Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2014, 19:02   #6
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cały parking szumiał od wiadomości, jakoby niedługo mieliby opuszczać parking i ruszać przed siebie, kierunek oraz drogę powierzali czwórce ludzi, których większość nawet nie znała. Przygotowania do wielkiej podróży było widać na każdym kroku - Parker nie próżnował. Od rana zbierano zapasy, wolni od pilnowania bram żołnierze szkolili zdolnych do jakichkolwiek szkoleń ludzi. Wysłano nawet kilka grup w poszukiwaniu autobusów, ciężarówek czy chociażby paliwa. Potrzebowali środków lokomocji jeśli mieli opuścić parking wszyscy. Kapitan Parker pokładał bardzo dużą nadzieję w tej czwórce powołanych.

Parking przy Cook County Hospital, miejsce zbiórki

Pierwszy na miejscu był niepozorny staruszek, którego włosy dawno zesiwiały. Na jego twarzy widać było przejęcie cała sytuacją, plecak wypchany tym co dostał bądź miał lekko mu ciężył na plecach. Nikt tu za nim nie będzie tęsknił - takie uczucie błądziło mu po głowie. Kolejny staruszek zdany na innych, zajmujący miejsce młodym i zjadający ich skromne zapasy. Kapitan Parker w tym czasie zdążył minąć Markinsa minąć kilka razy, nie zwracając na niego większej uwagi. Przygotowania na wielką ucieczkę szły pełną parą. Nawet Ci najbardziej leniwi i kierujący się tylko swoją korzyścią osobnicy pomagali, co nieco mogło zbijać z pantałyku. Widać Parker miał posłuch i nikt nie był na tyle głupi, żeby podskakiwać Parkerowi.

Następna na miejscu była młoda dziewczyna. Obaj się znali, ale tylko z widzenia. Ta młoda nie raz wychodziła za bramę po zapasy w drużynach jakie organizował Parker. To dobrze wróżyło całej wyprawie, bo ona jedna miała chyba największą liczbę szczęśliwych powrotów na koncie. Stanowczo zawyżała statystyki. Lecz nim przywitała się ze starszym mężczyzną, ruszyła do Parkera wybłagać trochę więcej sprzętu. Parker był nie ustępliwy. Oddali wszystko co mieli do wydania, w dodatku jakiś czas temu zginął im pistolet M9. Parkerowi od razu rzucił się on w oczy, ale przymknął na to oko, a może wiedział że to działo kwatermistrza.

Kilka minut po niej, o równej godzinie wymarszu pojawił się kolejny mężczyzna. Długie włosy, skórzana kurtka wyróżniały go z tłumu. I to młodzieńcze spojrzenie. Markins miarkował, że jego wyprawy też kończyły się głównie szczęśliwymi i kompletnymi powrotami. Wiedział to wszystko - jako znudzony staruszek obserwował bramę i tych co wracali. Na początku nie był zbyt pewny, ale kiedy przyjrzał się mu dokładniej stwierdził że to jednak ten facet. Imiona niestety pozostawały poza możliwościami przypomnienia ich sobie. Miał nadzieję że się poznają, a nie ruszą jako grupa obcych sobie ludzi na przekór ożywionym ciałom. Wszyscy czekali na obiecanego komandosa z Seals. Pierwsze słowa i pomruki dawały do zrozumienia, że żadne z nich nim niej jest.

Najpóźniej, bo zajęty szukaniem koca pojawił się właśnie on, komandos. A raczej komandoska. Parker nie udostępnił im jej papierów, bo nie uznawał dziewczyny za zagrożenie dla innych. Była tylko raczej zagrożeniem tylko dla siebie przez zbytnie poświęcanie się i rzetelne wykonywanie rozkazów. Dziewczyna miała wesołe, niebieskie oczy które kolidowały z jej usposobieniem. Była bardzo poważna, nazbyt smutna i bardzo milcząca. Przywitała się wręcz cichym mruknięciem. Ale może brak charyzmy nadrabiała umiejętnościami? Dziwne że Parker nie zebrał do takiej misji jakiejś śmietanki samych żołnierzy.

Kiedy cała czwórka pojawiła się na miejscu zbiórki, z “centrum dowodzenia” wyszedł kapitan Parker, z plecakiem wypełnionym skromną ilością jedzenia i kilkoma drobiazgami. Była tam latarka z kompletem baterii, wojskowa kuchenka spirytusowa ze samym spirytusem, aż po flary. Zaczął je rozdawać losowo, według tylko swojego uznania. Każdy mniej więcej widział, czym dysponuje ich drużyna.

- Macie czas na zapoznanie się, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście w ciągu dnia. Ale radziłbym wyjść przed zachodem słońca i znaleźć jakieś miejsce na noc na jakimś dachu. Podróż nocą jest niebezpieczna, światło przyciąga wzrok bandytów a martwym ciemność nie przeszkadza. Szukajcie szlaków przejezdnych, ostatecznością będzie dla nas wypuszczenie dwustu ludzi piechotą do granic miasta, ale jeśli nie będzie wyjścia, tak zrobimy. Wszystko zależy od was - Parker mówił obserwując wasze twarze, w jego głosie dominowało przejęcie i staranność - Musicie wiedzieć że w górze South Wood Street, jest obóz jakiś bandytów. Zebrali na naszych żołnierzach trochę sprzętu, ale na szczęscie niedawno kilkoro wróciło i chwała im za to, opowiedzieli nam to. Również nad brzegiem jeziora ktoś grasuje, ale to raczej nie żadna zorganizowana banda. Na waszym miejscu spróbował bym szczęscia z metrem. Stacja jest niedaleko w górę West Polk Street, ale nie powiem jak daleko się da przejść, bo nie wiem. Na razie to wszystko ode mnie, jak macie pytania będę w “centrum”. - zasalutował Kasapi i odmaszerował.

Chodź pytań było wiele, odpowiedzi na nie i tak raczej by wam nie pomogły. W drużynie była mapa, jak chcielibyście zaplanować podróż, to była jedyna okazja. I na poznanie się. Szkoda że dopiero w takich okolicznościach.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline