Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2014, 21:28   #2
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Geneza kataklizmu
Na początku wszystko było tak, jak w każdym innym, przyjemnym dla swych mieszkańców świecie. Matka natura otaczała wszystkie zamieszkałe istoty swą rodzicielską ręką, zapewniając im nie tyle bezpieczeństwo, co raczej sprawiedliwą ocenę na tle dziejów. Każdy wiedział, co jest w jego możliwościach, a każda właściwość ich ciała będzie podobna do innych przedstawicieli tej rasy. Pewnego dnia wszystko jednak zanikło. Uścisk swoistej bogini, inkarnacji wszystkich związanych z przyrodą zjawisk, rozluźnił się, a już kilka dni później przestał istnieć. Istoty, które uważały się za ludzi odkryły pierwszy element swej przerażającej inności. Poznały cienie.
Ciężko jednak mówić o całej sytuacji nie wskazując winowajcy. Ten zaś był znany... Przynajmniej wszystkim, którzy zginęli tego dnia. Poza nimi jedynym świadkiem tych zdarzeń, a przy okazji ostatnim pozostałym przy życiu był czwarty. Podróżnik między światami, którego profesja była całkowicie inna. Sam mówił o sobie jako o strażniku równowagi, kimś, kto przywraca wszystkie niewłaściwości do stanu, w którym nie zakłócają one działania świata. Czwarty również był tego typu osobnikiem. Bujna blond włosa czupryna przeważnie unosiła się, przecząc całej fizyce w przeciągu jednej tylko sekundy. Szeroko rozpięta czerwona koszula pokryta w specyficzne dla hawajów kwiaty. Szare krótkie spodnie były czymś, co wraz z unoszącym się z papierosa dymem zdawało się zamykać wizerunek osobnika. Przynajmniej, gdy dodamy do tego zwisający przy lewym uchu złoty kolczyk prezentujący sobą jedno z mniej przyjemnych miejsc na śmierć, które nie wiedzieć czemu stało się symbolem miłosierdzia.
Warto wspomnieć o tym, że rola pradawnej względem stabilności świata jest wyjątkowo ograniczona. Ona miała pozostać przy życiu, tylko by być świadkiem. By nie zapomnieć o przeszłości. Gdy osiągała starczy wiek, zdobywała najzdolniejsze dzieci z całej Aceroli, oraz przekazywała im wszystko to, co było jej wiadome. Nawet jeśli nie jest to wiadome jej wybranką, przy życiu będzie mogła pozostać tylko jedna, zmuszona do zabicia wszystkich pozostałych, by gorycz złych wspomnień była czymś, co sprawi, że nigdy nie zapomni.
Ponoć oczy pradawnej za każdym razem, gdy ta patrzyła na przyszłe następczynie, były wypełnione łzami. Nie bała się śmierci, przecież oczekiwała na nią przez ostatnie sześćset, czy osiemset lat. Chodziło tylko o świadomość, o wspomnienia, które wypływają na wierzch. O twarze jej zmarłych przyjaciółek, o tych, którzy odeszli.
Ciężko oprzeć się pokusom nieograniczonych możliwości, nie wykorzystywać tak długiego czasu na rozwijanie samego siebie, oraz, co najważniejsze dla tej historii, odkryć możliwość poruszania się między planami, opuszczania domowego świata, poznawania czegoś, co wykracza nawet poza wyobrażenia. Gdyby porównać ją do Czwartego, który w wieku zaledwie dwudziestu kilku lat przez złość jednego z bogów znalazł się w innym, obcym mu świecie. Wszystko przez pojedyncze zadanie, o krok za daleko. O dodatkowe zdanie zawarte w umowie.
Pradawna wykorzystywała wizyty w innych światach na rozkoszowanie się życiem. Na Aceroli nie mogła istnieć w spokoju, musiała ukrywać swą obecność, swe zdolności. Była spętana niepiśmienną zasadą. Nie chciała sprowadzić na swych pobratymców plagi wojen i walk, które zawsze rodzą się wraz z niesamowitymi zdolnościami, które wyprzedzają umysły ich posiadaczy.
