Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2014, 02:33   #30
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Wieczór


Ed męczył się z tym całym wieczorkiem zapoznawczym. Dopiero jak wpadł na pomysł nakręcenia tego czy owego zaczęło się ciekawie. Czyżby mu się wydawało czy złapał tańczącą na parkiecie Heather Moore? A tamten koleś wyglądał jak ten od tego bestselera, Castle, Richard Castle... To on? Cholera, może uda mu się zdobyć jakiś autograf? Ale chłopaki zzielenieją z zazdrości. No a jeszcze miał ładne parę dni. A może...

- Mnie, kurwa, kręcisz! - latynos spadł na niego jak grom z jasnego nieba. Ed w ogóle nie spodziewał sie kłopotów więc zareagował ze sławnym dla siebie urokiem i wdziękiem.

- E? Eeee... - odłożył kamerę ale nawet jej nie wyłaczał. Sądził, że się uśmiechnie, wyjaśni i się rozejdą w spokoju. Ale nie. Najwyraźniej Latynos szukał kłopotów. Pod jego naporem i wciąż zaskoczony Ed zaczął się cofać gorączkowo usiłując coś by tamtego uspokoić.

- Nie no, nie kręciłem pana tylko... - cios tamtego również go zaskoczył. Było nieciekawie ale mimo wszystko sądził, że skończy się na jakiejś pyskówce, że jakoś to się wyjaśni. Dopiero ten cios uświadomił mu, że tamten wcale się nie chce dogadać. I teraz gdy cholernik posłał mu gdzieś w kąt jego kamerę to zdaje się miał zamiar przylać jemu włascicielowi. Ed zaczął się bać. Zaskoczenie już wyparowało i również doszedł do głosu testosteron. Miał wrżenie, że wszyscy się na nich gapią. Nie chciał oberwać od tego obcego... Ale nie chciał też wyjść na fajtłapę... I to tak przy wszystkich...

- Cofnij się! - warknął w stronę agresora. Władował w ten krótki okrzyk cała odwagę i wściekłość jaką zdołał na poczekaniu zebrać. Uniósł ręce na wysokość swoich swoich i ramion tamtego. Long guard. Teraz gdy tamten by chciał mu sprzedać prostego musiał się przebić przez edowe ramiona. A przy sierpowym Ed ze swoim refleksem liczył, że zdoła zatrzymać cios zasłaniając się. Wciąż się też cofał trochę po okręgu by nie dać zapędzić się w narożnik. No i trochę to utrudniało ewentualny atak tamtemu. Gdyby mu chciał przylać mógł jeszcze spróbować jednej czy dwóch sztuczek ale właściwie na tym wiedza z samoobrony Eda się wyczerpywała. W końcu tylko jego instruktor pokazał mu raz czy dwa parę prostych sztuczek. Ale do cholery! Nigdy nie musiał ich używać! A po agresji i wprawie tego Latynosa był pewien, że tamten ma dużą większą wprawę od niego. Wynik ewentualnego pojedynku widział więc w czarnych barwach. No ale co? Tak uciec? Nawet nie spróbować? Tak przy wszystkich?

Na szczęscie zleciała się obsługa i ich rozdzielili. Ed odczuwał niebywałą ulgę gdy ten latynoski burak zniknął mu z oczu. Chciał ochłonąć, obsłudze powiedział, że się zastanowi nad skargą. Nie, nie miał zażaleń do obsługi, to nie ich wina w końcu. Na dziś jednak miał dość. Chciał iść do swojej kajuty i zapomnieć o tym wszystkim. Pójść spać, nic nie czuć, nie pamietać, a najlepiej obudzić sie już w Rio albo i z powrotem w Miami. Poszedł jeszcze tylko po swoja kamerę i obolałego dziadka. Spytał czy wszystko gra ale gadać mu się z nim nie chciało. Z kamerą było wszystko w porządku czyli nie przepłacił jak ją kupował. Lepiej dla tego Latynosa bo jakby coś było nie tak chyba by jednak od ręki wniósł tą skargę.

Po powrocie do kajuty chciał jeszcze przejżeć co nagrał, zgrać może na lapa ale zmęczenie i nerwy go dopadły tak szybko, że zasnął prawie natychmiast, wciąż w koszuli i spodniach. Latynos go już prawie dopadł. Ed rozpaczliwie rzucił się za jakiś załom. Seria pocisków przeszła tak blisko, że czuł ich podmuch nad sobą. Gnał przed siebie, rzucił się za jakieś drzewo, potem w jakiś rów, w stęchłą, śmierdzącą i zimną wodę, wpadł do jakiejś piwniczki, ciemność, bolesnie uderzył goleniem w coś, ból, hałas, znów przecinające pociski, jasniejszy obrys drzwi, ciężki oddech, schody, półpietro, balkon, jakaś pryzma smieci, wyschniety betonowy basen. rura odpływowa! Ed wiedział, że to jego szansa, tylko on dałby radę wleźć w takie miejsca! Udało się, kanały, kamery?! jakiś alarm, znów ten kretyn, bieg, już nie miał sił, już tylko chrypiał, ale jeszcze choć trochę! Ściana, slepy korytarz, pułapka ale jeszcze może się uda! Ostatnie chwiejne i niezdarne kroki by wrócić do głównego kanału. Cień na ścianie, sam latynos, filomowy powolny krok, ruski chłodzony wodą Maxim w ręku. Bez sensu! Nikt już ich nie używa! Strach, rozpacz, beznadzieja, gorączkowe szukanie wyjśćia. Brak wyjścia. Powolny ruch broni tamtego. Ciemny jeszcze wylot lufy. Cisza. To koniec. Koniec. NIE! Nie wytrzymał presji. Z tym samym okrzykiem rzucił sie na Latynosa. Może się uda? Zrobi ślizg, podem go popchnie on się przewróci i droga wolna! Błysk z lufy. Kolejny. I jeszcze jeden. Huk wystrzałów. Taki daleki. Podmuch wystrzałów. Nie uda się... Uderzenie w pierś i kolejne... Dlaczego? Łamane kości, przebite płuca... Dlaczego? Ból, zbliżające się pod idiotycznym katem szlamowata podłoga... Dlaczego? Dlaczego, zawsze mi się nie udaje? Ciemność. NIE!

NIE! Obudził się ciężko łapiąc oddech. Jak po jakimś biegu. Ciemność. Nie! Gdzie on był do cholery?! Coś mu brzęknęło pod ręką. Plastik i lekki metal. Kamera i aparat. A tak. Kajuta, statek. Nerwowo sięgnął do lamki nocnej i pokój zalała ciepła przyjemna poświata. Spokój. Bezpieczeństwo. Ale takie głupie wrażenie... Nerwowymi ruchami rozpiął koszulę. Tak nerwowo, że aż oderwał ostatni guzik. Kurwa. Sprawdził pierś. No tak. Mokra i spocona. Ale cała. No pewnie... Przecież to tylko głupi sen... - Pierdolony głupi gnojek... - rzucił wściekle pod adresem tego buraka z sali głównej i tak samo wściekle cisnął poduszką o ścianę. Tak naprawdę wściekał sie na wszystkich i wszystko. A najbardziej na siebie samego. Bo niby czemu tu miałoby byc inaczej niż w domu?

Zrezygnowany poczłapał do łazienki po drodze się rozbierając. Wszedł pod prysznic. To był długi odmużdżający prysznic zupełnie jakby miał zmyć z niego ten pechowy los co go otaczał całe życie. Wyszedł spod niego i przetarł dłonią zaparowane lustro. Przypatrywał się chwilę sobie. Raczej wygladał nieźle. Reguralne ćwiczenia robiły swoje i zdecydowanie zawyżał średnią. Przez chwilę w myślach wymieniał inne swoje zalety. Nie ściemniał wiedział, że taki jest. Ludzie mu mówili. A jednak... - Co jest z nami nie tak stary co? - mruknął zrezygnowany do swego odbicia w lustrze. Poczłapał do swoich rzeczy i przebrał się w coś suchego i czystego. Wrócił do łóżka. Bez większej satysfakcji i w półwyłaczonym trybie zaczął przeglądać fotki i filmy przerzucając je na chybił trafił ale bez specjalnej uwagi.

W końcu przypomniał sobie o swoim pomyśle na filmowy dziennik. Odpalił kamerę i ustawił ją na siebie. Próbował być choć neutralny ale chyba też mu słabo szło. - Cześć... Tu Ed... I jest... Eee... 4.46 rano... Drugiego dnia rejsu... Iii... Eee... Był bal rozpoczęcia i ten... No... Wrócilem z niego... Iii... E, do dupy to wszystko... - machnął ręką i sięgnął po kamerę wyłaczając ją. W ogóle mu się nie kleiło nawet jak na jego możliwości. Znów odczuł zmęczenie. Z pewnym wahaniem spojrzał na lamkę. Nie no przecież to głupie, nie jest dzieckiem no nie? Pstryknął włacznik i kajuta znów pogrążyła się w ciemnosci.





Dzień drugi


Ed spał długo. Taki miał plan. I tę częśc mu się akurat udało wykonać perfekcyjnie. Poranek zaczął mu się nieoczekiwanie i zdecydowanie za wcześnie ale skończył się mimo wszystko całkiem przyjemnie. Właściwie to nawet świetnie. Ale jednak ponowonie go zmogło i ponownie obudził się własciwie na obiad. A głodny był jak wilk po tych ostatnich dwóch dniach.

Po obiedzie trochę bezsensownie i równie bezcelowo poszwendał się po statku. Porobił trochę fotek i filmików jakby na przekór wczorajszym przygodom. To mu coś przypomniało. Poszedł do "Baru z ufokiem" i przesiedział tam przy trzech kawach. Bo takie mikrusie dawali. Nie chciał z siebie robić idioty więc tylko spytał kogoś z obsługi miał nadzieję, że w miarę dyskretnie czy jakiś bedzie planowany bal przebierańców albo może jakieś Archiwum X tu kręcą. No co... Spytać się mógł. Nawet znalazł ten stolik przy którym siedział ufok no ale... No stolik no... Przynajmniej tak wygladał.


Zbliżała się pora na ćwiczenia. Podobnie jak wczoraj poszedł do kajuty, zabrał swój zestaw do ćwiczeń i pomaszerował na Body Kombat. W porównaniu z wczoraj było dziś sporo mniej ludzi. Pewnie niektórzy po ostatniej nocy dali sobie spokój przy dzisiejszym dniu. Klasę znów prowadziła ta szczupła, smukła blondynka. Kristen. Kiwnął jej głową na przywitanie. Odpowiedziała tym samym. Z ciekawym uśmiechem jako bonusem. Z radością oddał się ćwiczeniom. Podskoki, kopnięcia, uderzenia, obroty wszystko w takt dobrej muzy. Zestaw ćwiczeń jaki serwowała im Kristen był trochę inny niż ten co był przyzwyczajony ale nadal rozpoznawał większość. No i z satysfakcją zauważył, że znów jest jednym z lepszych w grupie. Tak samo jak wczoraj. I jak zawsze. I on i ona wyraźnie zawyżali poziom nad resztą grupy. Mało kto mógł im dorównać. W końcu skończyli. Podszedł do niej.
- Dzięki Kristen, to było świetne. - zaczął od standardowej formułki grzecznościowej dla instruktora za jego pracę.
- Spoko. Widzę, że chodzisz na to nie tylko tutaj. - przyjęła podziękowanie.
- Noo... Dwa razy na tydzień... Ostatnie 4 lata... Prościzna - uśmiechnął się do niej machając przy tym ręką dając znać, że to nic takiego dla niego.
- Prościzna? Mozesz więcej? - roześmiała się wysportowana blondyna.
- Pewnie! A co? Chcesz się spróbować? To dawaj! Ty i ja! Zobaczymy kto jest lepszy! - wiedział, że to byłby interesujący pojedynek. Tutaj nie mogli rozwinąć żagli bo w końcu dziewczyna odpowiadała za wygodę i bezpieczeństwo nie tylko jego ale i całej grupy. Więc ćwiczenia siła rzeczy były naszykowane na średniaków. I to w wersji turystycznej. Ale jakby byli we dwoje...
- Chętnie Ed. Ale teraz mam nastepną klasę. Joga. Zostaniesz? - rzekła wskazując na następną grupę wchodzącą do sali.
- Joga? Nieee no... Ten... Pójdę na bierznię. A może wieczorem? Robisz coś wieczorem? - własciwie jeszcze nie miał planów na wieczór więc w sumie...
- Tak. Idę na kolację ze swoim chłopakiem. - rzekła po chwili wahania. - Słuchaj, muszę już iść, klasa na mnie czeka. Przyjdziesz jutro? - spytała już prawie odchodząc.
- Nie wiem... Może... Zobaczę. Cześć. - cały czar prysł. Znów ogarniało go zniechęcenie. Nie chciał mu się jednak poddać. Ustawił muzę w mp3 na full i poszedł na tą bieżnie. Wynik może nie był jakiś rekordowy dla niego ale nadal całkiem przywoity. Na średnie, kilkukilometrowe dystanse był całkiem niezły.


Ponownie wrócił do swojej kajuty, znów wziął prysznic i znów się przebrał. Stwierdził, że w tym tempie zużywania ubrań na dobe i skąpym ich zapasie bedzie musiał wkrótce chyba odwiedzić jakąś pokładową pralnie. Spojrzał na zegarek. Popołudnie, niedaleko do wieczora. Już czas. Skierował swoje kroki ku sali z symulatorami. Ken, ich opiekun, powitał go wylewnie jak starego znajomego mimo, że wczoraj spotkali się po raz pierwszy. Ed musiał przyznać, że zrobiło mu się bardzo przyjemnie. Tego małego fiolecikowego grzdyla na razie nie było. Ed wykorzystał to i rozegrał kilka pojedynków z innymi graczami ale nie stanowili dla niego większego wyzwania. Podejrzewał, że byli przyzwyczajeni do komputerowych symulatorów i pełne 3d + przeciążenie i dezorentacja przestrzenna nieco ich gubiły. On zaś po wczorajszym czuł się jak weteran symulatorowych walk powietrznych.
- E! Dziadek! Gotowy? - usłyszał za sobą okrzyk Fiolecika. Akurat miał przerwę i siedział regenerując siły po kolejnej walce. Ona zaś wylazła z symulatora. Jak ją minął?
- No dawaj! - odparł zaczepnie do niej. Od razu się wewnętrznie zjeżył jakby ktoś miał go za chwilę uderzyć. Nie widział tej drobnej, dziewczęcej sylwetki w emobarwach. W pamięci mignęły mu obrazy z wczorajszych walk jakie z nią stoczył w symulatorze. Flash. Takie mignięcia pamięci nazywają się flash. Przemknęło mu zupełnie bez sensu. Znał mnóstwo takich bezsensownych detali z mało użytkowej na co dzień wiedzy. Teraz gdy na nią patrzył wiedział, że łatwo nie będzie. Ale chciał się sprawdzić. I chciał z nią wygrać.

