Violet krytycznym okiem oceniła zdekompletowaną paczkę wytrychów, kiwając przy tym głową. Oto dostała w swoje ręce magiczny klucz do większości zamków i kłódek w okolicy. Nie przejmując się pełnym zdziwienia spojrzeniom postronnych obserwatorów, objęła kwatermistrza i ucałowała go w zarośnięty policzek. Odsunęła się zaraz, chowając zawiniątko do plecaka. Solidnie i fachowo wykonane narzędzia stanowiły skarb o trudnej do oszacowania wartości, szczególnie gdy wiedziało się jak z nich zrobić użytek. Od daru cenniejsze było jednak coś kompletnie innego. Zaufanie i życzliwość dla kogoś, kto pojawił się tu całkiem niedawno. Kogoś, kto od samego początku nie ukrywał kim jest, czym zajmował się nim świat postanowił wywinąć koziołka i stanąć na głowie. W tamtym świecie trafiłaby za kratki, a teraz? Teraz chodziła z wysoko uniesioną głową, pomagając jak tylko mogła.
Resztę ocalonych traktowała jak rodzinę, dysfunkcyjną i patologiczną co prawda, ale rodzinę. A o rodzinę się dba. Dlatego też bez mrugnięcia okiem zgodziła się na plan Parkera. Wiedziała, że być może porywają się z motyką na słońce. Nie wszystkich uda się przetransportować bezpiecznie. Wielu zginie, zasilając hordę żywych trupów, część zgubią po drodze. Jeszcze inni sami uciekną przy pierwszym większym zagrożeniu. Ocaleje garstka, ale i dla tej garstki warto się narażać. Wszystko jest lepsze niż powolne konanie z głodu na tym cholernym parkingu.
- Dzięki stary - mruknęła cicho, pokonując nieznośny ucisk w gardle - Coś wymyślę, nie bój nic. Jestem jak łupież, pamiętasz? Zawsze wracam, a inni wrócą ze mną. Lepiej trzymaj tu wszystko za mordę, żebyśmy mieli do kogo i czego spieszyć. Widzimy się za parę dni.
Wracając na swoje legowisko, uplecione starannie z kartonów, folii bąbelkowej i brezentu, rozmyślała nad początkiem drogi. Mogli zacząć od bocznych uliczek, potem wspiąć się na którąś z kamienic korzystając z drabinek przeciwpożarowych i pokonać część trasy skacząc po dachach. Byle wydostać się z gorącej strefy, oraz znaleźć dobry punkt widokowy. Dzięki temu wykryją większe grupy zdechlaków bez konieczności wchodzenia z nimi w jakąkolwiek interakcję. Im mniej fizycznego kontaktu, tym lepiej.
O reszcie ekipy nie wiedziała nic prócz tego, że jest wśród nich komandos. Ta informacja pozwalała na delikatny optymizm. Wyszkolony, zdyscyplinowany żołnierz, potrafiący obsługiwać broń palną i walczyć wręcz - nieoceniona pomoc w każdej misji samobójczej. Oby tylko nie przesadzał ze strzelaniem. Naboi mało, a i huk przyciągał niechcianych gości.
Przed wyznaczoną godziną Violet sprawdziła jeszcze ekwipunek, upewniając się po raz dziesiąty, że niczego nie zapomniała. W plecaku grzecznie spoczywały skromne zapasy żarcia, paczka wytrychów, trochę opatrunków, oraz gruby wełniany sweter którym mogła okręcić się dwa razy dookoła, a i tak jego poły wlokłyby się po ziem. Zadowolona zasunęła suwak. Resztę maneli poutykała po kieszeniach. Z sentymentem pogładziła szew na rękawie wysłużonej kurtki, gdzie między warstwami materiału spoczywała bezpiecznie cienka piłka z hartowanej stali, nazywana potocznie żydowskim włosem - jej największy skarb i wypróbowana przyjaciółka. Przy pasku na lewym biodrze miała przyczepioną kaburę z bronią, po drugiej stronie zaś maczetę o oklejonej płócienną taśmą rękojeści. Brakowało tylko latarki, zapasu baterii i lornetki, ale o te rzeczy miała zamiar pomęczyć Parkera, lub którego z jego ludzi.
W końcu wszystkim zależało na powodzeniu misji.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |