Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2014, 18:34   #31
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Część oficjalna wieczoru minęła bardzo szybko. Niestety przy jego stoliku nie siedział nikt na tyle ważny by miało sens wchodzenie w bliższą znajomość, ot jacyś podrzędni dorobkiewicze, właściciele niewielkich firm, albo ludzie dla których bilet na „Destiny” musiał kosztować połowę pensji. Towarzystwo warte uwagi zasiadało w zupełnie innej części sali, jednak gdy atmosfera rozluźniła się już na tyle by móc swobodnie udać się w tamtym kierunku, zrobiło się zbyt późno na realizację towarzyskich planów. W końcu smaczne jedzenie, kolorowe drinki i kulturalne rozmowy były jedynie przygrywką do właściwej części wieczoru. Szykowała się ciekawa noc przy zielonym stoliku.

Jeśli pierwszej nocy Malcolm liczył na interesującą grę, to trochę się zawiódł. Z dwójki spodziewanych gości, zmysłowej Kaliny Jegovej i posępnego Montezumy, zjawił się tylko Latynos. Zasiedli do wspólnej partii pokera razem z niewielką grupą innych graczy. Przypadkowi bogacze puszyli się niemiłosiernie, popalając drogie cygara w towarzystwie perfekcyjnie wystrojonych kobiet, przed każdym znaczącym zagraniem popijając bursztynową whiskey i przybierając minę profesjonalisty, jakby mieli resztę w garści już od pierwszego ruchu. Część nieudolnie trzymała słynną pokerową minę, inni robili wokół siebie dużo szumu i uśmiechali się znacząco kiedy akurat podeszła im karta.

Montezuma wybijał się na ich tle. Grał mocno, zdecydowanie, z wiecznie marsową miną, zupełnie jakby chciał zakończyć partię w rekordowym czasie. Szybko podnosił stawki wciągając niedzielnych amatorów w pułapkę. W takich momentach wystraszony koneser cygar i złotych zegarków zwykle pasował, poświęcając kilkaset dolarów. Oczywiście połowa zagrywek Montezumy obliczona była właśnie na taki blef. Godspeed nie przeszkadzał mu w zabawie, kilkukrotnie grając na głupiego, uśmiechając się niewinnie do swoich kart nim odłożył je na stół i sięgnął po papierosa, by w spokoju obserwować dalszą rozgrywkę. Póki nie grali we trójkę nie było co się zbędnie napinać. To był kolejny etap badania terenu, poczuć grę drugiego myśliwego, zobaczyć co pije, jak często mruga, kiedy zaczyna wiercić się na krześle, jak splata dłonie. Wszystkie te niuanse umykały pseudo-graczom z kontem bankowym zamiast mózgu.

W końcu Latynos nie wytrzymał nerwowo. Wyraźnie drażniło go zachowanie Malcolma, który naumyślnie nie podejmował rękawicy. Wszedł w wysoki zakład i w tym momencie Godspeed dołączył do puli. W charakterystyczny, agresywny sposób dotarli do etapu rozwiązania. Żaden nie zamierzał odpuścić, w końcu nie po to uprawia się hazard by pokornie patrzeć jak ktoś inny odnosi sukces. W starciu przy kartach najwspanialsze było uczucie porównywalne ze stanięciem z kimś do regularnej bitwy. Choć wszyscy siedzieli i uśmiechali się do siebie, w rzeczywistości toczyli zażarty pojedynek, imaginarna krew lała się strumieniami, a ofiarami byli niczego nieświadomi współgracze ogrywani z kolejnych tysięcy dolarów. Cywilizowany sposób uczestniczenia w rzezi, do tego można było się na tym wzbogacić.

- Sprawdzaj. – chyba pierwszy raz od początku spotkania Montezuma zwrócił się personalnie do Godspeeda.

Jedynym co otrzymał był widok kolejnego żetonu dokładanego do puli. Odpowiedział tym samym. Stawka nie była zbyt wygórowana, jednak w tym momencie chodziło o prestiż. Kolejne żetony pięciuset dolarowe wzbogaciły stosik. Uśmieszek błąkał się na twarzy Malcolma. Obracał w palcach czerwony żeton. Latynos wpatrywał się uważnie w twarz Hazardzisty. Badał, obserwował, to było spojrzenie przewiercające na wylot. Reszta graczy pociła się i denerwowała nie wiedząc jak zareagować na napiętą sytuację w grze. W końcu Montezuma dał za wygraną, odłożył karty i bez słowa odszedł od stolika. Malcolm sprawdził resztę graczy i zgarnął pulę.

Trudno było stwierdzić, czy Latynos pozwolił wygrać Malcolmowi, czy faktycznie blefował. Dość powiedzieć, że pierwsze ich starcie było niepełne. Zabrakło przeciwwagi w postaci trzeciego gracza, zabrakło konkretnej stawki, bynajmniej nie opiewającej wyłącznie na pieniądze. Wieczór można było jednak uznać za udany. Przystojniak posiedział jeszcze jakiś czas przy lżejszej partii. Jego chwilowy sukces zadziałał jak magnes na kobiety pochłonięte asystowaniem przy grze. Malcolm nie przewidywał więcej wymagających pojedynków tego wieczoru, dlatego oddał się uprzejmemu flirtowi z nowo poznaną dziewczyną. Ostry makijaż, pełne usta i obcisła sukienka pobudzały wyobraźnię. Trzeba było umieć korzystać z okazji, kiedy zsyłał je los.

