Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2014, 21:42   #1
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
THE END[Żywe trupy] Łzy, pot i krew

Łzy, pot i krew





CZĘŚĆ I

Marcus otworzył oczy, leżał jak prawie wszyscy Ci którzy przeżyli na kawałkach kartonów, a za poduszkę służył mu samochodowy zagłówek. Był to prawie od początku, jako cieć i udało mu się zdobyć jeden cały fotel, ale oddał go kobiecie w ciąży sobie zastawiając tylko tyle. On sam nie potrzebował już luksusów, był stary i jego nadzieja gdzieś uleciała. W sumie co dnia ulatywała coraz bardziej, kiedy tylko wsłuchiwał się w jęki dobiegające z dołu. Spojrzał na zegarek, był zaskoczony tym że spał tak długo, bo całe pięć godzin i nie przeszkadzały mu nawet wystrzały z broni wojskowych i niektórych cywili, pełniących wartę na parterze przy barykadzie.
Z wysiłkiem wstał. Dawno nie miał nic w ustach, a sama deszczówka którą łapali na dachu parkingu mu niesłużyła. W drugim końcu parkingu swoje leże rozbił jego stary znajomy, Timothy. Musiał nieźle się nagimnastykować, by na nikogo nie nadepnąć, tak ciasno było na podłodze. Ludzie spali na wszystkim co się dało. Szmatach, kartonach, folii, fotelach samochodowych, a nawet na drzwiach. I tak samo jak - głodowali.
Co prawda wysyłane grupy zawsze coś przynosiły, ale wyżywienie takiego stada ludzi wymagało ciągłych i coraz odleglejszych podróży. Z resztą więcej grup nie wracało, niż wracało. Marcus sądził że to jakiś sprytny plan Parkera, któy polegał na ciągłym zmniejszaniu populacji parkingu. Kiedyś kapitan Parker usłyszał jak mówił tak do Timothego i ten strasznie go zrugał.
W drodze minął ich szpital. Kilku ocalałych ze szpitala, kawałek parkingu oddzielili foliami rozstawionymi na kijach i ustawiło tam dwa łóżka. Wyglądał jak rzeźnia, ale jedno łóżko było puste, a na drugim leżał Carl. Jeden z grupy która wyruszyła po żywność kilka dni temu, a wrócił on i Shirley. Wrócili z niczym, jedynie Carl wrócił z przestrzelonym udem. Teraz okropna infekcja coraz bardziej rozkładała mu nogę, a antybiotyków brakowało tak jak wszystkiego. Szpital choć stał dosłownie obok, był pełen tych istot. Bo dla Marcusa z pewnością nie byli to ludzie. Przy łóżku ciężko oddychającego Carla siedziała jego córka, młoda dziewczyna z opuchniętymi od płaczu oczami. Teraz się uspokoiła, wcześniej trudno było zasnąć. Ale Marcus nie mógł jej winić.
- Z drogi! - wrzasnął ktoś za jego plecami, o on odskoczył wystraszony od drzwi “szpitala” nadeptując komuś na rękę, co zaowocowało kolejnym krzykiem.
- Przepraszam, przepraszam - odezwał się, jednocześnie stwierdzając że liczba pacjentów się powiększyła.
Jeden z żołnierzy przyniósł na plecach jednego z nich. Był kimś w rodzaju zwiadowcy, w pojedynkę było o wiele łatwiej się poruszać i zdawać relacje o niesplądrowanych budynkach przez krótkofalówkę. Z szyi rannego tryskała krew, a plecy żołnierza było mokre od posoki. Lekarze od razu przystąpili do rannego, ale jak tylko uświadomili sobie że ranny pochodzą od dość głębokiego ugryzienia, a praca serca ustała na czołach wystąpił im zimny pot i próbowali namówić żołnierza… Nie namówić, raczej wrzeszczeli na niego by go zastrzelił. Żołnierz i zwiadowca musieli się przyjaźnić, dopiero jedna z pielęgniarek wyjęła z kabury wojskowego pistolet i strzeliła do trupa, nim ten się obudził. Parking wypełnił odgłos wystrzału.
Marcus przerażony nie chciał tam dłużej być, pośpiesznie pokuśtykał do Tima. Potrzebował partii szachów albo chociaż rozmowy.
- Wszystkich nas czeka to samo. Łzy, pot i krew. - westchnął sam do siebie, siadając na lodowatym betonie naprzeciw swojego przyjaciela.
- Co mówiłeś?
- Nie ważne. Białe czy czarne?


