Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2014, 20:14   #4
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Sen jest niebezpieczny… - Powiedział chłopak, głowę skierowaną miał w stronę ognia, nie ruszył jeszcze swojego “dania”.
- Sen… Jest straszny, niepewny, niebezpieczny… Ale także piękny, w nim widzę, dostrzegam… - Było to sposób myślenia nie pasujący do dziecka, jednak po przeżyciach jakie doznał za swego krótkiego czasu bytowania, wyjaśniały wiele kwestii.
- Smacznego… - Rzucił na koniec.

Jenny przyjęła swoją porcję i z miną pełną zakłopotania popatrzyła po reszcie. Widząc jak oni zabierają się do “przyrządzania” jedzenie również usiadła koło ognia i ustawiła patyk jak reszta. W jej głowie aż krzyczało od komunikatów, że ogień jest niebezpieczny, że należy poinformować najbliższego strażnika o nim, że szybko się rozprzestrzenia i stanowi zagrożenie. Nikt jednak nie panikował. Czując się niezręcznie do granic możliwości Jenny naśladowała to co robili inni. Nie miała zielonego pojęcia co właściwie robi. Jej dotychczasowe posiłki wydawała maszyna. Jedzenie bardziej przypominające coś żywego jadali ludzie z wyższych klas i ci ze stacji rolniczej do której miasta dokowały co rok. Skończyło się na tym, że kawałek mięsa się spalił z jednej strony a z drugiej wyglądał nawet… zjadliwie. Smak posiłku był czymś nowym jednak nie do końca zaskakującym. Proteinowa papka miała za zadanie imitować smak różnych potraw. To konsystencja posiłku sprawiała, że Jenny czuła się lekko podekscytowana.
Erven z kolei nie widział nic nadzwyczajnego w posiłku który dane mu było spożywać. Dorzucił do ognia jakieś potłuczone fragmenty drewna które mogły być kiedyś niewielką zastawą i sztućcami, oraz fragmenty szkła splamionego inkaustem co spowodowało ożywienie się płomieni. Chwilę później nadziewał na patyk drugi kawałek mięsa by zacząć go opiekać nad ogniem.

- Macie jakieś plany co robić jak już dotrzemy do cywilizacji? - zapytał zgromadzonych mlecznowłosy spoglądając na truchło koto-gada. Tylne pazury wyglądały podobnie do tych przednich.
- Hmmm… - zamyślił się Nanaph, dodając po chwili - zobaczyć jak wygląda, czy jest tu coś dla czego warto zostać i czy da się wrócić do siebie. Jeśli przyjdzie nam tu zostać, to pewnie stworzymy z bratem… - zatrzymał się jakby nie wiedząc co powiedzieć - pewną grupę. -
Lucas czuł się dziwnie w tej grupie, z całą pewnością miło było móc z kimś porozmawiać, jednak wielu rzeczy nie do końca rozumiał. Dodatkowo nie mógł im pomóc w żaden znany mu sposób.
- Widzieliście w tym lesie, jakieś zwierzęta? Słyszałem, że lasy są pełnie wiewiórek… małych, mniejszych ode z pomarańczowymi ogonami. - Chłopak rzadko jadał mięso, te jednak było dziwnie.
- Przygotowanie wiewiórki nie trwało by tak długo, prawda? Co to za zwierze, które upolowaliście?
- To takie… - zaczął niepewnie Erven, właściwie co to było nie miał pojęcia - ...bardzo duża jaszczurka ze skrzydłami. Naprawdę nie wiem co to jest. Pierwszy raz to spotkałem.
- Jaszczurka…? Podobno jak obetnie się takiej ogon, z czasem odrośnie! - Po chwili wahania dodał - Może to smok?
- Za małe to na smoka - powiedział z uśmiechem ‘cienisty’ Erven po czym zwrócił się do grupy - Więc, jakie macie plany? Ja mam zamiar wrócić do moich badań jak da radę.
-Czym się zajmujesz?- zapytał zaciekawiony Soren, grzebiąc patykiem w ognisku.
- Ujmując w skrócie jestem badaczem. Zajmuje się przede wszystkim naturą i pozostałościami po pradawnych. - odparł odziany w szarość Shrasth.
-Wygląda na to,że w tym świecie możesz znaleźć sporo nowych..materiałów do swych badań.- odparł wpatrując się w martwego gada.
- Jest ktoś z nas w stanie stwierdzić jak liczne jest to stado, które znajduje się nieopodal? - zmienił temat Nanaph
- Niestety, to nie moja dziedzina - powiedział Erven po czym podniósł się ruszył krokiem ku padłej bestii przy której przyklęknął i zaczął coś nucić, to pośpiewując w dziwnym niezrozumiałym języku.
-Zaraz się okaże- odparł Castell. Następnie wbił wzrok w mroki lasu, chodź te nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania. Rozglądał się najpierw po najbliższej okolicy po czym skierował swój wzrok w dalsze rejony, okolice w których Ginryo wyczuwał kolejne aury. Jego oczy zalśniły lekkim blaskiem.
Spora grupa czworonożnych, zielonych jaszczurów, około 10 osobników zajmowała tamtejszy teren. Były one duże wielkości krokodyli. Były żywe i najpewniej jedynie spały. Wzrok Castella uchwycił także spacerującego dwunoga. Czarnego jaszczura. Dziwne zdawało się jakby oboje patrzyli sobie w oczy. Ale przecież to nie mogło być możliwe. Prawda ?
-Jest ich dziesięciu- odezwał się po chwili- dość spore- dodał demonstrując wysokość dłonią- Zdają się być w stanie spoczynku.- Sprawę dwunogiego postanowił jednak pominąć.
- Zapewne nie jesteś w stanie określić ich siły…? - zapytał Nanaph, podczas gdy Christos wstawał od ogniska.
- Zaraz wrócę - rzucił swym nienaturalnie pozbawionym emocji tonem, wskoczył na drzewo, i oddalił się nieco. Szukał jakichś mniejszych zwierząt, najchętniej ptaków.
-Nie, nie znam tych zwierząt- odparł z lekkim uśmiechem- są dość niskie, chodź stosunkowo długie.

Chwilę później cała gromadka usłyszała jakieś małe poruszenie z lasu. Kilka ptaków przeleciało gdzieś wysoko, wystraszonych.
- W którą dokładnie stronę i jak daleko są te jaszczury? - zapytał Nanaph.|
-Tamtędy- wskazał kierunek ręką- około 800 metrów.|
- Rozumiem… - uśmiechnął się pomarańczowłosy. Kilka sekund później do drużyny powrócił jego starszy brat i jak gdyby nigdy nic, przysiadł się z powrotem do ogniska. Co bardziej spostrzegawczy spośród jego towarzyszy mogli kątem oka dostrzec dwa ptaki o charakterystycznych oczach, lecące we wskazanym przez Castella kierunku.
-Ciekawa umiejętność, co im zrobiliście?|
- Christos… yyy… - zaczął Nanaph, nie do końca wiedząc co odpowiedzieć - poprosił je o pomoc. -
Castell uśmiechnął się do siebie i wrócił do podtrzymywania ognia.|

Po kilku minutach od chwilowego odejścia Christosa, obaj bracia delikatnie się zamyślili. Ptasi zwiadowcy dotarli do celu. Jeden z nich nawet przystanął dość blisko legowiska jaszczurów. Trzeba było sprawdzić czy na pewno śpią, a jeśli nie, to jak szybkie są.
Drugi natomiast obserwował zdarzenie z bezpiecznej wysokości.
Jaszczury jak jaszczury. Sądząc po pospolity okaz tutejszej fauny. Jednak coś jeszcze poruszało się między drzewami. Coś co bardzo szybko pozbyło jednego z ptaków. Jakby wąż unoszacy się w powietrzu. Szybki , choć o znikomej aurze.|
Drugi z ptaków odleciał pospiesznie, kierowany nawet nie rozkazem, a zwyczajnym instynktem ucieczki. Gdy uciekł już poza zasięg stwora, i upewnił się, że ten go nie ściga, wzleciał najwyżej jak na swoich małych skrzydłach mógł i spojrzał w kierunku, w którym, wedle Ginryo, miało się znajdować miasto.

Miasto znajdowało się spory kawałek za lasem. Ptaki swej drogi nie oceniają, jednak ludzkie cechy braci już na to pozwalały. Sądząc po nachyleniu i perspektywie. Jakieś trzy kilometry za lasem. Jednak do końca lasu był coś około 1.5. Wnet ptak kierowany instynktem odwrócił się by zobaczyć szpony drapieżnika. Srebrny, duży gadowaty ptak pochwycił mniejsze stworzenie. Wtedy kontakt się zerwał. Aura odczuta w tamtej chwili wskazywała na jakieś latające stworzenie, które odleciało na wschód patrząc w stronę miasta.
Nanaph przy ogniu skomentował:
- Cóż… poza jaszczurami jest tam jeszcze jakiś latający wąż. -
- To daje im niemal dwukrotną przewagę liczebną. Atak w takich warunkach byłby bezsensowny. - stwierdził starszy brat - Widziałeś coś poza tym stadem? -
-Coś przebiegło między drzewami- odparł wciąż wgapiając się w płomienie- coś kojarzącego się z dwunogim jaszczurem. Jest naprawdę szybki, jak na zwierze.|
Obaj bracia bez wyrażnego powodu zmienili wyraz twarzy na nieco niespokojny, poirytowany.
- Panowie i Pani… - odezwał się Nanaph - Niedługo powinniśmy wyruszać. W tamtym kierunku - i wskazał palcem kierunek prowadzący do miasta.
Wtedy ich rozmowę przerwało poruszenie i dźwięk skrzypienia kości i chrząstek. Truchło padłego gado-kota zachwiało się, zakołysało na boki powoli podnosząc jedną, to drugą łapę by ustać i naglę wraz z pękającymi kośćmi kończyn runąć na ziemię odłamkami kości i mięsa zaścielając najbliższe otoczenie.
- Ciekawe.. - było jedynym słowem które wybyło się ze nie zdziwionego zbytnio niczym klęczącego przy zwłokach Ervena który wstał i otrzepał się z odłamków odwracając się do towarzyszy.
-Zaprawdę, pasjonujący z was ludzie- zaśmiał się pod nosem Castell.
Erven tylko się uśmiechnął i powiedział.
- Niestety, nie dowiemy się od tej gadziny jak stąd wyjść.|
- Z tego co widziałem, będzie to jakieś trzy… może cztery kilometry na północ. Jeśli znów nie da nam się we znaki… tutejszy sposób podróżowania, powinniśmy trafić do miasta w ciągu godziny wędrówki - stwierdził Gubernator
-Owszem, kierowaliśmy się wcześniej w tamtym kierunku, jednak wciąż pozostają znane nam wszystkim problemy. Możemy próbować coś z tym zrobić lub czekać aż Pan Ginryo wróci.|
- Nie mniej nic nie zrobi się samo. Spróbujmy raz jeszcze. Jak wrócimy do menhiru to rzucę na niego okiem, może jakaś wskazówka tam będzie. - powiedział niedawno klęczący nad truchłem mężczyzna.
- Dla dodatkowych informacji, proponuję zostawić rozpalone ognisko. Jak dobrze pójdzie, dym poinformuje nas o dokładnym miejscu wystąpienia tej pętli.
-Nie zaszkodzi spróbować- odparł niebieskowłosy, wstając, otrzepując czarny jak noc płaszcz i poprawiając mocowanie mieczy u boku.|
Wśród rozmownych towarzyszy, dało się usłyszeć ciche chrapanie. Dla niego było dziś stanowczo za dużo wrażeń.
- Ja widziałam jakiegoś czarnego jaszczura… zanim straciłam przytomność - mruknęła Jenny dopiero teraz kończąc jeść.
- Trącał torbę jednego z was.
- Mówicie o tych stworzeniach jakby były rozumnym oddziałem. - powiedział nagle samuraj powoli otwierając oczy. Skończył medytację jakiś czas temu ale postanowił jeszcze nie zdradzać tego przed towarzyszami. Musiał pomyśleć. - To najprawdopodobniej są przedstawiciele miejscowe fauny. Nie zawracałbym sobie nimi zbytnio uwagi dopóki nas nie wyczują. Zainteresowało mnie natomiast coś innego…

Wojownik uniósł się powoli i podszedł do wiszącego skalnego okręgu. Próbował dostrzec na nim jakieś informacje albo źródło tej… pułapki w której się znaleźli. Nie rozumiał jeszcze wszystkiego ale możliwe że działało to jako bariera, a to by się bardzo dobrze składało. |
[“obracającego się kawałka skały” - ? co za element ? Bariera to to jest choć niematerialna i raczej trudna do dotknięcia ] poprawione byłem pewien że ten okrąg się obraca :P

