Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2014, 20:10   #12
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Liapola

Liapola została szybko pokierowana przez napotkane na ulicach osoby, więc bez większych problemów znalazła świątynię Selune, nazywaną świątynią Srebrnych Gwiazd. Niziołka nie mogła ukryć podziwu dla wykonania budowli, która na razie jawiła się jej tylko z zewnątrz. Zbudowana była z białych, obłych kamieni, ale to nie one pierwsze przyciągnęły wzrok dziewczyny. Ktokolwiek wymyślił jak wykonać okna tej świątyni był zaiste artystą. Kryształowo-srebrne okna przyciągały spojrzenia, zdając się imitować gwiazdy. Chwilę jeszcze Liapola przyglądała się tańcu światła zachodzącego słońca na ich tafli, żeby w końcu ruszyć do środka.
A tam… Tam było jeszcze ciekawiej.
Kryształowe okna spełniały nie tylko rolę reprezentacyjną na zewnątrz, one także miały swoją funkcję wewnątrz. Liapola po przekroczeniu progów świątyni znalazła się w innym świecie. Światła, nie mogła ich nie zauważyć. Blask ostatnich promieni słońca przesączał się przez kryształowe okna w kalejdoskopowej układance. Kiedy wzejdzie księżyc świątynia musi się wypełniać prawdziwym “światłem bogini”. Po bokach także powoli zostawały zapalane boczne, magiczne światła, które działały wedle rozkazu kapłanki, która przechadzała się wzdłuż świątyni aktywując magię drzemiącą w uczepionych ścian kamieniach.
Liapola śledziła ją chwilę wzrokiem jednocześnie oglądając malowidła, które pokrywały ściany. Przedstawienia nocnego nieba z odwzorowaniem (niziołka nie umiała powiedzieć jak dokładnym) nocnego nieba, wizerunki księżyca, jak i bogini w różnych ich postaciach. Dziewczyna weszła dalej i spojrzała w stronę ołtarza, żeby zobaczyć…
…to po co przyszła.
Za ołtarzem wisiała ćwiartka księżyca wykonana, jak Liapola wiedziała, z białego złota i ozdobiona diamentami. Elfia robota. Nie tylko jednak jej artystyiczne cechy były ważne, ale inna cecha. Niziołka przyglądała się przez chwilę tej ozdobie, aby musieć przyznać, że bard miał rację. Tutaj musiała działać jakaś magia, skoro ten ozdobny księżyc zdawał się emanować światłem samej Selune.
Liapola niestety nie była tu sama.
W boku sali, przy bocznej ławie, jakby kryjąc się przed blaskiem świątyni zgromadzone były cztery osoby. Zobaczyła śliczną półelfkę z szymbolem Selune na szyi i dwóch słonecznych elfów, a uwaga tej trójki była całkowicie skupiona na czwartej osobie, rudym półelfie wyraźnie niezadowolonym. Nieopodal stał także człowiek również skupiony na tej czwórce. Jedyną osobą, która zauważyła wejście Liapoli była kapłanka zapalająca światła. Przerwała ten obowiązek i podeszła do niziołki uśmiechając się.
- Jestem Arelia Tevar - odezwała się do niej. - W czym możemy ci pomóc?



Erilien en Treves


Paladyn nawet nie zauważył jak szybko minął czas, a zdał sobie z tego sprawę, kiedy opuścił świątynię i zobaczył, że słońce chyliło się już ku zachodowi.
Erilien szedł przez miasto w kierunku bramy głównej pomagając półelfowi przemieszczać się. Ten, pomimo rany, sam parł szybko do przodu gnany najpewniej własnym strachem. Co chwila rozglądał się wypatrując najmniejszych oznak niebezpieczeństwa i kiedy wydawało mu się, a może miał słuszność, że coś zobaczył oddzielał się od zagrożenia paladynem. Najwyraźniej w tym momencie duma miała mniejszą wartość dla niego, niż życie…
Tylko dlaczego jakiś mały przedmiot miał mieć większą?
Elf widział także, że uratowany półelf prawie co chwila nerwowo dotyka piersi wyraźnie sprawdząc czy coś uwieszonego, prawdopodobnie, u szyi wciąż znajduje się tam, gdzie powinno. Wyglądało to tak, jakby drżał w równym stopniu o swoje życie co o zgubienie tego, co skrywał pod koszulą.
Tak czy inaczej musieli dotrzeć do bramy.
Erilien również rozglądał się za zagrożeniem chcąc być gotowy w każdym momencie odpowiednio zareagować. Zobowiązał się w końcu pomóc temu półelfowi, a takie zobowiązania są wręcz święte. Do tego… czy on sobie w ogóle wyobrażał możliwość pozostawienia bezbronnego na pastwę jego wrogów, którzy wszak już okazali, że najwyraźniej są zdolni do odebrania życia? Paladyn starał się być otuchą dla półelfa, chociaż zastanawiał się poważnie nad tym, co stanie się z nim, kiedy wyjdzie już spod jego ochrony.
Byli już niedaleko bramy, gdy półelf zwolnił dając sobie moment na odpoczynek. Przez całą drogę nie zdarzyło się nic niepokojącego, a nawet w momentach, gdy półelfowi wydawało się, że coś zobaczył można to było zrzucić na rosnącą paranoję, szczególnie, że Erilien nic nie zauważył.
Dotarli w końcu do wspomnianej przez pladayna gospody, gdzie wedle oczekiwań dostali konia i prowiant na drogę dla uciekiniera. To, co zauważył od razu Erilien to fakt, że półelf bynajmniej głodem nie przymierał, sądząc po zawartości jego mieszka. Wykupiwszy wszystko paladyn odprowadził jeszcze półelfa do bramy. Tam wspomniany odwrócił się do elfa i trochę zawstydzony wymamrotał.
- Ja… dziękuję… naprawdę. - po tych słowach wszedł na konia i ruszył do bramy, za którą szybko zniknął.
Erilien czuł, że jego obowiązek został wypełniony i już miał zamiar wracać do świątyni Corellona, gdy jedna, arcyważna rzecz przykuła jego uwagę. Zobaczył znanego mu już mężczyznę dosiądającego konia. Tego samego mężczyznę,, który poszukiwał w świątyni półelfa. Przed bramą zarzucił on na głowę kaptur, a przejechawszy ją popędził konia.



