Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2014, 02:54   #27
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Jeśli pan nie przestanie, będę zmuszona ściągnąć ochronę - powiedziała stanowczo i kamienną miną. Niestety tylko raz na tysiąc podobnych sytuacji, gdzie musiała się powstrzymywać, by komuś nie strzelić w twarz.

Warunki pracy były do przewidzenia i zgodnie z przewidywaniami były do dupy. W żadnym stopniu nie wyglądało to tak, jak na lądzie, gdzie ludzie widzą w ratownikach osobę, która może im pomóc w fachowy sposób. Tutaj? Kolejną szmatę do wycierania podłóg. Kiedy znalazła się osoba uprzejma i na tyle sympatyczna, by odezwać się do siebie a nie tylko i wyłącznie mechanicznie opatrzyć i odejść, był problem. Menager za cholerę nie wiedział jak obsługa medyczna powinna wyglądać. To nie tylko wsparcie fizyczne, ale również psychiczne. Przecież pacjent musi zająć swoją głowę czymś innym a nie panikowaniem na widok własnych uszkodzeń. Ale nie. Ten wiedział lepiej. Wszystko wiedział lepiej i pozżerał wszystkie rozumy.

- May, kończysz przerwę - rzucił swoim piekielnie irytującym tonem. Ta siedziała lekko rozłożona na sofie przysłaniając oczy dłonią i dogorywając nie mogąc się odprężyć inaczej. Nie dość, że obsługi medycznej powinno być dwa razy więcej na jednej zmianie jak na taką ilość ludzi; nie dość, że na bite 8 godzin pracy przypada tylko 30 minut przerwy; to jeszcze przecina do 21! ...Fiut.

Zamieniając się w końcu z jakimś nieszczęśnikiem była wypruta z życia. Wracając do kajuty nawet nie robiła tego w swoim zwykłym, bardzo prędkim, sposobem a niezwykle wolnym, prawie że spacerowym. Zmęczona, zrezygnowana i bez humoru w końcu przeszła przez próg. W środku siedziała na swoim łóżku tylko drobna Trecy. Reszty dziewczyn nie było, a ta czytała coś bliżej nieokreślonego. Po niemrawym przywitaniu Clem doczłapała do swojej części i zrzuciła z trudem torbę pod nogi.

- Znam ten wzrok… - odezwała się znad czytanki - Straciłaś wiarę w ludzkość, co? - zapytała z nieco stłumionym uśmiechem współczucia - Mam to samo za każdym, je*anym razem, gdy kończę robić wszystkie pokoje. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakimi h*jami potrafią być ludzie dla ekip sprzątających. - zakończyła lekko skrzywiona.

Clem nie powiedziała nic, tylko spojrzała się porozumiewawczo z gorzką miną. Zaczęła rozpinać swój kombinezon i ściągnęła buty doznając chwilowej ulgi. Wygrzebała telefon - trzy nieprzeczytanie wiadomości. Wszystkie od momentu spięcia się komórki z nadajnikami Destiny. "Pięć dolców za minutę połączenia? Czy oni ocipieli?!" krzywiła się do małego wyświetlacza, by w końcu wyłączyć cholerstwo i nie wnikając, która strona połączenia poniesie jego koszta, wrzuciła z powrotem na swoje miejsce. Zbierała się pod prysznic a współlokatorka kontynuowała mówienie do niej.

- Mia jeszcze nie wróciła. Janices już poleciała na swoją zmianę. Współczuję, bo przygotowuje dzisiejsza kolację dla całego okrętu. Ale w międzyczasie obskoczyłyśmy co potrzeba i wiemy gdzie można coś sensownie zjeść - opowiadała jakby wszystkie w czwórkę były już dobrymi znajomymi - Jak wyjdziesz spod prysznica to będziesz potrzebowała kawy i dużą tabliczkę czekolady, mówię Ci. Pewnie też umierasz z głodu, więc przy okazji coś małego też możemy zjeść. Kolacja i tak za jakąś godzinę - ustawiła cały plan prawie do końca dnia.