- No więc, ruszajmy - rzekł Nanaph, wstając wraz z bratem. Kierował się bezpośrednio w kierunku, w którym, wedle ‘zwiadowcy’ umiejscowiono miasto.
Soren ruszył za nimi, biorąc wcześniej śpiącego chłopca na ręce, tak by go nie obudzić.|
Chłopak przytulił się mocniej, tak by jego głowa znalazła się blisko Sorena
- Musisz uważać… - Powiedział na pół świadomy
- Nie… ufać…
-Nigdy nie ufam- odpowiedział ponuro, zniżając głos tak by tylko śpiący chłopiec mógł go usłyszeć. Szedł dalej.|
- Więc… Rzeczywiście, masz smutne życie… - dokończył z wyraźnym rozbawieniem, nie otwierając cały czas oczu.
Soren nie odpowiedział. Zastanawiał się co tak bardzo rozbawiło chłopca.|
- Przypilnujcie dobrze chłopaka. Dookoła tego miejsca rozpostarta jest pewna… aura. Najprawdopodobniej to ona nie pozwala nam opuścić polany. Ruszajcie powoli za mną. Najwyraźniej nasz towarzysz wyrwał się z tego miejsca więc nie jest to zadanie nie do wykonania. A ja muszę coś wypróbować.
Po tych słowach ruszył na czoło grupy. Wymamrotał pod nosem kilka słów. W jego ręku pojawiło się ostrze. Potężny półtoraręczny miecz o szerokiej nasadzie oraz delikatnym diamentowym blasku. Plan był prosty. Podejść jak najbliżej do granicy owej “bańki” i spróbować rozpuścić ją przy pomocy Kongosoha

Jenny gwizdnęła cicho pod nosem widząc kolejną rzecz wyjętą z “bajek” jej świata. Chociaż na holo-filmach zawsze wyglądało to niesamowicie oglądanie takich rzeczy w realu powoli już przestało dziwić dziewczynę.
- To ten Erven, jak ty to robisz? - mimo wszystko jednak nie posiadanie żadnego przedmiotu który pozwala na ponad naturalne umiejętności było dziwne. Nikt sam z siebie nie posiadał mocy. Przed dziewczyną było pięciu mężczyzn którzy zaprzeczali w jakiś sposób tej tezie. Szósty wziął i zniknął w świetlistym blasku. Na pewno coś takiego dało się wypracować przy pomocy peluneum. Na pewno.
Erven uśmiechnął się nieznacznie, a lekkie zmęczenie malowało się na jego bladej twarzy.
- Lata praktyk i wyrzeczeń Jenny.. - odpowiedział chwytając się prawą dłonią za obolały lewy bok - ..masz nietypową lutnię. Jesteś bardką?
- To nie lutnia, to gitara. Ale na lutni też potrafię grać - Jenny podniosła dłoń pokazując tatuaż po jej wewnętrznej stronie jakby miało to wszystko wyjaśnić - raczej nazwała bym się piosenkarką, ale bardka ujdzie.
Jenny wyciągnęła rękę do obolałego i z uśmiechem na twarzy wskazała by białowłosy się podparł o nią.


