Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2014, 08:01   #22
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nic tak kobiecie nie poprawia humoru jak zakupy, szczególnie gdy nie musi za nie płacić z własnej kieszeni. Wtedy bez skrępowania i jakichkolwiek wyrzutów sumienia może oddać się grzebaniu wśród sklepowych półek, mierzeniu kolejnych ciuchów i bezwstydnym wypełnianiu koszyka po same brzegi. Apogeum szczęścia stanowił chłop łożący na wszystkie zachcianki, do tego potrafiący zorganizować sobie czas we własnym zakresie, podczas gdy ona buszowała między wieszakami. Nic nie psuło humoru bardziej niż markotny samiec, ciągnący się gdzieś z tyłu jak smród po gaciach, z miną tak żałosną, że zbierało się na wymioty. Siadał taki na pierwszej możliwej pufie i odpalał jakąś durną smartfonową gierkę, a na pytania odpowiadał jedynie półsłówkami co chwilę zerkając tęsknie w stronę drzwi. Szczęśliwie Rodriguez należał do pierwszej kategorii, więc nikt nie psuł J.J. nastroju pozą pod tytułem “mężczyzna cierpi”.

Kasa skończyła się szybciej, niżby sobie tego życzyła. Na szczęście zdołała nabyć najpotrzebniejsze rzeczy, w tym trzy kostiumy kąpielowe. Pojęcie Perfekcyjnej Panią Domu znała jedynie w telewizji. Zapędy porządkowe, a raczej ich całkowity brak, ograniczał się w jej przypadku do opróżniania popielniczki raz w tygodniu. Podczas rejsu nie zamierzała nic zmieniać. Miała odpoczywać, robienie prania trudno nazwać relaksem. W domu stare rzeczy stawiała pod szafą, czekając aż komuś puszczą nerwy i ogarnie zrobiony przez nią syf. Zazwyczaj działało.

Zaopatrzona w odpowiedni sprzęt udała się na basen. Krzyczące z uciechy dzieci i plusk wody słyszała nawet spod pokładu. Brzmiało dobrze, radośnie.

Większej zachęty nie potrzebowała. Za pierwszy cel obrała zjeżdżalnie. Raz po raz wspinała się na schody i z zawrotną prędkością wracała na dół ciemnym, mokrym tunelem, piszcząc i chichocząc bez opamiętania. W myślach wychwalała człowieka, któremu geniusz kazał zbudować mini aquapark na wycieczkowcu. Istny bajer na kółkach. Strzał w dziesiątkę. Rodzice mogli zostawić swoje nadpobudliwe pociechy pod opieką ratowników i na spokojnie zająć się własnym odpoczynkiem. Przecież na statku brzdąc daleko nie ucieknie. Obsługa w mig wyłapywała takie przypadki i błyskawicznie odstawiała znajdę w bezpieczne miejsce. Inni pasażerowie również korzystali z wodnych atrakcji i czynili to chętniej niż młodzież. Z Julią było tak samo. Znów miała sześć lat, a jej największym problemem był zakaz oglądania telewizji po kolacji. Prawie zapomniała jakie to przyjemne. Brnąc przez szarą codzienność dorosłego życia, zatraciła po drodze umiejętność cieszenia się drobnymi sprawami. Liczył się tylko interes, nocne życie, oraz zachowanie czujności. Kto tego nie robił źle kończył.

Meks też nie narzekał. Rozszerzone do granic możliwości źrenice zdradzały powód jego wesołości. Widać nie marnował czasu na bezproduktywne czekanie w barze, nie miała mu tego za złe. Sama z chęcią walnęłaby do nosa, coby nabrać energii na nadchodzące godziny...jeszcze jeden zjazd, no jeszcze tylko jeden...

Czas nieubłaganie płynął, jak to zwykle bywa gdy umysł nie zajmuje się nużącymi pierdołami, tylko dobrą zabawą. Sama nie wiedziała ile minęło od wejścia na basen, dopiero głos Rodrigueza przywrócił ją do rzeczywistości.
- Zbieramy się chica - zawyrokował.
Niechętnie ruszyła ku wyjściu.

Przebicie się z powrotem do kajuty było nie lada wyzwaniem. Żywa masa przelewała się po pokładzie krzycząc i robiąc zdjęcia. Co rusz atakowały ich błyski fleszy, czy pełne dezaprobaty głosy proszące o wyjście z kadru. Olewali to wszystko, śmiejąc się z nerwowej krzątaniny i ludzkiej chęci sfotografowania się nawet na kiblu. Trzymali swoje tempo, mijając obwieszonych aparatami azjatów, murzynów błyskających upiorną bielą zębów, oraz całą resztę barwnej menażerii, przekrój przez wszystkie możliwe narodowości. Brakowało jedynie karłów-luchadorów i kobiety z karabinem zamiast nogi.

Atmosfera rajskiej wycieczki działała odprężająco na wszystkich...no dobra. Prawie wszystkich. Gdzieś pod ścianami przemykała obsługa statku, co jakiś czas popychana przypadkowo przez kolejnych wycieczkowiczów. Perfekcyjne uśmiechy nie schodziły z ich zmęczonych twarzy, wypowiedzi zawsze były uprzejme, lecz oczy ciskały gromy gdy tylko nieostrożny turysta oddalił się na bezpieczną odległość.

- Ci to mają beznadziejną fuchę - J.J. dyskretnym ruchem brody wskazała na najbliższego stewarda - Możesz takiemu napluć w gębę bez większych konsekwencji. Jak ci odda to wyleci z roboty i nasrają mu w papiery, a tobie co zrobią? Dadzą upomnienie? Pogrożą palcem?

- Kurwa, chica...znowu aferę kręcisz? Jesteśmy na wakacjach. Zero agresji, pamiętaj - latynos parsknął pod nosem, posyłając dziewczynie złośliwe spojrzenie.

Naszła ją ogromna ochota, by zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy pazurami...albo chociaż przydusić niedorzecznym łańcuchem, który nosił na szyi.

- Jestem oazą spokoju. Pierdolonym, zajebiście wyluzowanym kwiatem lotosu na tafli jeziora- wzruszyła ramionami, obchodząc dookoła matkę z gromadką rozwrzeszczanych dzieciaków.

Zero agresji, dobre sobie.Taka uwaga miałaby sens, gdyby nie wygłosił jej wytatuowany typ z mordą żywcem wyjętą z policyjnej kartoteki. Wszyscy meksi byli tacy sami. Każdy z nich stanowił perfekcyjny obiekt analizy dla psychiatrów, część kwalifikowała się do przeprowadzenia natychmiastowej lobotomii w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Obwieszeni dewocjonaliami, niby religijni... jak przychodziło co do czego bez mrugnięcia okiem żenili drugiemu człowiekowi kosę, myli ręce i dreptali z rodzinką na niedzielny obiad u sąsiadów.

Jak to leciało? A, no tak...zero agresji.

Un cacho carajo - pomyślała, krzywiąc się momentalnie. Długotrwałe wystawienie na działanie hiszpańskiego zaczynało ją spaczać, rzecz nieunikniona. Musiała się ogarnąć, przecież “kawał chuja” brzmi o niebo lepiej.
Bardziej swojsko.

Po powrocie od razu weszła do łazienki, ręcznik kąpielowy wraz z kostiumem zostawiając na środku pokoju. Wizyty na basenie miały jeden minus. Człowiek przesiąkał zapachem chloru i całej reszty środków odkażających. Chemikalia wżerały się w skórę, wysuszały włosy. Najlepiej było od razu się ich pozbyć, a nic nie działało skuteczniej niż prysznic i mydło.

J.J odkręciła kurek, lawirując przed moment pomiędzy ukropem, a płynnym mrozem. Odszukawszy właściwą temperaturę oparła czoło o ścianę i zamknęła oczy, pozwalając by czas przeciekał jej przez palce wraz ze strumieniami lejącej się spod sufitu wody.

-Julia - ciepły, przesycony alkoholem oddech załaskotał odsłoniętą szyję. Do tego jej imię, wypowiedziane w specyficzny sposób, przez “h” na początku. Nie musiała sprawdzać, by wiedzieć do kogo należy zniekształcony przez szum wody głos. Tylko jedna osoba kaleczyła to słowo, przekładając je na swój rodzimy dialekt.

- Znalazłeś moją flaszkę pendejo, gratuluję - westchnęła nie otwierając oczu.

-Idź na kolację tak jak teraz.

-A co, chcesz popatrzeć jak jakiś wymuskany biznesmen posuwa mnie na stole?

Zamiast coś powiedzieć chwycił ją za ramię, obracając twarzą do siebie. Nim się zorientowała, stała przyciśnięta do ściany przez osiemdziesięcio kilowego napaleńca. Latynos złapał ją za ręce i zmusił, by skrzyżowała je nad głową. W jego ciemnobrązowych oczach dostrzegła głód, potęgowany alkoholem i narkotykami. Próbowała się wyrwać, bezskutecznie. Wiedziała, że to się tak skończy...nie myślała tylko że stanie się to, nim zdąży dać po zatokach. Smuteczek.

- Goń się leszczu. Naruszasz moją prywatną, osobistą przestrzeń - syknęła, chcąc kolanem zdzielić go w krocze.

- No prawie, prawie - mężczyzna zamknął drobne nadgarstki w silnym uścisku jednej dłoni. Drugą wodził po jej nagich piersiach, szczerząc zęby w drapieżnym uśmiechu - No me toques los cojones.

J.J. musiała skapitulować, podniecenie przejmowało nad nią kontrolę. Oddech przyspieszył, a w podbrzuszu wzbierał nieznośny żar. Cholerny meks. Nigdy nie miała dobrego gustu, jeśli chodzi o facetów. Czy to przypadkiem, czy całkiem umyślnie zawsze trafiła na drani, życiowych wykolejeńców, aż koniec końców dostała od losu Rodriguezem przez łeb. Z początku trzymała fason, rzucając magiczne słowa “jesteśmy przyjaciółmi, dla dobra interesu niech tak zostanie” i całą resztę podobnie górnolotnych bzdur. Brzmiało dobrze, tylko dlaczego w praktyce wychodziło...znaczy się nie wychodziło?

- Kutas - zdążyła jeszcze jęknąć z wyrzutem, nim logiczne myślenie poszło sobie w cholerę.

***

Na uroczystą kolację dotarli mocno spóźnieni. Część oficjalna dobiegła już końca, kilku gości wyszło. Reszta podzieliła się między parkietem i barem. J.J od razu poszła zamówić coś do picia.Pół paczki Skittlesów, w komplecie ze szczurem wciągniętym pospiesznie przed wyjściem, skutecznie zabiło ssanie w żołądku, wprawiając dziewczynę w cudowny stan totalnej euforii. Nawet złości nie czuła. Chciało jej się pić, a od listy dostępnych drinków bardziej wrażliwi klienci mogli dostać oczopląsu.
Chwilę rozpatrywała kilka pozycji, nęcących tropikalnymi kolorami i całą masą papierowych parasolek.

- Podwójna szkocka. Dwa razy - zamówiła standard, stawiając na sprawdzoną metodę walenia cały wieczór tego samego. Kac po tym mniejszy i żołądek nie protestował za bardzo. Chciała cokolwiek pamiętać z pierwszej nocy na statku. Coś więcej niż tulenie muszli klozetowej.

Dociągnięcie do bladego świtu postawiła sobie za punkt honoru. Brakowało jej tańca, wygłupów na parkiecie. Już dawno powinna była wziąć Diego pod pachę i odwiedzić któryś z licznych klubów Miami...w celach nie związanych z pracą. Kiedy zaczęła zgredzieć? Nie miała pojęcia, ale dało się to naprawić.

Jeszcze przy barze wdała się w dyskusję na temat filmów, prowadzoną przez Rodrigueza i jakąś młodą, złotowłosą parkę nowożeńców. Dziewczyna przedstawiła się jako Cindy Rouse, a gdy otworzyła japę to w trzy minuty uraczyła ich historią swojego bajkowego życia. Urodzona na południu, ojciec prezes firmy eksportującej wołowinę do Europy, matka jakaś tam modelka. Willa z basenem, śmierdząca brandy pokojówka imieniem Tracy, stado szczekających szczurów w ogrodzie, do tego dobry college, opłacone przez rodziców studia prawnicze...bla, bla, bla, bla. Istna Legalna Blondynka, nawet kieckę miała odpowiednio różową.

O towarzyszącym jej mężu wspomniała łaskawie, że nazywa się Denis i poznali się na uczelni. Widać kto w tym związku grał pierwsze skrzypce, a kto pozostawał zahukany w cieniu.

- Pedro Almodóvar? Jasne, że znam! - Cindy szczebiotała wesoło znad kieliszka martini, Denis potakiwał mechaniczne - “Porozmawiaj z nią” i “Skóra, w której żyję” to moje ulubione filmy!

W tym czasie J.J. przechyliła swoją szklankę, pozbywając się zawartości na trzy łyki. Z dzieł Almodóvara kojarzyła tylko Volver, a to dzięki niezłemu ujęciu myjącej talerze Penelope Cruz. Przed oczami stanął jej kadr z filmu. Oko kamery patrzyło z góry niby na zlew, lecz tak naprawdę skupiało uwagę widza na pełnych piersiach aktorki, bujających się dumnie po prawej stronie ekranu. Zamyśliła się, próbując uporządkować chronologicznie filmową historię. To było przed, czy po śmierci męża Raimundy? Szczegóły niestety umykały złośliwie, pozostawiając w głowie pojedyncze obrazy. Lodówka, koncert, ekipa filmowa. Jak to dokładnie leciało? Tego powiedzieć nie mogła, scena ze zlewem przesłaniała skutecznie resztę obrazu. Podzieliła się z resztą towarzystwa swoimi przemyśleniami, wywołując falę śmiechu.

- A tam, pierdolenie. Nie przepadam za kobietami, ale są takie których bym z łóżka nie wygoniła - skwitowała uwagę na temat niby lesbijskich zapędów. Życie miało się jedno, lepiej czerpać z niego pełną garścią. Po co na starość czegokolwiek żałować?

- Nie no, ludzie. Statek, wóda, parkiet...mam wam to rozrysować? - ruszyła w stronę tańczących. Gadając czuła, źe się starzeje.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 04-04-2014 o 11:42.
Zombianna jest offline