- Nienawidzę czekolady - rzuciła tak samo beznamiętnie jak chciało się jej gdziekolwiek ruszać. Jednak ogólnym zamiarom nie miała nic przeciwko, bo Trecy i tak idealnie nazwała to, co czuła. Może bez tego jednego szczegółu, który spowodował we współlokatorce niemałe zdziwienie, na które nie miała nawet jak zareagować gubiąc ją za drzwiami łazienki.

* * *

- Witam panie, czy chciałyby~

- Nie - ucięła stanowczo i groźnie zanim w ogóle facet zdążył zacząć mówić.

Siedziały w kawiarni, na zaplanowanej kawie, przy czteroosobowym stoliczku. Clem nie odzywała się przez większość czasu, chłonąć ciszę i spokój, choć nie uciekając od towarzystwa koleżanki. Ta natomiast, jako jedyna osoba z czwórki, nie pracująca z ludźmi a z samą sobą, była cały czas otwarta na kontakty z innymi. Teraz jednak poczuła się nieco skrępowana natychmiastowym syczeniem ratowniczki. Nawet nie obróciła się do człowieka i nie spojrzała na niego. Siedziała trzymając filiżankę z wzrokiem utkwionym w zupełnie innym miejscu. Trecy skrzywiła się delikatnie nie spodziewając się takiej reakcji.

- Tak… Może pan wziąć krzesło - powiedziała z ciepłym i serdecznym uśmiechem chcąc nieco przeprosić w ten sposób za zachowanie towarzyszki.

Samiec, który z początku wydawał się dla Clem kolejnym z całego stada nawalonych gwałcicieli, okazał się całkiem miłym i spokojnym gościem, który pracował w bibliotece. No cóż. Pomylić się można, przecież to ludzkie…

* * *

- Kobieto, zwariowałaś?! Nie możesz się tak pokazać! - unosiła się Mia, gdy cała trójka "zbierała" się już na kolacje - Wyglądasz jakbyś na pogrzeb szła.

Towarzyszki stały a właściwie zagradzały wyjście na korytarz, komisyjnie analizując i nie zatwierdzając wyglądu ratowniczki. Same wystrojone i odpowiednio wymalowane. Jedna w sukience, druga w spódnicy i frywolnej bluzce. Swoim szykowaniem były tak zaaferowane, że nie zwróciły uwagi jak Clem była ubrana od dziesięciu minut a dopiero przy wyjściu zdały sobie sprawę, że tak wyjść nie można.

- No co…? - odrzuciła od niechcenia i nieco marudnie na swoją obronę.

- Laska, to jest kolacja powitalna i bal na całego… A Ty się ubrałaś w czarne trampki, czarne wytarte spodnie i czarną koszulę… Okej, ta jak cię mogę… Ale reszta… No weź się zlituj nad nami… Wyciągaj ze swoich rzeczy mini, będzie ci pasować.

- Nie mam - odpowiedziała Clem z lekko kwaśną miną poddając się przesłuchaniu.

- To właź w kiece jak Mia - dorzuciła od siebie Tracey

- Nie mam - odpowiedziała podobnie ratowniczka

- Serio… To jak tyś się spakowała, że niczego nie wzięłaś?

- Mam przy sobie wszystkie ciuchy.

- To zaczep się o jakieś kolczyki, naszyjnik, bransoletki, cokolwiek!

- Nie mam.

- Jak to do cholery NIE MASZ? - oburzyły się obie

- Sprzedałam

- ...Cooo? I co niby z tą kasą zrobiłaś?

Clementine wzruszyła lekko kancikami ust zamiast ramionami i po chwili obserwacji oczekiwania odpowiedzi na zadane pytanie:

- Nie wiem… Kupiłam fajki? - odpowiedziała bardziej pytająco niż stwierdzając fakty. Dziewczyny słysząc to lekko zwiędły załamując ręce. Zmieszane wpatrywały się w nieszczęście stojące przed nimi.