Erven objął ją ramieniem wspierając się na niej chociaż widać było że starał się ustać na własnych nogach. Fundamentalne prawidła widocznie były inne w tym świecie stąd też wnioskował skutki były takie a nie inne jego próby.
- Jesteś wyjątkowo ciepłą osobą Jenny - powiedział - Koniecznie muszę przyjść na twój pierwszy występ w tym świecie. |
- Jestem pewien że wśród nas znajdzie się kilku wielbicieli muzyki - odparł niespodziewanie samuraj, jakby dużo cieplej niż ostatnio. Czyżby przejaw empatii? |
- Eeehhhhh… - chłopak głośnio ziewnął
- Ja też znam! Znam kilka piosenek! Niektóre są naprawdę ładne! - pochwalił się.
Tym razem grupa szybciej zorientowała się w momencie w którym zmieniła kierunek na powrotny. To też znajdowali się na samiutkiej granicy ich problemu. Rzeczywiście bariera, czy też to co ich otaczało, było praktycznie nie wyczuwalne. Jednak świadomość że idąc wprost zawracali w miejscu dawało przejaw rzeczywistości. Kinemon spróbował swojej tezy i tu nastał pewien problem. Włócznia nie reagowała. Co więcej przechodziła przez linię strefy bez problemu. Toteż wysnuto tezę że owa strefa, anomalia jak tez stwierdził Erven, działa tylko na organizmy żywe a dokładniej na ludzi. To sprostowanie dodała dwójka braci. Kinemon potwierdził jedynie że nie jest to przejaw magii. Pozostało wiec pytanie co zrobić by ominąć to dziwne zjawisko.|
- Cofnijmy się do artefaktu pradawnych w kałuży wody. Tam powinniśmy znaleźć jakąś wskazówkę co do funkcjonowania tej anomalii. - powiedział Erven mając nadzieję tam znaleźć odpowiedź.
- W końcu musi się udać! - stwierdził Nanaph, po czym zaczął monotonną serię prób przebiegnięcia przez barierę. Po kilkunastu próbach stanął obok brata zdyszany. Christos tylko spojrzał na niego z politowaniem, po czym skierował wzrok na Ervena
- Nie wiem czy ma sens, byśmy wszyscy tam szli. W ten sposób nie będziemy mogli od razu sprawdzić czy znalezione rozwiązanie. Poza tym, niektórzy są tu ranni bądź zmęczeni. Nie lepiej, by poszło tam tylko kilka osób?
Zdyszany Nanaph powstrzymał się od dalszych prób. Jednak przemieszczając się by usiąść pod pobliskim drzewem niestety potknął się o nierówność na ścieżce. Tym samym wywrócił się do tyłu lądując na anomalii. Oczywistym było że wywróci się tyłem od nich. Tak też było... wojownik wylądował na zieli tyłem do grupy, po drugiej stronie bariery...
- Yyyy… ha! Wiedziałem że w końcu się uda! - wykrzyknął Nanaph, wstając z ziemi - Teraz Wasza kolej! -
- Ma to sens… - mruknął do siebie Erven - ...bariera biegunowo-kierunkowa. - po czym zwrócił się do grupy
- Spróbujmy iść tyłem! - po czym przystąpił do realizacji tezy jakby nie patrzeć popartej dowodem razem z Jenny.
Soren wciąż trzymając w rękach niewidomego chłopca wziął przykład z towarzysza i postąpił w podobny sposób.
Wraz z drużyną podążył i Christos.

Gdy wszyscy przeszli już przez barierę, Nanaph bezceremonialnie, pełny dumy, ruszył dalej w kierunku północnym, a za nim jego brat i cała reszta.
Kinemon odesłał ostrze i oparł rękę na tsubie katany. Z zażenowaniem patrzył jak jego towarzyszy powoli cofają się chcąc oszukać anomalię. Wyglądało to wystarcająco idiotycznie ale najwyraźniej był to jedyny możliwy sposób, a przynajmniej jedyny o jakim wiedzieli. Wzruszył więc ramionami i poszedł w ślady reszty, wkrótce ich doganiając

Po przejściu paruset metrów. Sytuacja zaczynała się robić niebezpieczna. Aury stworów zareagowały na bliskość przybyszów. Zbliżało się także coś jeszcze...

- Panowie i Panie… chyba sami widzicie, co się zbliża - rzekł Gubernator, dobywając swych dwóch mieczy - Jeśli mogę Was prosić, nie zabijajcie ich. Mogą mi się przydać. -
Starszy brat zdjął jedynie łuk z ramienia, i wyciągnął strzałę z kołczanu.
- Nic nie obiecuję.. - powiedział z uśmiechem Erven - ..chociaż powiem, że jak dla mnie mogą być martwe, cokolwiek tu żyje, ich skóry muszą być coś warte.
- Nie sądzisz, że więcej warte mogą być one same, gdy będą bronić nas przed podobnymi sobie? - odpowiedział Christos.
- Nie paplać tylko do broni - Jenny pozostawiła Ervena i przerzuciła gitarę z pleców na przód i przystawiła mikrofon bliżej ust. Bez większych ceregieli przyłożyła dłonie do strun. Z gitary popłynęły pierwsze dźwięki. Były bardzo rytmiczne i równomierne. Wokół dziewczyny pojawiła się lekka zielonkawa poświata a pomiędzy kolejnymi osobami zaczęły pojawiać się delikatne zielone nici. Pulsowały delikatnym światłem w rytm muzyki.
Erven natomiast dobył miecza i szepnął cicho
-Sura s’sharin, suratha. - Ostrze jego miecza choć pordzewiałe zaczęło się mienić szarym poblaskiem, a jego postać nieznacznie się rozmywać, jak gęsty dym jednak zachowując pozornie stałą formę.
Castell wskoczył na najbliższą gałąź, następnie dotarł do jednej z wyższych, która jednak była w stanie utrzymać ciężar
-Zostań tutaj, jest niebezpiecznie. Nie ruszaj się- Po czym zeskoczył na sam dół. Dobył jednego z dwóch mieczy. Wykonany ze stopu srebra, bogato zdobiony miecz półtora-ręczny zalśnił w ciemnościach lasu jakby własnym światłem.
Stadko gadów pojawiło się w zasięgu wzroku.


