Wichacz- po zmroku - kamienica burmistrza Stuveniusa
Gwar uczty odbywającej się w komnatach na pietrze dobiegał ich uszu, oni zaś patrzyli w gasnące oczy pana Wojciecha. Znać jad na ostrzu mocny być musiał.
Wnet przybiegł i sam Piotr Mediolańczyk by porucznika opatrzyć, ale tylko głowa pokręcił i wzniósł oczy ku niebu. Przybliżywszy się do pana Jerzego rzekł
-
Tu księdza trzeba nie medyka. Trucizna to diabelska i moce ludzkie tu nie pomogą. Waszmości to jakiś krewny ?
Rossowski pokręcił głową, ale że milczał tedy medyk mówił dalej :
-
Takiej trucizny, a siedzę tu ponad ćwierć wieku tum jeszcze nie widział... Łeb jak jeden drugiemu popłata szablą, no czasem strzałą czy kulą z zasłupia życia pozbawi to i zwyczajna rzecz. Szlachta tu popędliwa, a i lud burzliwy. A zbójów ilu... Ale ostrze z trucizną ? I to mówią że pachołki jakieś nieznane ? Tedy ja powiem tak... Niemożliwe. Coś innego w tym kryć się musi. Może sprawę tu jaka miał albo i listy ? Zresztą nieważne to teraz.
Gdy tak mówił zbliżył się ksiądz któremu też zaraz pokłonili się wszyscy z szacunkiem bo był to sam Paweł Oberżeński samego księcia kapelan. Człek był to mądrości wielkiej i odkąd Jegomość Książę wiarę katolicką przyjął (prawosławie porzuciwszy) stale mu towarzyszył. Ten ostatnia posługę konającemu oddał i sakramentami go opatrzył.
Od łoża konającego powstał i podszedł do stojących.
- Wyrzekł mi ten szlachcic prawy w ostatniej swej godzinie, ze przybył tu w osobistych sprawach z wojny wróciwszy i nijakich wrogów tu nie ma. Tedy chyba przypadek sprawił że zbójca ów życia go pozbawił. Wieczne mu odpoczywanie bo szlachcic prawy był i żołnierz jak mi sam powiedział Ojczyznie oddany.
Sceptyczny z natury pan Jerzy skrzywił się nieznacznie, bowiem w obcych krajach będąc napatrzył się dość, ile to owego umiłowania jest w wojsku osobliwie zaciężnym, ale tu może sprawy inną szły manierą.
Zresztą nawet i odpowiedzieć nie miał kiedy bo zaraz po odejściu księdza pojawiły się nowe persony.
Byli to pan Hieronim Morsten, Gregovius (wszyscy go tak zwali i nawet żona jego chyba już nawet nie pamiętała jak na imię mąż jej ma) i żołnierz jakiś sądząc z postawy o obliczu marsowym.
Podbiegł prawie Jan do rajców i coś im przyciszonym głosem naprędce objaśniał, zaś wojak do pana Jerzego się skierował.
- Czołem Waszmości. Jam jest Krzysztof Stapkowski herbu Doliwa, rotmistrz chorągwi pancernej Jaśnie Oświeconego Księcia Koreckiego.
Zaznajomiwszy się ze sobą do łoża zmarłego podeszli i pan Krzysztof podjął.
-
Trucizna na ostrzu. Hmm i to teraz gdy takie wieści przyszły... A wiesz to Waszmość kto k'nam z poselstwem ciągnie ? No nie wiesz bo i skąd - sam sobie odpowiedział -
jego poselska mość Władimir Władimirowicz Nitup - tu splunąć chciał, ale w obecności nieboszczyka się pohamował.
Widząc że miano owo nic panu Jerzemu nie mówi dodał.
-
Widzę że Waszmości w kraju nie było i to długo chyba. To pies carski i morderca co warto by go na gałęzi obwiesić. Ponoć jakaś daleka rodzina tego przeklętnika Maluty Skuratowa. Dobrze on carowi służy trucizną i pachołkami. Tedy na wieść o jego zbliżaniu straże i czujność podwoić musimy. Poseł mać jego murwa, a ojciec sobaka parchaty.
A Waszeć miej na siebie baczenie bo w niebezpieczna grę się wplatałeś. Rzeczy się tu dziać zaczynają od początku miasta niewidziane, tedy oglądaj się za siebie panie żołnierzu często i ludziom nie ufaj, szczególnie jeśli spraw tutejszych nie znasz.
- To zaś kazał mi sam Książę Korecki Waści oddać, wielki to favor dla Waćpana, że Książę sam się podyktować fatygował - tu podał Rossowskiemu list.