Znikała więc ze swego świata na kilka chwil, wyżywając się w innych. Właśnie tak zdobyła uwagę Czwartego, gdy jej działania zaburzyły najwspanialszą z idei strażnika. Gdy przez demonstrację swych umiejętności, pokonanie kilku osobników osłabiła tylko jedną ze stron konfliktu. Jegomość stanął więc przed wyborem, albo będzie systematycznie uszczuplał stronę przeciwną do tej naruszonej przez pradawną, albo zajmie się takową.
O tym, że za każdym razem, gdy czerwona koszula pojawiał się w jakimś miejscu, dokonywało się coś wyjątkowo ważnego, krążyły legendy. Nie znali ich wszyscy, jednak ci, którym było to dane często wspominali również o innych herosach, którzy nie wiedzieć czemu często byli w jego otoczeniu - czarnoskórego pirata, elfa i pokrytego czarną zbroją awatara rozpaczy. Tym razem jednak wydarzenia skupiały się tylko na dwóch osobnikach: czwartym i pradawnej. To ich losy miały zostać rozstrzygnięte w przeciągu zaledwie kilku godzin. Ich, oraz bliskim im światów.
Pradawna nie była tego dnia nawet zmęczona. Jej ciemne włosy nie miały na sobie pojedynczej kropli potu. Jej oczy zdawały się być wypełnione energią, jakby nienaruszoną przez promienie świetlne. Wyglądała, jakby obecne spojrzenie było pierwszym tego dnia, przynajmniej gdyby nie lekki makijaż. Jedynie usta nie były pokryte szminką, jakby chcąc uniknąć efektu przesadnej dojrzałości. Po obu stronach jej podbródka można było znaleźć malutkie, w pewien sposób urocze pieprzyki. Całości dopełniała czarna niczym wieczory, na które była przeznaczone, kreacja. Długa suknia opadała niemalże do kostek podróżniczki, owijając całe jej ciało w całunie tkanym z tajemniczości. Gdyby ktokolwiek natknął się na nią pośrodku głuszy, od razu przypisywałby jej nadprzyrodzone zdolności. Znajdowała się w miejscu, o którym istnieniu kobieta jej pokroju nie powinna nawet wiedzieć, a co dopiero zwiedzać. Niektóre damy wybierają się czasem na wakacje, jednak z całą pewnością nie ma istoty na tyle głupiej, by przemierzać puszczę w długiej sukni.
Z jej rąk padło już dzisiaj kilka trupów. Musiała odreagować wybryki podległych jej uczennic. Działania tego pokroju powinny z miejsca wykluczać ją z wyścigu o tytuł pradawnej, jednak ta generacja była czymś szczególnym. Ich mentorka, której umysł dominowała pycha, oraz całkiem słuszna wiara w swoje możliwości, była znacznie inna od wszystkich jej poprzedniczek. Nie była w stanie pozbawić kogoś żywota tylko za to, że przypominał... ją samą.
Chyba właśnie to było powodem, dla którego pan puszczy zniknął, czy raczej przestał istnieć. Jego ogromne niczym uda większości siłaczy barki już nigdy nie rozczłonkują kilkumetrowych niedźwiedzi. Pokryty magią topór nie będzie w stanie przeciąć żadnego drzewa, nie zakończy żywota nawet najstarszej, konającej w bólu sekwoi. Jego dłoń już nigdy nie znajdzie się na głowie podległych mu zwierzęcych przyjaciół, a ci nie usłyszą więcej jego niskiego, basowego głosu. Jedno z największych, najbardziej uniwersalnych i z całą pewnością najsilniejszych stad nie tyle na całym kontynencie, co zapewne w całej jego historii .
U nóg kobiety znajdował się jeden z najbliższych kompanów, ogromny dzik, którego miejscowi nazywali Gurfem. Jego ciało było poprzebijane w wielu miejscach, zaś każdy otwór miał inną średnicę, wykluczając możliwość użycia jednej tylko broni. Czymś, czego brakowało w całej scenerii były cienie. W całym lesie zdawało się brakować półmroku. Nawet pod największym z drzew dominowała światłość.
Porywisty wiatr pojawił się w puszczy bez wcześniejszych zapowiedzi. Wichura zdawała się zdominować wszystko, co znajdowało się w promieniu pobliskich kilkunastu kilometrów. Pnie drzew wcielały się w joginów, którzy w trakcie porannej gimnastyki wykonywali skłony do swych stóp. Tym razem jednak to liście zdawały się dotykać podłoża.
Wszystko ustało.
Jedynym nowym elementem była czerwień. Nie zalewała ona otoczenia, nie pokrywała go. Była jednym małym punktem. Jednym elementem garderoby pozbawionego skromności osobnika. Rozpiętą koszulą ukazywała zdrową, pokrytą mięśniami klatkę piersiową Czwartego. Jego usta rozchyliły się nieco, ukazując znacznie mniej efektowną w obecnych warunkach biel uzębienia. Ciężko było bowiem podziwiać perłowe odcienie, gdy nie padało na nie żadne światło. Puszcza była jasna, jednak nie posiadała wyraźnego miejsca, z którego rozchodziły się promienie słoneczne. Chyba właśnie to było jedną ze zdolności pradawnej, która w idealny dla siebie sposób potrafiła zniwelować wszystkie negatywne efekty bycia wampirem. Najpotężniejszym w każdym ze światów, które odwiedziła, oraz tych, które przyszło jej odwiedzić.
To, co wydarzyło się później ciężko jest opisać z perspektywy jakiegokolwiek światka. Zwierzęta, które znajdowały się w okolicy traktowały najnowszego przybysza jako potencjalnego zbawiciela, mściciela, który będzie gotów splamić swe perłowo białe ostrze krwią intruza. Ludzie nie zbliżali się nawet do tej okolicy, omijając wewnętrzne kręgi puszczy niczym zbędnych zatargów z prawem, zwłaszcza tym nadawanym przez pobliskich lordów.
Dłuższa chwila stagnacji, całkowitego bezruchu, w której każdy przyglądał się drugiej osobie, starał się wykorzystać ją jako lustro, by określić swoją kondycję tego dnia. Każdy z nich był w ten czy inny sposób uśmiechnięty. Ona w tajemniczy, podkreślający jej powagę sposób. On zawadiacko, prowokacyjne, w nieodpowiedni dla dojrzałego osobnika sposób, jednak ta postawa zdawała się nie wypływać z jego niedopatrzeń, a raczej dominującej pewności siebie.
Ciszę przerwało pojedyncze, najpewniej będące tylko powitaniem słowo wypływające z ust kobiety. Jej usta poruszyły się nieznacznie, zaś każdy ruch zdawał się hołdować minimalizmowi. Niebieskie oczy przechodził w piękny odcień złotego koloru za każdym razem, gdy zechciała tego jej posiadaczka. Mogła tym efektem zarówno rozbawiać rozmówcę, jak i, przy odpowiednim dawkowaniu, podkreślać wypowiedziane właśnie zdanie. Za pierwszym razem zdawało się to mieć na celu tylko pogłębienie prezentacji kobiety, zasygnalizowanie, że istnieje taka sama możliwość.
Nieproszony gość odwdzięczył się tym samym, jego usta drgnęły w podobny sposób. Po raz kolejny jednak okazał się on istną fontanną gestów i emocji. Nie zdołał powstrzymać się przed głębokim ukłonem w kierunku rozmówczyni, w którym za pomocą nieistniejącego kapelusza zamiatał kawałek znajdującej się pod jego nogami trawy. Podniósł się równie szybko, nie tracąc zarówno równowagi, jak i czujności. Nawet istota nie znająca ludzkich zwyczajów była w stanie pojąć, że to Czwarty był tutaj zagrożony śmiercią.
