Wichacz - błonia nad Huśnyniem - po zmroku
Dotknięcie brudnego łba przyjemnym nie było, ale cóż.
Moneta upadła na ziemię błysnąwszy złotawo, a dziad błyskawicznym ruchem wyciągnął po nią pazurzastą dłoń. Jednak Ałtyn była szybsza i pochwyciwszy ja przyciągnęła ku sobie. Jednocześnie Eliasz zbliżył się z łuczywem. Żebrak szarpnął się w tył sądząc że sługa Tynci chce mu krzywdę zrobić, ale pachołkowie przyskoczyli i ucapiwszy za ramiona przygięli brudny kark ku ziemi.
Dziewczyna przyjrzała się dłoniom schwytanemu i westchnęła rozczarowana. Nie był to szpieg żaden, chyba że dzień cały rył w błocie i śmieciach, bo łapska jego tak właśnie wyglądały.
Do tego samego wniosku musiał dojść i Eliasz bo mruknął :
-
Prawdę mówi. Dziadyga to nie łeż. A pewnie i złodziej - huknął groznie -
obwiesić cię karzemy pokrako, na uciechę panience nogami nad ogniskiem zamajtasz
Łazęga ryknął ze strachu i jak długi padł do nóg Karaimki (ale szybkim ruchem zgarnął wcześniej lewicą leżącą monetę)
-
Łaski panienko litościwa... Prawdę całą powiem jak na spowiedzi. Jeno przebaczcie grzesznemu i zdrowiem darujcie a powiem wszystko...
Ałtyn skinęła głową i dziad zaczął opowiadać.
-
Przy bramie stałem jak zawsze po świtaniu gdy jeden taki wysoki i wielki przyszedł. Chłopisko olbrzymie było, wielkie jak góra panienko, a w barach jak odrzwia stodoły.
-
Gadaj szybciej chamie - huknął Eliasz i zamierzył się kułakiem.
Żebrak skulił się i skamlącym głosem kontynuował.
-
Akuratnie panienkę opisał i kazał wypatrywać. Wiedział w ile wozów jedziecie i że ze szlachcianka jedną jeszcze. Wieść mu po biciu dzwonów na południe zaniosłem. Kazał za wami chodzić i baczenie mieć. Powiedział że wieczorem przyjdzie i zapłaci, ale nie było go... I grosze moje przyobiecane przepadły
I dziadyga rozchlipał się znowu nie wiadomo czy nad losem swoim dziadowskim, czy ze strachu.
-
Naści dziadku - Ałtyn rzuciła mu jeszcze jedną monetę, a Eliasz i pachołkowie aż gęby rozdziawili na ten gest iście pański.
Łazędze oczy mało głowy parchatej i skudlonej nie wyszły, ale ucapiwszy monetr zaczął bełkotać szybko jakby bał się że mu przerwą zaraz.
-
To ja powiem wszystko jak na spowiedzi świętej - bił się brudnym kułakiem w pierś -
poszedłem ja za nim jakem mu wieści przekazał i do budy co nad rzeką stoi poszedł. Drugi tam jeszcze był, ale mały i chudy. Tamem sie w krzach zataił i alem słyszeć niewiele słyszał bo rzeka szumiała, a bliżej się podejść bałem. Tylem tylko wyrozumiał, że na kogoś znacznego czekają i że po moskiewsku breszali. Ja mowę moskwicińską znam bom znad granicy dawnej jest. I to dziwnego jeszcze gadali, że czas najwyższy by psy znowu ziemię carską zamiotły i do łask wróciły. Tylko że wcześniej ubić kogoś muszą znacznego co przyjedzie i jakoweś pisma ukraść panience.
Tu łypnął na Ałtyn czy przypadkiem przy ostatnich słowach się nie rozgniewa.
Wichacz - zagajnik - po zmroku
Dwie postaci w ciemnych kapotach zaiste przemykały ku rzece na prawo od błonia chcąc zapewne w chaszczach nadbrzeżnych się utaić. Nagle jeden z nich odwrócił się i i błysnęło z nagła. Wraz z hukiem strzału kula gwizdnęła panu Pawłowi koło ucha, aż mimowolnie ręką w której półhak trzymał się przeżegnał. Za nim rozległ się jęk jednego z pachołków i prawie jednocześnie pomocnicy pana Czermińskiego ognia dali.
-
Żywcem brać - wrzasnął szlachcic wściekły że niewolnika złapać nie zdoła a z martwego to nawet i sam mistrz małodobry z przesławnej w całej Rzeczypospolitej akademii katowskiej w Bieczu słowa nie wydusi.
Tedy przedzierali się przez krze aż miedzy drzewami błysnął księżyc który się w nurtach Huśnynia odbijał.
Nagle cień jakiś wychynął zza drzewa, na rozpędzonego szlachcica wpadł i na ziemię obalił. Ucapił pan Paweł jednak padając go za nogę i tak wylądowali obaj wśród paproci. Uczuł pan brat jak ręce żylaste go za szyję ucapiły tak że nawet na swe sługi krzyknąć nie mógł i tak przemagając się wzajem stoczyli razem do niewielkiego parowu. Szczęściem szlachcic na łotrzyku owym, co życia chciał go pozbawić wylądował i teraz mając nieco swobody zmacał za pasem pistolet drugi i za lufę go ująwszy gruchnął kolbą zbója między oczy, tak iż legł on jak nieżywy.
Przebóg zacna broń pomyślał oglądając kolbę gdańskiego puffera.
-
Sam tu - krzyknął złapawszy oddech i wnet przybiegli pachołkowie.
-
Gdzie drugi ? - spytał.
-
Ubieżał jaśnie panie, znalezliśmy jeno to - i podano szlachcicowi broń porzuconą przez łotrzyków. szlachcic zdumiał się bo broń owa spod ręki prawdziwych mistrzów cechu wyjść musiała i warta była z ćwierć wsi. Żadną miarą nie mogła strzelba tak przecudnej urody i wartości wielkiej w rękach zwykłych opryszków się znależć.
-
Dycha ? rzucił swoim pan Czermiński.
-
Samko ? Dycha pnie i zdrów będzie, kula jeno po żebrach go zmacała
-
Nie o Samka pytam - rzucił zły pan Paweł -
ale o tego tu...
-
Żyje Wasza Miłość, jeno przytomność go odeszła
-
Obszukać !
-
Wielmozność - podszedł do pana Pawła ów były żołnierz, co wcześniej służbą wojskową się pochwalił -
ja z Tatary na Dzikich Polach tańcował. Powie mi ten ptaszek wszystko co wie, albo na przypieczonych piętach do piekła pójdzie - i błysnęły spod wąsów mówiącemu zęby w tak okrutnym uśmiechu, że aż panu Czermińskiego lubo przecież nie strachliwemu zimno się zrobiło.