Taida Kasapi

Kapitanowi Parkerowi brakowało ludzi i nie była to żadna tajemnica że dobierał sobie do jego małej armii cywilów, a ty miałaś przeszkolenie wojskowe - w końcu służyłaś w Seals. I choć wyszłaś ze szpitala psychiatrycznego, to nie przekreślało tego, aby dać Ci do ręki broń. Amunicji brakowało, ale Kapitan starał się o to by chociaż każdy z żołnierzy miał pełen magazynek. Tobie przypadł karabin AR-18 z dwurzędowym, dwadzieścia nabojowym magazynkiem. To nie było wiele, ale starczało Ci do obrony parkingu kiedy przychodziła twoja pora na wachtę przy zablokowanym pojazdami wjeździe na parterze.
Było późno, kiedy przyszedł do Ciebie sierżant Goodrich.
- Kasapi, mam Cię zastąpić, a ty masz zasuwać do Starego. - zakomunikował spoglądając na barykadę - Dziś spokojnie?
Skinęłaś mu głowę, od razu wykonując rozkaz. Centrum dowodzenia - pocięty na szmaty namiot podwiązany na linkach do sufitu. Odsunęłaś płachtę i wsunęłaś się do środka. Stanęłaś na baczność, salutując.
- Taida! - kapitan Parker był mężczyzną w średnim wieku, średniego wzrostu i gdyby nie wybrał wojska, byłby idealnym taksówkarzem - Dobrze że jesteś, jutro wieczorem ty i kilku cywili wychodzicie poza parking. Ale nie po za pasy… - zrobił przerwę, obserwując twoją reakcję, przywykł chyba do milczenia - Jak wiesz ludzie tutaj głodują, nie mamy niczego, nawet ścian. Musimy coś zrobić, nim wybuchnie tu bunt, a ludzie rzucą się na żywe trupy z czymkolwiek co wpadnie im w ręce. I nic na to bym nie powiedział, ale coś wyczuje że będzie nimi kierował głód, a nie chęć walki do samej walki. Potrzebuję małej grupy do znalezienie bezpiecznej drogi ucieczki dla nas… Żołnierzy i cywili. Ucieczki z miasta. Chicago przepadło. Przydzielę Ci osoby znające miasto i takie, które nie powinny Ci wchodzić pod nogi. Żeby było jasne, to rozkaz. A teraz odpocznij, prześpij się, uzupełnij zapasy. Wyruszacie o siedemnastej trzydzieści. Odmaszerować!


Violet Cartwright

Byłaś jedną z ochotniczek i widać że kwatermistrz Parkera docenia twoją rolę w wyprawach, ponieważ zawsze dostawałaś coś górką, a już szczytem luksusu był pistolet Beretta 92F z czterema kulami. Kiedy Ci go wręczał wydawało Ci się że mrugnął do Ciebie okiem, ale nie miałaś stu procentowej pewności czy aby na sto procent.
A potem przyszedł do Ciebie jeden z żołnierzy, informując Cię o jakimś nowym zadaniu które odbędzie się następnego dnia i poprosił Cię, abyś zjawiła się u Parkera. Posłuchałaś, w końcu Parker czasami miał dobry pomysły. Tym razem było tak samo. To że opuścić parking muszą, to było pewne. A wysłanie do odszukania bezpiecznej drogi grupy najlepszych, jak sam powiedział Parker, było chyba najlepszym co mogli w tej chwili zrobić.
Słuchałaś go przez chwilę. Nie wiedziałaś że wśród Gwardii Narodowej jest komandoska, ale o ile dobrze usłyszałaś komadoska z Seals miała z wami iść. W dodatku znałaś miasto. Nie koniecznie całe, ale slumsy i brudne uliczki znałaś lepiej od swoich kieszeni. Wiedziałaś też że ta misja raczej nie będzie należała do łatwych. Dostałaś cały dzień wolnego, miałaś się zjawić przed “centrum dowodzenia” następnego dnia o 17:30. Z własnym plecakiem, zapasami i tyle.
Mimo wszystko kwatermistrz, a którzby inny wręczył Ci całkiem niezły zestaw wytrychów.
- Jeden ślusarz nie wrócił z misji, a że był sam zabraliśmy jego rzeczy. Tobie się to bardziej przyda - mówił wręczając Ci go, brakowało niektórych narzędzi, ale i tak był to raczej bogaty zestaw - Wiem co Parker planuje, uważaj tam na siebie. Nie ryzykuj niepotrzebnie, najlepiej kierujcie się w stronę jeziora. Może znajdziecie jakąś łódź?
Ewidentnie kwatermistrz Cię lubił.