Sevotar Jasne Skrzydło

Wszystko odbyło się jak należy.
Bardowie zaprowadzili Sevotara do jednej z karczm w celu przeprowadzenia zakładu. Karczmarz za pewną opłatą użyczył im przestrzeni i pozwolił na wykonanie ich sztuki. Elf czuł się pewnie, chociaż nie znał możliwości swoich dwóch oponentów, to jednak miał wiarę we własne, które już wielokrotnie udowodniły swojej wartości.
Usadowiwszy się już na miejscu drogą losowania ustalili kolejność, w jakiej będą występować. Sevotarowi przypadło ostatnie, trzecie miejsce, co miało swoje plusy, ale także i minusy. Plusem było oczywiście rozpoznanie się w umiejętnościach przeciwnika i możliwość obserwowania reakcji publiki na jego występ. Minusem jednakże było, że im dalej w kolejce tym większa szansa na zmęczenie publiki. Pierwszy zawsze posiadał pełną uwagę słuchaczy, a im dalej… tym więcej pracy musiał włożyć artysta, aby zatrzymać ową uwagę.
Ale co to było dla Sevotara?
Deboreth rozpoczynał jako pierwszy. Jego instrumentem była lutnia, na której wygrywał słodkie, spokojne tony przywodzące na myśl ciepłe, letnie wieczory pełne spokoju i błogiego lenistwa. Meneos natomiast obrał inną taktykę. Flet, na którym grał wydawał z siebie skoczne, radosne dźwięki zachęcające rozmarzonych wcześniejszym występem słuchaczy do skupenia na nich uwagi oraz wypełniające swoim rytmem umysły i dusze.
I wtedy przyszedł czas na Sevotara.
Publikę miał rozbudzoną, chociaż powoli powracającą do swoich rozmów. Musiał dać z siebie wszystko, aby został zapamiętany przez słuchaczy i tym samym wyszedł zwcięsko z tego konkursu…
Tylko co zrobić?

***

Zrobiło się już ciemno, kiedy Sevotar wyszedł z karczmy w znakomitym nastroju. Udało mu się poruszyć odpowiednio publikę i trójka bardów zgodnie uznała, że to jemu należy się zwycięstwo. Otrzymał niewielką nagrodę, ale za to spędził mile ostatni czas. Obaj bardowie bynajmniej nie kryli żadnej urazy z powodu przegranej, a nawet rozmawiali przyjacielsko i śmiali się wraz z nim, kiedy opowiadali sobie o przygodach, jakie każdy z nich przeżył. Sevotar jeszcze dobrze zjadł i wypił i teraz wychodził już syty jedzeniem i rozmową.
Nie uszedł jednak daleko, kiedy do jego uszu dobiegło łkanie z jednej uliczki, obok której przechodził. Kiedy zatrzymał się, aby spojrzeć co było jego powodem zobaczył skuloną pod ścianą budynku kobietę o kasztanowych włosach, drżącą i trzymającą w dłoniach kawałki rozdartej sukni. Kiedy dostzegła przypatrującego się jej Sevotara spojrzała na niego wielkimi, szklistymi oczami i odsunęła się trwożnie.



