Wieczorem, na ulicę Powroźniczą zawitał gość bardzo szanowany. Akolita Morra, bóstwa Śmierci i Snów, spokojnym krokiem przemierzał dość szemraną ulicę, korzystając niczym z tarczy, z antypatycznej reputacji, jaką cieszył się jego boski patron.
Odprowadzany na poły niechętnym, na poły ciekawskim wzrokiem - w końcu zawszeć dobrze wiedzieć, kto umarł w okolicy, bo i dobytek zostaje często niepilnowany - zapukał do drzwi, które należały do Johanna, zwanego Kulawym.
Jako, że nikt o śmierci Kulawego nie wiedział, a po prawdzie, to mało kto w nią i wierzył, bo Kulawy pewnie i śmierci by swoje życie wykradł, to pozostawiało to jedną jedyną możliwość. Akolita był tutaj nie po kogoś, ale by O KIMŚ donieść.
Co mogło też i oznaczać, że Kulawemu przyjdzie zgarnąć spadek.
Rozmowa na progu prowadzona krótka była i cicha, a po chwili ciemno ubrana postać zniknęła z oczu ciekawskich, a drzwi się zamknęły.
* * *
-
Od kiedy to zrobił się z Ciebie akolita Morra? Po co te szopki? - rozbawiony Johann indagował młodego, 17-letniego chłopaka a swego siostrzeńca.
-
Ojciec kazali. Mus nam przycichnąć, bo znowu się głośno robi. No a mi się sen dodatkowo trafił, wie wuj, ten rodzinny. Ja najstarszy, to mnie mus się też uczyć, sen zaś wyraźnie przestrzegał przez pozostawaniem. A jak się uczyć, to chciałem choć u kogo dobrego, a nie łachmyty, no a matka ciasto posyłają. Śliwkowe, wuja ulubione. - uśmiech chłopaka był prawdziwie szelmowski, ale też argument śliwkowego domowego ciasta rzadko kiedy nie działał na wuja.
-
To jak wuju? Bom słyszał jeszcze na gościńcu, że 'kulawy mistrz' do terminu przyjmuje. Da się jeszcze załapać uczciwemu czeladnikowi? - zaciągnął z cygańska chłopak, ni to prosząc, ni to się śmiejąc...
* * *
Myślę, że tu przerwę.
Pierwszeństwo mają nowicjusze przecie do warsztatów, więc pewnie nie powinienem się rozpisywać, ale miałem pomysł na ciekawy wpis rekrutacyjny. A zgłoszenie poważne.
pozdrawiam,
Tammo