10 Osobników.Poruszaly się dosć ostrożnie jak na gady.
Erven uśmiechnął się i wskazując wolną dłonią przodownika stada wymamrotał ustawiając się w defensywną postawę.
- Ezar n’kher, na shashn.
Christos wskoczył na gałąź pobliskiego drzewa, za swoimi towarzyszami, napiął łuk i wyczekiwał zbliżenia się gadów.
Wojownicy walczący wręcz (Erven, Nanaph, Kinemon i Castell) mogli zobaczyć, że to właśnie nich powiązały zielonkawe nici przypominające pięciolinię. Wraz z tym przyszło do nich uczucie porozumienia. Oddechy się wyrównały a serca biły w jeden rytm. Niczym nuty na pięciolinii każdy miał swoje miejsce i czas i idealne współgranie. Dzięki temu nie znający siebie nawzajem wojownicy mogli uniknąć wchodzenia sobie wzajemnie w drogę.
Czar z pewnością był rzucony i gad się zatrzymał. Cóż nie było innych widocznych efektów tej technik więc chwila zwątpienia z pewnością była. Reszta gadów zaczęła się powoli zbliżać. Poruszały się stosunkowo ciężko jak na swoje ciała. Czy może jednak się szykowały? Każdy krok zbliżał do nieuchronnego starcia. 30 metrów od grupy nastała sytuacja “kto pierwszy wykona ruch”. Przynajmniej sądząc po tym ze wszystkie gady zatrzymały się i zaczęly powarkiwać i syczeć.
Soren rozejrzał się usiłując zlokalizować drugie zagrożenie, którego zarys błyskawicznie przemknął gdzieś w zasięgu jego wzroku jednocześnie przyjmując postawę szermierczą. Nie wykonywał jednak żadnych innych ruchów.
Erven usatysfakcjonowany wynikiem zaklęcia zacisnął swoją cienistą dłoń patrząc jak powoli stwór gaśnie w oczach.
- Cóż to za magia…? - szepnął Nanaph, widząc powstrzymywanego gada. Stał także w pozycji obronnej. Christos zainicjował walkę wystrzałem z łuku.
Strzała trafiła pierwszego osobnika wbijając się ledwie odrobinę w ciało gada. Lecz gady nie ruszyły z miejsc.
Wtedy niespodziewane pojawił się wijący obiekt wokół pni drzew na wysokości Christosa tyle że parę metrów przed nim. Był to dziwny obiekt wił się jak wąż wokół drzew, był różowy, lecz nie miał jednak głowy. Choć tak zachowywał się jego przód. Zachował się tak jakby spostrzegł Christosa ustawił się do niego przodem i wtedy tez... wystrzelił. Prędkość osiągnął zbliżona do wystrzelonej strzały, nie szybszą. Wojownik spróbował uniku, a obiekt nawet z taką prędkością potrafi skręcić. Trafienie w bark było porównywane do uderzenia broni obuchowej. Trzask kości zadudnił w uszach wojownika gdy ten zaczął opadać na ziemie. Z pewnością maił wybity bark i chyba nadpękniętą łopatkę. Bycie w powietrzy złagodziło twarde trafienie. Wtedy jak na znak jaszczury ruszyły.
Soren w ostatniej chwili złapał spadającego wojownika, niemal tracąc równowagę. Całe szczęście że znajdował się blisko niego. Oparł go o drzewo.
-Niedługo wrócę- odparł po czym z zawrotną prędkością ruszył w kierunku, z którego jak wypatrzył ciągnął się różowy obiekt.
 
Dhratlach jest offline