Ocero, Quelnatham Tassilar

Słońce leniwie zachodziło za horyzont, kiedy Quelnatham wraz z Ilidathem i Shalyssą dotarli do celu.
Świątynia Srebrnych Gwiazd poświęcona Księżycowej Dziewicy, Selune była imponująca. Wykonana była w kształcie tiary z pojedyńczą iglicą na północy, a tworzyły ją białe, obłe kamienie. Wzrok natomiast z zewnątrz przyciągały kryształowo-srebrne okna przywodzące na myśl gwiazdy.
Wchodząc do środka budynku Quelnatham nie wiedział czego powinien się spodziewać. Widział wszakże już świątynie Sehanine Księżycowy Łuk. Czy ta będzie podobna?
Światło. Niesamowite światło przywitało go od progu, rozświetlające dzięki kryształowym oknom delikatnym, niby księżycowym, blaskiem całą świątynię. Rozgwieżdżone niebo i wizerunki samej bogini pokrywały ściany, a ta sztuka nadawała temu miejscu spokojnej atmosfery zaznaczając, że to Selune wzięła pod swoje skrzydła każdego, kto zawitał w jej świątyni.
Shalyssa skinęła głową innej kapłance i spojrzała zaciekawiona na stojącego obok niej mężczyznę. Teraz jednak co innego było do zrobienia.

Ocero właśnie kończył modły, gdy do świątyni weszły trzy nowe osoby. Były to dwa słoneczne elfy i jedna półelfka. Arelia widząc zaciekawienie Ocero wyszeptała do niego, że ta kobieta to nikt inny jak właśnie Shalyssa Lurialar i powinien z nią zamienić chociaż kilka słów. Na razie jednak wyglądało na to, że przybyła ona z tymi elfami w jakimś celu. Kapłan zobaczył, że oba elfy skupiły wzrok na rzeczy wiszącej na ścianie za ołtarzem. Tak, on też to już wcześniej zauważył.
To, co Quelnatham wiedział to fakt, że miał przed sobą sporą ćwiartkę księżyca wykonaną ze srebra lub białego złota i ozdobioną kilkoma diamentami, która zdawała się jakby lśnić światłem księżyca, skupiająca na sobie uwagę obserwatora. Zauważył także, że nosiła znamiona elfiego rzemiosła i to dobrego elfiego rzemiosła. To, co jeszcze wiedział Ocero to fakt, którego dowiedział się od Arelii, a mianowicie, że była to nie tylko elfia sztuka, ale wręcz podarunek od kapłanów Sehanine Księżycowy Łuk… podarunek, który przyciągał wzrok każdego, kto zawitał do tej świątyni, jakby za sprawą magii.
A może to była prawda?

Z boku, na ławie siedział rudy półelf wpatrzony w trzymany w dłoni mały, srebrny wisiorek sierpu księżyca. Ocero widział go wchodzącego do świątyni. Arelia zapytała go czy nie potrzebuje pomocy, ale ten tylko pokręcił głową i zaczął iść wzdłuż ściany oglądając malowidła. W końcu usiadł na ławie, z której cały ten czas przesiadywał, a w którymś momencie, Ocero był pogrążony w modlitwie, więc nie wiedział, musiał wyjąć ten wisiorek.
Quelnatham mógł się zdziwić widząc tego Aerona w takim zamyśleniu, nie zaś w złośliwym nastroju. Czar jednak prysł, kiedy półelf zdał sobie sprawę z przybycia ich trójki. Spojrzał w ich kierunku krzywiąc się i ukrył w zaciśniętej dłoni wisiorek, jakby gotując się na wojnę.
I może miał rację?

Shalyssa skierowała się wraz z Ilidathem i Quelnathamem do Aerona.
- Aeronie… - odezwała się cicho kiedy była blisko i usiadła obok rudego półelfa. - Chcielibyśmy jeszcze z tobą porozmawiać.
Aeron spojrzał poirytowany.
- Co? Chcecie, abym powróżył wam z dłoni? Nie stać was.
- Nie są to okoliczności, w których powinno się żartować, nie sądzisz dziecko? - skarcił go Ilidath.
- Ale ja nie żartuję. Naprawdę was nie stać - odparł sarkastycznie Aeron.
- Musiałeś coś zobaczyć, co może się okazać istotne i rzucić nowe światło na te niepokojące wizje, których znaczenie może zaważyć na losach Silverymoon. Proszę. Podziel się tym z nami. - poprosiła Shalyssa.
Aeron skrzywił się i uniósł wzrok na malowidła po przeciwległej ścianie. Quelnatham widział, że Ilidath najwyraźniej będzie zamierzał podejść ostrzej do upartego mieszańca.

Ocero był świadkiem tej rozmowy, jaką najwyraźniej próbowali rozpocząć nowoprzybyli. Wizje, znowu wizje. Co wiedział ten pół elf, co mogło być tak istotne? Podróżnik Selune widział jednak już teraz, że ta rozmowa, o ile osoba nazwana Aeronem weźmie w niej udział, będzie ciężka zważając na postawę wspomnianego. Jednak jeżeli na tym ma się ważyć coś wielkiego… czy nie powinno się dołożyć wszelkich starań? Jeden ze słonecznych elfów, który nazwał tego Aerona “dzieckiem” wyglądał na zirytowanego jego zachowaniem. Czy coś dobrego mogło z tego wyniknąć?
Czy nie warto było w razie czego wkroczyć do akcji?

Powoli, jeden po jednym zaczęły zapalać się magiczne boczne światła pod rozkazem Arelii przechadzającej się wzdłuż ich linii.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 08-04-2014 o 23:10.
Zell jest offline