***

Woda, wszędzie lodowata woda. Strumienie wlewały się przez system wentylacyjny, szyba w oknie pękała pod naporem ciśnienia. Nieprzyjemny jęk stali przebiegł po metalowej konstrukcji okrętu. Przytłumione odgłosy kotłowania dobiegały zza grubych ścian. Był we własnej kajucie, drobne przedmioty unosiły się w nieładzie na powierzchni, a on z trudem łapał oddech. Chłód oceanu mroził serce i wyciskał powietrze z płuc. Sufit opadał pod dziwnym kątem. Statek tonął, a on razem z nim. Poziom wody szybko się podnosił, a jemu zostawało coraz mniej tlenu. Jeszcze jeden haust, jeszcze jeden…

Usiadł gwałtownie na łóżku. Kobieta leżąca obok niego poruszyła się delikatnie przez sen. Gardło miał ściśnięte jakby rzeczywiście przed chwilą walczył o ostatni oddech. To było takie realistyczne, takie prawdziwe… Dreszcz przebiegł mu po plecach. Malcolm wstał zupełnie nagi i podszedł do okna. Głowa bolała go od wczorajszych wrażeń i zbyt wielu drinków. Przycisnął czoło do chłodnej szyby i patrzył na wschodzące słońce. Okruchy snu powoli rozmywały się w blasku poranka. Znaki mogły być wszędzie. Co jeśli to był jeden z nich? Mężczyzna miał szczerą nadzieję, że tym razem nie będzie mieć racji.

***

Nowo poznana kobieta, zgodnie z oczekiwaniami, nie liczyła na dłuższą znajomość. Kilka drinków, późna kolacja i wspólna noc wystarczyły obojgu do zaspokojenia swoich potrzeb. Po przebudzeniu kochankowie zajęli się sobą raz jeszcze, po czym każde udało się w swoją stronę. Malcolm nawet nie do końca zapamiętał jej imię. Cherry, a może Charlotte? To nie miało znaczenia. Zjadł coś i udał się na siłownię. Ostatecznie zgrabna sylwetka nie brała się z nikąd. Kiedy pokonywał kolejne kilometry na bieżni do sali wszedł mężczyzna, którego widział już wczorajszego dnia w kasynie i wchodzącego na uroczystą kolację, niejaki Richard Castle, autor kryminałów. Czyżby to miało coś oznaczać? Nie, to tylko zmęczony umysł podsuwał mu takie myśli. Rzeczywiście, pisarz nawet nie zwrócił na niego uwagi. Po skończonym treningu umył się, przebrał i poszedł na spacer. Przeszedł się po zalanym słońcem zewnętrznym pokładzie, gdzie turyści wylegiwali się na leżakach. Stanął przy barze i zamówił owocowy koktajl. Po wczorajszym kacu nie miał teraz ochoty na alkohole. Pośród gości z pewnością byli Ci, których wczoraj z chęcią by poznał, teraz jednak jakoś nie miał na to teraz ochoty. Pokręcił się przy barze wyłapując wzrokiem co ciekawsze osobistości, po czym udał się w swoją stronę.

Podczas dalszej części spaceru mimowolnie zajrzał na pokład, gdzie ulokowane było kasyno, ale tym razem nie wszedł do środka. Stał przez jakiś czas popijając napój przez słomkę, wsparty o barierkę naprzeciw wejścia, obserwując wchodzących i wychodzących gości. Zastanawiał się, czy i tym razem dane mu będzie spotkać kobietę w czerwieni. Niestety ani ona, ani Latynos nie pojawili się, aż do końca leniwie dokańczanego napoju.

W ciągu dnia Godspeed odwiedził kilka miejscowych atrakcji. Sprawdził repertuar teatru, zapoznał się z harmonogramem koncertów, odwiedził restaurację i bibliotekę. Nawet jeśli nie miał ochoty niczego czytać zawsze miło było na jakiś czas zajrzeć do miejsca gdzie panowała cisza i z całą pewnością nie było tłumów. Odprężony umysł lepiej pracował, a odrobina oddechu przed atrakcjami dzisiejszego wieczoru, a zwłaszcza po ciężkiej nocy, była mu potrzebna. Wciąż otrząsał się z nieprzyjemności sennego topienia się we własnej kajucie. W końcu jednak doszedł ze sobą do ładu i zaczął snuć plany na wieczór. Skoro poprzedniego dnia Kalina Jegova odpuściła sobie wizytę w kasynie, dziś będzie tam niemal na pewno. Malcolmowi nie potrzeba było lepszej zachęty.
 
Dziadek Zielarz jest offline