- Makijarz - dorzuciła znowu Tracey. Ratowniczka jedynie pokiwała przecząco głową - Co…? - skrzywiła się z rezygnacją. Po dłuższej chwili współlokatorki spojrzały po sobie jakby starając się znaleźć rozwiązanie wzajemnie w oczach. Minęło parę konspiracyjnych chwil, by w końcu zgodnie potwierdzić ustalenia - Maźnij jej oczy - wytyczyła do masażystki, która już kierowała się w stronę swoich kosmetyków i mocniejszego światła ciągnąc za sobą nadal krzywiącą się i średnio rozumiejącą czepianie się o jej wygląd.

Po kolejnych pięciu minutach udało się doprowadzić Clementine do użytku publicznego. Głęboko pomalowane oczy, nawilżona żywsza twarz, która nabrała nieco energii, odpowiednio uszykowana koszula z odpiętymi i luźnymi mankietami a na gołą szyję niewielka ciemna apaszka. Chwila dla komisji designu i udzielenie zielonego światła na to, by mogła się pokazać razem z nimi.

Na kolację pracowniczą dotarły w ostatnich partiach zainteresowanych. W sumie nie było też takiego wyboru, bo okazało się to obowiązkiem, dla wszystkich, którzy nie mieli wówczas zmiany. Udział w części oficjalnej, pomimo fizycznej obecności, Clementine miała w dupie. Czekała tylko na to, by w końcu włożyć coś do ust. Niewielkie ciastko do kawy wyparowało z żołądka tak szybko jak się pojawiło a ratowniczka umierała z głodu. Siedziała dogorywając i wyłapując co dziesiąte słowo rozentuzjazmowanego gościa nawijającego do mikrofonu. Ogólnie rzecz biorąc mówił to samo, co usłyszała od masarzystki na początku: Najlepszy statek, najlepsza obsługa… Choć ni jak to się miało to obrazu swojego przełożonego...

* * *

- Którego słowa w zdaniu “Wal się” nie rozumiesz? - rzuciła oschle i niechętnie odwracając głowę do gościa, którego wcześniej współlokatorki nie zauważyły. Obróciły się w kierunku Clem obserwując zajście.

Wszystkie siedziały przy barze, gdy większość jeszcze obecnych bawiła się na parkiecie przy głośniejszej muzyce. Część pracownicza, czy nie, tutaj też można było poznać odrobinę smaku luksusowego wycieczkowca. W zaledwie paręnaście minut po zakończeniu kolacji wszyscy wybiegli ku grupie radośnie gibających się ludzi. Towarzyszki chciały do nich dołączyć na stałe, jednak dziwnym powodem szybko wracały. W między czasie gadały, śmiały się, chichotały z co niektórych obecnych. Zaczepiały jak i były zaczepiane przez innych. Pierwszego absztyfikanta Clem zauważyły dość późno, na tyle że nie było jak zręcznie wybrnąć ze swojej nieuwagi.

Kolesiem okazał się podgruntowany zawczasu procentami macho z sektora sportowego. Szerokie oczy, szeroki uśmiech, postawa samca łownego “podbierak na złote łańcuchy na szyi”. Nie patyczkując się, albo nawet nie licząc, z osobami którymi oberwało się jego uwadze. Gość, który po przerobieniu podręcznika tanich tekstów na słaby podryw stwierdził, że nawet one nie będą potrzebne, bo można samym swym wdziękiem przekonywać do siebie. Skracana przestrzeń osobista podgotowała ratowniczkę i wykipiała dość agresywnie.

- Mam faceta, odje* się człowieku! - wrzasnęła wręcz zaciekłą wściekłością wyskakując z barowej pufki, by nadrobić odpowiednim dystansem. Facet zmył się lada chwila a Clem syknęła w złości do siebie orientując się, co powiedziała. Nie była z tego zadowolona, cholernie nie była zadowolona. Świadomość tego, że wypowiedziany tekst był nie na miejscu jeszcze bardziej pogorszył jej humor.

