Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2014, 22:13   #8
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Chłopak po upadku z drzewa był oszołomiony, przynajmniej przez dłuższą chwilę, kiedy doszedł do siebie (w pewnym stopniu). Zaczął macać dłonią do okoła, szukając swojego kija, nie znalazł go nigdzie, zamiast tego wbiło mu się w dłoń kilka drzazg. Lucas wiedział, że nie jest bezpiecznie przebywać w tym miejscu, dodatkowo sugerując się odgłosami, inni cały czas byli zajęci walką. Najlepsze co mógł zrobić, to poprostu odejść od epicentrum walk. Chłopak zaparł ciężko dłoniami, po czym podniósł się na nogim, strasznie go bolały, niedał by rady tak chodzić, upadł szybko na czworaka, po czym zaczął poruszać się w taki sposób przed siebie, co jakiś czas wyciągając przed siebie doń, sprawdzając czy droga jest czysta.
Młodzieniec co rusz trafiał na drzewa, przerwacał się potykajac o korzenie oraz wchodził w krzaki. Wreszcie odszedł daleko od odglosów walki.
Z jednej strony, chłopak poczuł się pewniej, z drugiej przez swój strach zapomniał upewnić się w którym kierunku się poruszał.
- Dlaczego znów muszą walczyć - rzucił zły na siebie jak i innych. Lucas starał się wsłuchać w otoczenie, być może są tutaj jakieś zwierzęta lub inne dźwięki.
Subtelny trzask gałęzi. Coś zrobiło krok, powolny ale zdecydowany. Czyjaś obecność. Pyteni tylk oczy to nie kolejny drapieżnik?
Młodziak głośno przełknął śline, w myślach beształ samego siebie, za swoją nierozwagę. Niemal odruchowo zaczął szukać czegoś, czym mógłby się bronić, być może jakaś grubsza gałąź lub kamień?
Gałąź w dłoń? Nie to korzeń, z pewnoscia nei dało się tego poruszyć. Kamień? Duży i z pewnością za cięzki.
Kolejny krok i szelest poszycia.
- J..jest tu..tu ktoś?! Odpowiadaj! - Miał nadzieje że odpowie w innym przypadku może być źle…
- Od..o..odpowiedz! - starał się brzmieć groźnie, brzmiało z pewnością zabawnie.
Delikatne warczenie. To zły znak. Kolejny trzak, tym razem już bardzo blisko.
Chłopak wyciągnął ku tej istocie rękę. Miał dziwny wyraz twarzy oraz pewne spojrzenie, czyżby tym razem widział?
- Chodź tutaj… - powiedział pewnie.
- Chodź tutaj i połóż się koło mnie. - Jego oczy miały dziwny blask, były inne.
- No dalej, nie zrobimy Ci krzywdy… |
Kolejny krok. Tym razem odleglejszy. Krok w tył. To coś byo rozumne, a co gorsze zdawało się być inne. Kolejny krok. Ponownei odleglejszy.
- Chłopcze. - cichy skrzeczący głos. - Chłopcze. - Wyraźniejszy. - Chłopcze! - głos Sorena Castella. - wszystko w porządku? Czemu tak daleko odszedłeś?|
- Bałem się, kamień za którym mnie zostawiłeś, był widoczny… Nie miałem wyjścia. - Powiedział cicho.
- Myślałem że mnie dopadną te potwory! - powiedział z żalem.|
Chwila ciszy.
- A nie spadłeś czasem... z drzewa? - Zapytał dośc spokojnym głsoem. - Mneijsza. Musimy stad odejść. To nie jest bezpeiczne miejsce. Ale koniec lasu jest już niedaleko. Podążaj zamną.
Krok z prawej storny.
- Tędy. Będę cie prowadził.|
Po gałęziach drzew dosakiwał Nanaph. Gdy pojawił się w zasięgu chłopca, spytał
- Nic Ci nie jest? Czemu uciekłeś tak daleko? -
Stał na trwalszej gałęzi jakiegoś drzewa.
Wtedy też głos zniknął. Coś bylo w okolicy jednak aury nei dało się dostrzec. Wszędzie bylo ciemno.|
Niewidomy chłopak nie odpowiedział odrazu.
- Czy przyszedłeś sam? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony. Coś było w nim nie tak, był bardzo zdenerwowany.
- Hm? Czemu pytasz? Rozumiem, że zdenerwowała Cię Jenny, i chciałbyś na nią nakrzyczeć, czy coś… ale nie ma jej tu. Wróćmy do reszty. - i zeskoczył z drzewa. Dość niepewnie. |
Chłopak odwrócił głowę w stronę mężczyzny
- Nie pytałem o dziewczyne… Powiedz mi, czy widziałeś kogoś tutaj? Coś dziwnego, smutnego… ? - wskazał dłonią przd siebie.
