziękczynną modlitwę Markus, ale w myślach, towarzystwo nie zachęcało bowiem do dzielenia się teologicznymi przemyśleniami.
Podprowadził zwierzę, niegdyś będące koniem, pod samo niemal ognisko w ślad za Fabienem i zeskoczył z siodła.
Podczas gdy kolega po fachu odnawiał przyjaźń z grajkiem, Goetz wyciągnął z juków solidny sznur, schował go za plecami i czekał, aż para podejdzie do niego, by spętać wierszokletę i zakończyć tę niemiłą przygodę. - Chodź, chodź, brakowało nam twego talentu, minstrelu. - zachęcił Duncana.
__________________ Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |