Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2014, 21:53   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nic nie może trwać wiecznie, wszystko się musi kiedyś skończyć. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy siedzieli na małej wysepce-parkingu. Jedni o tym mówili głośno, inni po cichu, ale wszyscy mieli tego świadomość. Jedzenia i wody było mało, a wyprawy aprowizacyjne wracały niekiedy zdziesiątkowane, a niekiedy wcale.
No i nawet w tak wielkim mieście jak Chicago, kiedyś musiały się wyczerpać zapasy jedzenia zgromadzone w wielkich magazynach.
Trzeba było się stąd wydostać i szukać ratunku gdzie indziej. Na dalekiej Północy? W amazońskiej dżungli? A może w jeszcze dalszej Europie? Czy też może iść na łatwiznę - zbudować sobie wielką tratwę i żeglować po Wielkich Jeziorach? Zombie raczej kiepsko pływają...

Misja, zlecona przez kapitana Parkera, mogła oznaczać dokładnie to, co oznaczała - próbę znalezienia ratunku dla tej garstki osób, jakie pozostała przy życiu z prawie trzech milionów, jakie niegdyś zamieszkiwało samo miasto. Albo choćby dla tych paru, którym udałoby się prześlizgnąć miedzy łapskami zombie.
Ale mogła to być też chęć pozbycia się kilku osób. Mniej ludzi, zapasów starczy na dłużej. Mimo wszystko John nie sądził, by Parker był zdolny do czegoś takiego.

Misja, jako taka, miała szanse powodzenia. Przynajmniej jeśli chodzi o podróż w jedną stronę. Wędrówka przez miasto to nie był miły spacerek, o czym się John miał okazję przekonać osobiście, ale - przy odrobinie szczęścia - można było to przeżyć.
Do trzech razy sztuka... Jemu to się udało już trzy razy. Cztery, jeśli liczyć dotarcie do parkingu. Czemuż więc nie piąty raz?
Najlepszy byłby czołg lub helikopter...
Ciekawe też, czy zombie zeszły do kanałów. Jakieś chyba były pod miastem.

Spakował do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, w tym koc i znalezioną w jednym ze sklepów linę, tudzież parę drobiazgów, średnio przydatnych podczas misji, ale takich, do których się dość przywiązał.
No i oczywiście nie mógł się obyć bez strażackiego toporka, który wbrew nazwie służył Johnowi do całkiem innych celów.


Na miejscu zbiórki zjawił się punktualnie.

Współuczestników wycieczki znał, przynajmniej z widzenia i imienia. Tudzież krążących opinii. Było rzeczą niemożliwą, by w tak małej wiosce wszyscy nie wiedzieli wszystkiego o wszystkich. No, prawie.
 
Kerm jest offline