Wichacz - po zmroku - dom Gregoviusa
-
Waszmość Panowie - zaczął Jan -
wiem że cierpliwości Waszej nadużywam, ale nie może to inaczej być. Tajemnica bowiem nie moja jest. Dziękuję za chęć do pomocy. Upraszam tedy pana Czermińskiego by waćpannie Ałtyn towarzyszył, a Waszmościów Rossowskiego i Krotowskiego by łaskawi byli po ojca mega i innych ludzi z nim przebywających u Księcia Koreckiego się udali.
Pana Wasilewskiego upraszam by zaś na dom i panią matkę moją, a także panią Grzegorzewską baczenie miał. Jeśli Waszmościowie nie oponujecie, tedy za pacierzy parę wyjdziemy bo spieszyć się trzeba.
Skłonił się zebranym i wyszedł z komnaty, na tyły domu się kierując by wozy z fauerwerkami opatrzyć. Przypatrywał się właśnie robocie gdy Ałtyn go zobaczyła i podszedłszy parę słów gorzkich powiedziała.
Próbował się też Szkot jak mógł tłumaczyć.
-
Waćpannie z serca nieba bym przychylił, ale tajemnicy wyjawić nie mogę... Nie moja ona, nie mogę - jęknął.
-
A i jeszcze to powiem że nagle ci szlachcice się zjawili. Dziwni oni wiele o sobie nie mówią, a widzi mi się że nie wszystko mówią. Szczególnie ten cudzoziemiec. We Francji mieszka, interesa tam ma, a po naszemu dobrze mówi. Jakby Polak, a nie Polak. Mowy moskiewskiej od ruskiej nie odróżnia. Ten porucznik husarski niby z Wielkiej Polski, a kto go tam wie...
Jedynie ten pan Czermiński to syn znanego tu człeka w okolicy przeto jego bym chętnie z Waćpanną posłał.
- Niedługo ojciec mój wróci rzecz się wyjaśni, ale to powiem jeszcze ze w niedobre sprawy wszyscy się wplataliśmy... Oj niedobre... - westchnął obracając w ręku bransoletę z psią czy też wilczą mordą.
-
Teraz iść muszę już, ale błagam byś Waćpanna uważanie na siebie miała. Wichacz - rynek
Nie minęły też jak Jan przyrzekł i cztery pacierze, gdy wraz ze sługami wyszli wszyscy do domu gdzie uczta się odbywała. Szedł pan Krotowski sam najznaczniej z nich wyglądający, ale sam, bo Selima do pachołków odesłał, by miał na nich i dobytek baczenie, pan Jan z dwoma pachołkami i milczący pan Rossowski, który zdawał się najbardziej ze wszystkich z zasadzkami ulicznymi obyty, jako że w miastach zagranicznych napady takie na porządku dziennym, a raczej nocnym były zwyczajne. Towarzyszył mu sługa Peter co też z pieca niejednego chleb jadł.
On też pierwszy napastników zobaczył, co chyłkiem pod przebraniem obdartusów licho jak odzianych, albo li w płaszczach ciemnych ku nim sunęli. Zawrzasnął tedy ostrzegawczo i wyciągnąwszy pistolet ku jednemu z nich wypalił. Łotrzyk trafiony ręce rozkrzyżowawszy padł jak ścięty. Zaraz też wypalił i imć Rossowski drugiego trupem kładąc, a i Szkot z pachołkami broń wyciągnęli.
Pan Krotowski oburzony tak napadem niecnym w samym środku miasta szablę wyciągnał i skoczył ku bandytom. Ci widząc szlachcica groznego zaraz też zemkli miedzy budy a pan Wojciech za nimi.
-
Stój ! Stój ! - jednym głosem zakrzyknęli pan Jerzy ze sługą, ale porucznik już zniknął w mrokach chcąc wojskowym obyczajem języka złapać.
-
Mości Janie - pan Rosssowski objął przywództwo -
pan po swego ojca idz my zaś we dwójkę w sukurs panu Wojciechowi skoczymy by go nie opadli miedzy budami. Widzę, ze nie łotrzykowie to chyba zwyczajni... - mówiąc to zatknął krócicę za pas, wydobył lewicą drugą i dzierżąc schiavonę w prawicy skoczył w mrok.
Niestety długo szukać nie musieli, bo zaraz za pierwszym kramem na pana Krotowskiego się natknęli. Stał oparty o kram lada jaki i patrzył z niedowierzaniem na rękę co ją od boku odjął własnie.
-
Pchnął mnie ladaco jeden - rzekł ze zdziwieniem -
nie wiem jakim sposobem z mroku jak zły wychynął. Dobrze że to jedynie draśnięcie - dodał i na przekór tym słowom zwalił się na ziemię. Doskoczyli do niego pan Jerzy i Peter i obróciwszy na wznak ze zgrozą ujrzeli jak na ustach rannego pojawiła się biała piana.
-
Zum Teufel - zaklął sługa Rossowskiego.