- Nie… nikogo tu nie było. - odpowiedział Nanaph. Obdarzywszy jeszcze raz spojrzeniem całą okolicę, podszedł do chłopca, chcąc wziąć go na barana
- Wracamy do reszty? -
- Reszty…? - Jego słowa był ciche.
- Nazwałeś ich tak, jakbyście stanowili drużyne, jednak powiedz mi - czy możesz tak ich nazwać? Nie boisz się używać takich “słów” do osób, co do których istnienia, nie możesz mieć nawet pewności? - Chłopak uśmiechnął się
- Nie jesteśmy sami, coś tutaj jest. Coś albo ktoś...
- Tymczasowo stanowimy. Jeśli zmieni się sytuacja, zmieni się także nazewnictwo. - odpowiedział na zarzut Gubernator - Nikogo tu nie ma, na moje oko. Chciałbyś może sam zobaczyć? - |
- Zobaczyć? Po co mi wzrok, skoro nie mogę ujrzeć nimi nawet rzeczy najbardziej oczywistych? Po co mam widzieć coś, czego kształt czuje, po co mam… mam… Ufać czemuś, czego i tak nie zrozumiem? Nie znam twojego świata, nie znam własnego, być może właśnie to daje mi świadomość, pewnego bezpieczeństwa, lub nie widzę po prostu cierpienia, swojego jak i innych. - Chłopak podniósł się ciężko
- Ale jak jest z tobą? Czy ufasz swojemu spojrzeniu?
- Ufać…? Tak, ufam wszystkim swoim zmysłom, nawet jeśli czasem zawodzą. To sześć części tworzących jedną całość, dzięki której możemy zrozumieć ten świat. Skoro rozumiesz to co słyszysz, czy czujesz, mógłbyś też zrozumieć to co widzisz. Czy nie byłoby to spore ułatwienie? Nie musiałbyś już pytać o wygląd lasu, mógłbyś umknąć temu atakowi Jenny… - Mężczyzna wziął chłopaka na barana, i zaczął z nim iść, spokojnym krokiem, w kierunku drużyny.
- Uczono mnie, że życie to pasmo niespodzianek, a im więcej mamy trudności na początku, później bogowie zwracają nam za nasze cierpienie. Więc mogę nazwać się szczęściarzem. - była to raczej próba wmówienia sobie czegoś, niż prawdziwa wiara.
- Gdybym widział oczami, nie mógłbym spojrzeć w twoją dusze, mówi się że ocza to odbicie naszej duszy, moja jest pusta… Sądzę że gdybym widział las, straciłbym pewną część samego siebie. Może, pomożesz mi… To znaczy! Znaczy! Już to robisz! Przepraszam! Źle to zabrzmiało, ja… ja… naprawdę jestem wdzięczny, ale jest mi źle. Wierzysz w bóstwa? - zapytał
- W pewnym sensie. Na naszym świecie niegdyś żyły potężne byty o nieograniczonej mocy. Podobno setki lat temu odeszły jednak do innego świata… to chyba pewien odpowiednik bogów… każdy z nas, w zależności od uczynków, ma trafić do jednego z nich, i cierpieć, lub rozkoszować się swoim życiem po życiu. - odrzekł Gubernator, wtrącając zaraz pewną dygresję - Uczono Cię? Kto Cię uczył? -
- Słuchałem, chodziłem niedaleko kościoła, kapłan opowiadał. O wojnie, upadku - potworach, wiele smutnych chwil. Nie jestem dobry, ale świat byłby smutny. Być może po śmierci, będę miał lepsze życie. Ale muszę się modlić, pomodlisz się ze mną? - Zaproponował chłopczyk
- Jeśli życie jest złe, to czy nie rozsądniej byłoby zrobić wszystko co w mocy, by uczynić je lepsze dla siebie i innych? Czyż Bogowie nie wyżej wycenią ciężką pracę nad poprawą sytuacji, niż obojętne przyjmowanie zła i poddawanie się mu? -
- Jestem sierotą i w dodatku dzieckiem, nie mogę wiele zdziałać! Modlitwa zawsze mnie uspokajała, a kapłan mówił, by zapraszać do modlitwy innych. To podobno jest dobry uczynek, który nawet ja jestem w stanie zrobić… - ostatnie zdanie powiedział znacznie ciszej…
- Może i tam jedyną możliwością była modlitwa. Tutaj moglibyśmy zdziałać o wiele więcej. Powinieneś do nas dołączyć. Pomóc w naprawie świata, najbardziej jak się da. Pomyśl nad tym… pomyśl, czy aby na pewno nie ma nic więcej, co mógłbyś zrobić. A teraz, pomódlmy się wspólnie… - choć Lucas nie mógł tego wiedzieć, mężczyzna uśmiechał się szeroko, wręcz z wzruszeniem. Bardzo przypominał mu jego sprzed lat...
 
Cao Cao jest offline