Chwilę trwało zanim zgrali się na tyle by zasiąść do wspólnej gry. Ken, instruktor, był wyraźnie podekscytowany nadchodzącą partią. Jego podniecenie chyba udzieliło się i kilku widzom. Mieli w końcu cała masę monitorów do ogladania walki i to z różnych rzutów kamery. Umówił się z małolatą, że ona wybiera konflikt a on pierwszy wybiera dostępne maszyny i grają jedną grę. Wyniki zestrzeleń podsumują z wczorajszymi i zobaczą kto wygrywa.


Ku jego zdziwieniu wybrała Wojnę Koreańską. Nie wiedzieć czemu nastawił się na II Wojne tak samo jak wczoraj. Chwilę więc przeglądał dostepne maszyny. Właściwie miał do wyboru albo amerykańskiego Sabre albo ruskiego MiG-a. Jak patrzył na staty wydawały mu się wręcz bliźniacze. Pewnie były tak dobrane by obaj gracze mieli mniej - więcej równe szanse. Ostatecznie wybrał MiG-a. Spodobały mu się jego działka. Miał co prawda trzy lufy przeciw jej sześciu ale za to miał większy zasięg i obrażenia. Niestety miał mniej naboi na lufę.


No i zaczęli. Pierwsze dwie walki poszły dość szybko. W pierwszej on zestrzelił amerykańską maszynę gdy szaleńczo pędzili naprzeciw siebie. Stanowili dla siebie mały, czołowy cel ale za to nieruchomy. Zadecydował większy zasięg jego działek i ich masakratyczny skutek. Zdziwiło go trochę, że nie wymiękła i leciała do końca. Nawet gdy jej płonąca maszyna mignęła tuż pod nim. W drugiej grze zaś jej dość łatwo poszło. Leciał tuż za nią ostrzeliwując ją gdy tylko mógł. Gdy nagle zobaczył jak z kadłuba Sabre coś się wysuwa i praktycznie zahamował on w miejscu. Hamulce. Hamulce aerodynamiczne. Czytał o tym ale nigdy tego nie miał okazji sprawdzić w realu ani wirtualu. Dopiero teraz. W efekcie tego jego rozpędzony Fagot minął jej maszynę i wystarczyło jej pociągnąć serią po jego skrzydłach i kadłubie. Siłe uderzenia półcalowych pocisków odczuł nawet siedząc w symulatorskim fotelu. No i było po wszystkim. Na ekranie wyświetliło mu się "Game Over". Skrzywił się gdy doszedł go jej radosny pisk i irytująco złośliwe - Mam cię dziadek! - no kurde, to było wredne. Specjalnie się tak darła by ją usłyszał. Jak on z nią wygrał to się tak nie darł. Złośliwa gówniara...


Dopiero trzecia walka. Dopiero trzecia walka naprawdę dała mu w kość. Jeszcze zanim skończył wiedział, że to najlepsza walka jaką toczył albo ogladał dzisiaj. Oboje pokazali klasę. Ale i mieli z czego. Poznali się już trochę i siebie, swojego przeciwnika i własne maszyny. Walka była kurewsko dynamiczna i morderczo długa. Żadne z nich nie ustępowało i każdy chciał wygrać. Oboje walczyli bardzo agresywnie i sytuacja co chwilę się zmieniała. Raz on ją ścigał na 13 000 innym razem unikał jej pocisków na 3 000. Plansza niby duża, obszerna a z kilka razy zbliżali się do jej granic. Był zmęczony co czuł nawet poprzez te wszystkie endorfiny i adrenalinę jaką pompowało w niego jego ciało. Wahał się czy nie wziąć tej małej na zmęczenie. Wiedział, że jest od niej bardziej wytrzymały i może znieść więcej i większych przeciążeń ale... Był na granicy swoich fizycznych i psychicznych możliwości. Jak ta gówniara to wytrzymywała to nie miał pojęcia.


Nawet maszyny miały dość. Na kokpicie poziom paliwa był jeszcze spory ale już zauważalnie opadł. Wcześniejsze walki kończyły się zanim coś tam porządnie drgnęło. Gorzej było z amunicją. Kończyła mu się. Ostatnio strzelał jak mu sie już wydawało tylko do pewnych celów. Ale tamta latająca cholera w ostatniej chwili mu umykała zanim się wstrzelił. Pociski do 37 już nie miał ale wciąż miał trochę do pozostałych dwóch działek. Ale tak na oko... To tylko na jeden strzał... Teraz żałował, że nie wziął Sabre z tymi setkami pocisków do wkm-ów.

Ale nie było źle. Znów siedział jej na ogonie. Próbowała go zgubić ale będąc bardziej odpornym na przeciążenia redukował odległość. Miał szansę tylko na jeden strzał. W końcu chyba spanikowała i popełniła błąd. Zamiast wciąż zawijać w prawo gdzie jeszcze dobrze by trochę trwało zanim wyszedł by na czystą linię strzału odbiła w lewo. Pewnie liczyła, że go zaskoczy i zgubi. To jednak sprawiło, że po prostu przeleciała mu tuż przed dziobem. Tylko przez moment ale to starczyło. Widząc idealny cel pociagnął za spust zanim pomyślał co robi. Z satysfakcją obserwował jak złote kreski przecinają nieboskłon zbliżając się do amerykaskiej maszyny. Jak ją obramowują, już coś tam trafiły w skrzydle bo coś odpadło iii... Cisza. Miał przed sobą uciekającego myśliwca ale bez magicznych złotawych kresek wokół niego. Z niedowierzaniem popatrzył na licznik naboi: 00. Wypstrykał sie co do ostatniego naboju. - Niee... Nie teraz... - jęknął zrozpaczony. Zabrakło mu dosłownie dwóch, może trzech naboi bo już był wstrzelany. Już ją miał!


Oblizał spierzchnięte wargi. - I co teraz? - mruknął sam do siebie. Nie było źle. Miał lepszą pozycję bo siedział jej na ogonie. Własnie dlatego to było dla niego teraz najbezpieczniejsze miejsce. Tylko co dalej. Dobrze, że tamta nie wiedziała o jego problemach. Ale w głowie miał pustkę. W ogóle nie miał pomysłu co teraz zrobić. Zauważył, że Fiolecik stopniowo łagodzi zakręty więc bez trudu szedł za nią jak wagon za lokomotywą. Co ona kombinuje?

- Ej, dziadek, czemu nie strzelasz? - doszedł go jej irytująco piszczący głosik. Gorączkowo myslał nad jakąś cwaną odpowiedzią ale jej triumfalne - Nie masz naboi! - połaczone z triumfalnym śmiechem kompletnie go stripowały. Fiolecik wyrównał lot. Teraz leciał jak po prostej jak nigdy wcześniej. W obiektywie celownika stanowił śliczny, pewny, praktycznie nieruchomy cel. - Jezu dajcie mi ze trzy naboje... - jęknął rozpaczliwie patrząc na wskazujące pustkę wskaźniki amunicji.

- Ha, ha, ha! Nie masz naboi! Już po tobie dziadek! Poddaj się! Wygrałam! - darła się małolata. Poddać się? - Wciąż mam skrzydła suko i mogę latać! - warknął chrapliwie do niej przez zaciśnięte zęby. Wątpił by ktoś go usłyszał ale nie obchodziło go to. Widząc jak leci nieruchomo wpadł na pewien pomysł.

Zwiększył prędkość i lekko się z nią zrównał tak, że lecieli obok siebie. Czytał kiedyś o takim numerze z II Wojny. Tak się czasem strącało V1. Bo leciały nieruchomo. Tak jak teraz jego przeciwniczka. Widział jej głowę w białym hełmie i ciemnymi goglami oraz maską tlenową. Pierwszy raz widział drugiego pilota tak blisko w trakcie walki. To znaczy gracza, gracza a nie pilota... Pokazała mu pięść z kciukiem skierowanym ku dołowi. Najwyraźniej była pewna zwycięstwa. Właściwie nie można jej było się dziwić. Ale... Podleciał tak blisko, że prawie stykali się skrzydłami. Dwie srebrzyste maszyny mknęły na powyżej pułapu chmur prawie z prędkością dźwięku prawie stykając się skrzydłami. Widział jak mu się przygląda zapewne ciekawa co zrobi. Poruszył minimalnie drążkiem w lewo i zaraz potem w prawo. W efekcie maszyna najpierw obniżyła lewe skrzydło tak, że znalazło się pod skrzydłem Sabre a potem odbiła w prawo. Przy okazji uderzając skrzydło amerykańskiej maszyny i wybijąc ją ze stabilnego lotu. Z cholerną satysfakcją usłyszał jej pisk zaskoczenia i przestrachu. Ha! Nie miał broni a jednak bała się go! Przynajmniej teraz. To jeszcze nie koniec!


Niestety dla niego pilotowana przez żywego pilota maszyna odzyskała stabilność wkurzająco szybko w przeciwieństwie do latających drugowojennych bomb których prymitywny mechanizm sterujący nie umiał sobie poradzić z czymś takim. Właściwie spodziewał się tego no ale nie mógł tak nic nie robić.

Po tym numerze niestety to ona była za jego plecami i niepokojąco łatwo znalazła się na ogonie. Zanurkował ku ziemii. Pędził na pełnej prędkości więc z kilkunastutysięcy metrów do zera zeszli w kilka sekund. Przy wyrównał przy samej ziemi. Gdy wyrównywał śila odśrodkowa jak niewidzialna ręka wciskała mu głowę w ramiona a ciało w fotel. Miał straczeńczą nadzieję, że może ten gwałtowny manewr sprawi, że małolata się ją rozbije na ziemi ale była zbyt dobrym pilotem by się na to nabrać. No i jako ten z tyłu zawsze miała minimalnie czasu więcej na reakcję. Więc mimo, że poszorował prawie brzuchem po ziemi wciąż była za nim i trochę nad nim. Teraz dopiero zrobiło się niebezpiecznie. Zorientował się za późno, że wpadł w pułapkę. Gdy tylko próbował odbić do góry jej ogień blokował mu drogę. Gdy próbował uciec na boki powtarzała jego manewry. Lecieli gdzieś na 50 metrach, ciut powyżej drzew. Niedobrze. Co więcej teren wokół zaczął się wnosić i nie wiadomo kiedy wlecieli w jakąś dolinę rzeki. Sama dolina też zaczęła się wznosić. Fiolecik leciał mniej więcej na stabilnej wyskokości strzelając tylko gdy próbował nabrać wysokości by wyrwać się z matni. Margines więc między jego maszyną a ziemią stopniowo się zmniejszał. Bardzo niedobrze.

Potrzebował szansy, czegokolwiek by sie wyrwać. I ją dostrzegł. Dnem tej doliny płynęła rzeka. Taka sobie. Ale na niej był most. Była to jakaś typowa miniaturka Golden Gate jakie to programiści wstawiają by się pochwalić swoimi możliwościami i skusic graczy. Bo w końcu na taki most na takiej sobie rzeczce na takim pustkowiu był zdaniem Eda bez sensu. Ale był i dawał mu szansę. Miał pomysł.

Dał w bok i radziecka maszyna pomknęła szorując prawie skrzydłem tuż nad ziemią w kierunku rzeki. Tam wyrównał i runął tuż nad powierzchną wody. Potęzne odrzutowe silniki wzbierały potężny kilwalter wody gdy, niczym ekranopłat, mknął zaledwie kilka metrów nad powierzchnią wody. By manewr się miał choć cień powodzenia musiał dać pełną prędkość. Most który w jednej chwili był kreską z barierkami i linami przed nim po 2-3 sekundach nagle urósł i już był tuż przed nim. Na siatkówce oka odbił mu się obraz spodniej strony mostu. Wydawał się cholernie niski na ten numer. I znów miał flash. A jak debile nie pomyśleli o takim numerze i zrobili tam niewidzialną ścianę?! Ale było już za późno. Był za blisko i miał zbyt dużą prędkość by zrobić cokolwiek. na szczęscie "debile" nie odstawiali fuszerki i most był mostem z pustą przestrzenią pod nim.


Jeszcze pod mostem poderwał maszynę w górę wraz z wirażem w lewo. Na ułamek sekundy znikał z widzenia swojej nemezis więc liczył, że to starczy by jej uciec. Spóźniła się! Słyszał jak otwiera ogień ale wreszcie serie maszynówek przemykały za nim a nie nad nim. Wznosił się ku chmurom. Był wolny! Wol... - O ku! - urwisko wyrosła przed nim tak nagle, że nawet nie skończył przekleństwa. Flash. Co za debil to tu postawił? Jedynym ratunkiem było odbicie w prawo. Udało się mu się ledwo, ledwo ale wytracił prędkość a manewr znów skierował go ku ziemi. To wystarczyło Fiolecik by znów wsiąść mu na ogon. Jej pociski kąsały jego maszynę. Przedziurawiły mu baki z paliwem ale na szczęście te już puste. Znów pędzili jakimś dnem doliny ale bardziej stromej. Właściwie na jakies góry już wyglądało. Był bliski poddania się. No przecież zrobił co mógł. Nie miał ammo to nawet nie mógł nic jej zrobić. Po cholerę mu to było? Dla jakiejś głupiej gry? Bez sensu. Korciło go by rozwalić się na zboczu wzgórza. Przynajmniej by go nie zestrzeliła. Robiło się ciasno. Dalej gniotła go ogniem a teren się wznosił, zbocza zbliżały. Leciał już tak nisko, że kabinę miał na wysokości połowy drzew. Ile mają drzewa? 20? 30 metrów? Wkrótce już wiedział skąd taka kumulacja. Zbliżali się do skraju mapy. No tak. Bo miał za mało problemów. Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Jak zwykle.

Koniec przygruntowego wyścigu był tak nagły, że chyba zaskakujący dla każdego kto go przeżył albo ogladał. Z powodu ciasnotu jego uniki były co raz bardziej płytkie więc Sabre wstrzeliwał się co raz bliżej. Wysokościomierz pokazywał mu 0 ale skoro wciąż leciał to chyba jednak nie był precyzyjnie wyskalowany. Chodź Ed wolał nie sprawdzać gdzie jest ziemia. Na mapie widział, że krawędź mapy jest tuż tuż. Wypadł w MiG poszedł w lewo i wypadł na ostatnią prostą kanionu. Jednak po prawej dostrzegł jakąś drogę a więc przesiekę między drzewami. Już więcej zrobić nie mógł. Poszedł wciąż poniżej drzew w kolejny wiraż i wreszcie odbił w górę. Wysokościomierz drgnął. 20 m... 50 m... 100 m... Fiolecik wciąż za nim była ale jak na ostatnie minuty dziwnie daleko. Miał jednak dość tej walki. Wzniósł się na jedynie 5 000 i dał się dogonić. Miał ostatni pomysł. Jak sie nie uda to niestety będzie musiał uznać wyższość tej małej.


Tak sami jak poprzednio runął w dół ku ziemi. Fiolecik tak samo wzięła przykład i zanurkowała trzymając się lekko nad nim. Gdyby znów powtórzył manewr znów miałaby lepszą pozycję przy gruncie. Miał nadzieję, że prawidłowo ocenił jej zawziętość i dumę i że da się podpuścić. Znów czekał do ostatniego momentu i znów zrobił poziomą pętlę ku ziemi. Ale tym razem odwróconą. Tym razem siła odsrodkowa starała się go wyrwać z fotela i cisnąć o dach kabiny a dłonie ciężko było otrzymać na drążku. Zjechał niebezpiecznie nisko może nie tak jak poprzednio w dolinie ale teraz w najniżym punkcie pętli prócz ogona kabina była najniżej położonym punktem maszyny. Więc miał wrażenie, że zaraz rozsmaruje się o te wszystkie krzaki i kamienie. Krytyczny moment minął i znów zaczął się wznosić. Rozjerzał się po nebosłonie i nie widział drugiej maszyny. Za to na ziemi zobaczył obłok czarnego tłustego dymu. Miał rację. Ciasniej mógł wchodzić w wiraże niż Fiolecik i się dziewczyna w końcu nie wyrobiła jak nie miała odpwiedniego marginesu błedu. Z satsyfakcją obserwował napis na ekranie oznaczajcy jego zwycięstwo.

Był wykończony. Usłyszał dźwięki otwierrania kabiny symulatora. Zobaczył wyszczerzoną twarz Kena który paplał nie miłosiernie. - Rany człowieniu co za walka! W życiu czegoś takiego nie widziałem! Rany co za walka! Gratulacje człowieniu! Dobrze się czujesz? Masz zawroty głowy albo mdłości? Masz napij się! - podał mu jakąś butelkę z wodą. Pomógł mu wyjść bo Ed nagle poczuł się bardzo słaby. Z pewnym oszołomieniem patrzył na resztę gości na sali i na samą salę. Niby cały czas był świadom gdzie jest ale jakoś tak jak już tu znów wrócił to było to jakoś inaczej. Pił tą wodę dopiero teraz czując jak się spocił i jak ubranie nieprzyjemnie oblepia mu ciało.