Steven Markins

Byłaś leciwy i nikt zbytnio tobą się nie wysługiwał, nawet jeśli zgłaszałeś się na ochotnika do wszystkiego czego mogłeś. Po prostu odsyłali Cię do mniej zajmując zajęć jak posprzątanie “szpitala”, rozdawanie wody i jedzenia czy czyszczenia broni. A jako że miałeś doświadczenie jako mechanik, czasem pomagałeś młodszym w rozmontowywaniu wraków stojących na parkingu na czynniki pierwsze i na przykład regenerowałeś wyschnięte akumulatory.
Zdziwiło Cię tym bardziej, że akurat to po Ciebie przyszedł jeden z ludzi Parkera, komunikaując Ci że w końcu wyjdziesz poza parking. Starcze podniecenie spowodowało że namiotu Parkera wręcz pobiegłeś. W końcu jakaś realna szansa na rozejrzenie się za rodziną po mieście, a i charakter bardzo przypadł Ci do gustu. Wyprowadzenie ludzi z tego parkingu to było najlepsze co mogliście zrobić. Zbiórka o 17:30, dnia następnego. Na pytanie dlaczego ty, odpowiedź byłą prosta.
- Znasz dobrze miasto, urodziłeś się tu i z pewnością złota rączka się przyda.
Wszystko było jasne. Pozostało wyszarpnąć jakieś zapasy na drogę, poszukać jakiegoś łomu albo innej broni, przespać się, a dnia następnego wyruszyć wraz z nową drużyną w kierunku jeszcze nieznanym.


John Thompson

Jako jeden z nielicznych rozpostarłeś swoje legowisko na dachu. Było tam mniej tłoczno, a i pomagałeś w łapaniu deszczówki, jeśli Parker i reszta żołnierzy nie potrzebowali Cię w misji polegającej na zbieraniu zapasów. Byłeś na trzech, tylko na jednej nie byłeś blisko śmierci. Raz o mało nie uciął się żywy trup, za drugim razem seria z jakiegoś karabinu o mało nie rozsmarowała Cię po wystawie sklepowej.
Teraz kiedy przyszedł do jeden z żołnierzy miałeś zamiar mu serdecznie podziękować, ale zamiast go poinformować że idzie znowu po zapasy z tym, z tym i tamtym, usłyszał że Parker chciałby się z nim zobaczyć. A z tego co wiedziałeś, Kapitan nie spotykał się z cywilami jeśli nie musiał, a w swoim “centrum dowodzenia” na olbrzymiej mapie miasta zakreślał tylko przeszukane obszary i nanosił na nią znaki informujące o tym gdzie są żywi ludzie przyjaźni, a gdzie wrodzy. No, zajmował się też zapasami, choć te były skromne i tak naprawdę w głównej mierze zależały od kwatermistrza Mattew.
Bez emocji wysłuchałeś Parkera, skinąłeś mu głową i opuściłeś namiot. Jutro o 17:30 opuszczałeś parking wraz z czwórką innych ludzi, w celu znalezienia drogi ucieczki dla około dwustu osób. Pomysł szalony, ale wart realizacji. Co dnia czułeś że umiera w tobie coś coraz bardziej, i bardziej. Nie wiedziałeś czy odczuwałeś to z głodu czy może po prostu spalała się w tobie nadzieja, ale to był dobry pomysł.
Wróciłeś na swoje legowisko i z pewnym przywiązaniem spojrzałeś na rower, którym tu przyjechałeś. Miałeś nadzieję że Ci go nie ukradną, był to nadal całkiem fajny rower.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 24-03-2014 o 00:35.
SWAT jest offline