Tracey i Mia popatrzyły skonsternowane na ratowniczkę a w kolejnych chwilach konspiracyjnych mamrotów wstały łapiąc Clem i ciągnąć za sobą, zanim ta na dobre nie usiadła z powrotem i zanim nie doszło do niej, że chce wracać do kajuty.

- Gdzie mnie ciągnięcie? To nie nasz pokój - wybąknęła pod nosem bez humoru

- Przenosimy imprezę - odpowiedziały energicznie mocując się z drzwiami cudzej kajuty. Po paru sekundach weszły popychając przed sobą Clementine.

Pomieszczenie było podobnych rozmiarów, co ich przydział, lecz w niego innym kształcie. Z racji tego, że był to pokój znajdujący się na burcie a nie jak w ich przypadku wewnątrz, posiadał jako jeden z na prawdę niewielu na pokładzie obsługi - szeroki balkon - nawet z czterema leżakami i dwoma stoliczkami.

- A więc - zaczęła Mia z zadowoleniem - Są tu moje koleżanki ze spa. Trzy są teraz na zmianie, ale czwarta właśnie ma zmianę ze mną i ugadałam, byśmy mogły tu przesiadywać. Więc… - Mia przedstawiła balkon teatralnym gestem a Tracey już radośnie wychylała się za bandę oglądając pluskającą wodę i odbijające się światło na wodzie przy prawie czarnym niebie.

Clem mimo wszystko stała ze złą miną. Uniosła lekko dłonie, jakby nie znając odpowiedzi na zadane pytanie. Nie rozumiała czemu jest wszędzie ciągnięta, co takiego od niej chcą. Nie widziała, że dziewczyny postawiły sobie za punkt honoru pozbierać do kupy swoją nowo poznaną kompankę podróży i postawić ją na nogi. W większości milczała, choć wcale nie wynikało to z jej charakteru. Widziały, że coś jest nie tak. W końcu sprawa stała się oczywista a one same nie musiały szukać odpowiedzi. Znalazła się sama dzięki jakiemuś nadętemu upitemu gostkowi.

- Więc to, że możesz posiedzieć z nami i za wszelką cenę nie uciekać do pokoju. Poza tym - zmieniła temat prostując się z lekkim uśmiechem na twarzy

- Poza tym, zgubiłaś to - wtrąciła się Tracey trzymając paczkę fajek, jedną z zapalniczek Clementine i podstawiając jej prawie pod nos - Albo zapomniałaś, nie wiem. A dziwne, bo cały czas o nich nawijasz a tu palić już możesz, w końcu jesteśmy u siebie, i na zewnątrz - uśmiechnęła się niewinnie na obronę ukartowanej wspólnie zbrodni.

Ratowniczka była zaskoczona. Trafniej byłoby powiedzieć, że zatkało ją i nie wiedziała jak zachować. Parę razy zabierała się za sklejenie jakiś słów. Nic nie wychodziło a dziewczyny wcale nie oczekiwały, ze coś powie, tylko bardziej podstawiały paczkę, by mogła w końcu zapalić.

W taki sposób mijały kolejne godziny późnego wieczoru a następnie pierwsze godziny nocy. Na zewnątrz, na leżakach, przy wodzie, przy refleksach świateł z całego statku, nie zapalając swoich, w lekkim półmroku w którym we wspólnych plotkach i dyskusjach sączyły, znaszane z sali głównej, napoje. Magicznym sposobem, czy kwestią przypadku było to, że wiedziały jak się zachować wobec stanu Clem. Nie zadawały ciężkich pytań. Stwierdzały, bacząc tylko na ewentualne protesty. Nie zmuszały siłą do rozmowy, lecz przy okazji zapraszały do udzielenia głosu. Wszystko to mogła robić znajdując ukojenie w oddychaniu przez dym. Nawet nie zauważyła jak jeden z kubków, który robił z popielniczkę, zapełniał się kolejnymi petami po kolejno wypalanych papierosach.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 06-04-2014 o 00:10.
Proxy jest offline