- Remis! - ocucił go wrzask rozzłoszczonej nastolatki. Spojrzał na nią z satysfakcją i uśmiechną się z lekka wyższością.
- No, chyba tak. Wczoraj 2:1 dla ciebie a dzisiaj dla mnie. To daje nam 3:3 w generalnej klasyfikacji. - pozwolił sobie na dobroduszny, mentorski ton.
- Nie! Dzisiaj remis! 1:1 i jedna walka nie roztrzygnięta! - Fiolecik była już przy nim i wściekle wpatrywała się w niego dalej wrzeszcząc.
- No co ty? Jaja se robisz? Se popatrz na wynik... - wskazał głową na monitory wciąż wyświetlające różne statystyki i momenty walki. Właśnie się dowiedział czemu udało mu się zwiać wtedy w kanionie. Leciał tak nisko, że Fiolecik kompletnie straciła go z oczu pod chmirą pyłu i kamieni jaką wzbijała jego maszyna więc i reakcje na jego manewry miała trochę opóźnione. Jednak teraz zaczynała go już irytować. Wredna góniara nie umiała przegrywać i tyle. Wtrącił się Ken który już opanował ekscytacje na tyle by nie "człowieniować" i zwracać się do małolaty oficjalnym służbowym tonem. No i tłumaczył jej, że jak byk przegrała dziś dwie walki a wygrała jedną. No ale co tu było do tłumaczenia? Wszyscy to widzieli, że Ed wygrał dzisiaj!
- Nie! To tylko głupia maszyna! A my mieliśmy umowę dziadek! Ty i ja! - rozłoszczona nastolatka przerwała kenowe tłumaczenia.
- Jaką umowę? - spojrzał Ed spojrzał na nią ostro. Był dość drażliwy na tym punkcie a jakoś nie pamiętał, żeby na coś się ze smarkula umawiał.
- Umawialiśmy się na zestrzelenia! Ze - strze - le - nia! Nie zestrzeliłeś mnie! Skończyły ci się naboje! Nie zestrzeliłeś mnie! Ja jestem lepsza! - Fiolecik wyjątkowo dziecięcym gestem aż tupnęła nóżką w podłogę. Już oczka jej się szkliły, już prawie płakała. A Ed zamarł. Jednym uchem słuchał jak Ken tłumaczy dziewczynie, że w grze chodzi o strącenia a czy od działek, kaemów, rakiet czy czego innego to liczy się tak samo. I wówczas Ed wygrał dzisiaj a ona wczoraj.
- To tylko głupia maszyna! Dziadek! Powiedz mu! Mieliśmy umowę! Sam tak powiedziałeś! Że gramy na zestrzelenia! Dałeś słowo! - czuł, że robi mu się słabo. Widział jak dziewczyna wpatruje się w niego jakby był jej ostatnią deską ratunku. Coś co jej wcześniej szkliło się w oczkach teraz już zaczynało spływać na policzki. Ken dokonał tyle, że racjonalne argumetny wskazywały na bezsensowność zażaleń dziewczyny. Ludzie się gapili na to wszystko, jedni się śmiali, inni robili docinki, ktos tam nawet to filmował ale generalnie czekali jak w jakimś holernym show na to co się stanie. Miał jej oddać taką walkę? Tyle się namęczył! I kim ona jest? Jakaś obca, złosliwa małolata. Mógł ją wysmiać bo był dorosły a poza tym ma rację. Wygrał dziś z nią. Wszyscy to widzieli. Wątpił by drugi raz mu się udało rozegrać taką grę kiedykolwiek i z kimkolwiek później. To była gra jego życia i do cholery wygrał ją! No kurwa z niej jakiś bahor jest, kto by się przejmował bahorami?! Tylko... tylko, że... Umowa...
- Nie Ken. Ona ma rację. Tak się umawialiśmy. Że gramy na zestrzelenia. Wynik na dziś to po jednej wygranej i jedna nieroztrzygnięta. Ogólnie 3:2 dla niej. - rzekł cichym zmęczonym głosem. Musiał zamknąć oczy by to z siebie wydusić bo inaczej by mu to przez gardło nie przeszło. Nie nooo... Oddać takie zwycięstwo... Debilizm.
- Yes! - wydarła się nagle Fiolecik i podskoczyła radośnie do góry w gescie zwycięstwa. Moment później już jej nie było tak samo jak wczoraj.
- Wow... Człowieniu... Wow... - Ken najwyraźniej się zaciął i nie wiedział co powiedzieć. W końcu zaczął mówić, ze walki można se zgrać jako filmik to mu to może załatwić i jakby jutro przyszedł to będzie już gotowe. No i że oboje są jego ulubionymi graczami, i że ludzie przyłażą oglądać ich pojedynki no i w ogóle że są cool i jakby dali znać np. rano to im zarezerwuje miejsce by nie czekali jak dzisiaj no i najwyraźniej starał się pocieszyć zdołownego Ed'a. Ten coś mu tam odpowiedział ale ostatecznie nie pamiętał nawet co.


Udał się na pokład. Okazało się, że jest już noc co go nawet zdziwiło. Jak ten czas leci. Oparł się o reling i tępo wpatrywał w ciemność nocy. Pozwolił by powiew nocy chłodził jego rozgrzane ciało i mokre ubranie. Powinien wrócić do kabiny i znów wziąć prysznic ale nie chciało mu się. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Co chwila kręcił głową sam nie mogąc się nadziwić własnemu postępkowi. Oddać tak ciężko wypracowane zwycięstwo, wywlec się z tak beznadziejnej sytuacji i przeżyć i wygrać. Bez sensu. Debilizm. Nie do wiary. No tak... tylko umowa... słowo...
 
Pipboy79 jest offline