***
- Nie wiem jak się tutaj znalazłaś, ale z pewnością nie rozumiesz praw tego miejsca. - z ust blondyna wypłynęło krótkie, całkowicie jednoznaczne zdanie. Nie miał oporów przed oskarżaniem kobiety o łamanie nieznanych jej reguł. Nawet jeśli był tutaj na straconej pozycji, zdawał się zagrywać kolejne karty jakby prowadził równy pojedynek.
- Oh? - krótkie westchnienie, godny najlepszego aktora wyraz zaskoczenia był jedynym, co pojawiło się na twarzy kobiety. Nie było tam smutku, czy też zamyślenia. - A ty zapewne jesteś strażnikiem? - zapytała po chwili, wyraźnie rozbawiona wizją niezdyscyplinowanego blondyna jako elementu służb mundurowych.
Odpowiedzią było przytakujące kiwnięcie głową. Złoty kolczyk poderwał się na kilka chwil z całkowitego bezruchu, pokrywając radosnym odgłosem wypełnioną rozpaczą puszczę. - Jedni zwą mnie strażnikiem, inni moderatorem. - stwierdził w końcu, nie ukrywając dumy z możliwości powiedzenia tych właśnie słów. Pominął momenty, w których nazywany był zdrajcą, oszustem, złodziejem, szaleńcem i mordercą. Zapomniał już dawno o chwilach, w których z całkowitą słusznością nazywano go bękartem, łamaczem niewieścich serc, oraz niejednokrotnie idiotą. W swoich własnych oczach spełniał to, co rozkazano w całkiem dobry sposób. Przecież świat ciągle istniał, a zatem - musiała istnieć w nim jakaś równowaga.
- Nie bronisz więc prawa? - spytała, tym razem autentycznie zaskoczona kobieta. W jej świecie nie spotkała się z nikim, kto mógłbym nosić tytuł moderatora. Nawet jedna osoba nie była całkowicie bezstronna. Każda miała swoje żądze i pragnienia. Ona również, pomimo sprowadzenia sensu istnienia do bycia kimś, kto pamiętał, miała swoje własne żądze.
- Strzegę tylko najwspanialszej z idei - powiedział nienaturalnie wręcz rozmarzony blondyn. Cała presja i skupienie znajdujące się na jego twarzy zdawały się odpłynąć gdy tylko wspomniał o swym celu. Pradawna nie była pewna, czy znajdujący przed nią osobnik nie jest zwyczajnym fanatykiem. Kimś, kto podąża za nieistniejącymi wyobrażeniami o świecie, próbując układać go pod własne modły.
Cisza.
Jedyną odpowiedzią, którą uzyskał blondyn była właśnie ona. Powietrze zadrżało pod wpływem zgromadzonego w kobiecie zażenowania. Cały podziw, który miała wobec swego rozmówcy rozpłynął się, niczym targany wiatrem dym. W jej oczach przez kilka chwil ciężko było dostrzec jakikolwiek błękit, żarzyły się złotem, a to mogło zwiastować tylko złość.
- Strzegę równowagi. - dopełnił blondyn, nie zamierzając wyprzeć się swego przeznaczenia nawet na chwilę. Był gotów zginąć za to, w co wierzył. Właściwie to zrobił to już nie jeden raz, wracając za każdym razem, gdy potrzebował go świat. - Tak jak on - w tym momencie jego głowa skierowała się w kierunku podłoża, wyraźnie akcentując los, jaki spotkał wspomnianego osobnika - bronił tylko bliskich mu zwierząt.
Kobieta rozłożyła szeroko ręce, w celowo przesadzonym geście bezradności. Teraz nie miała już wpływu na los mężczyzny, jednak zaledwie kilka godzin temu to właśnie ona wyżywała się na nim, powoli dusząc niemożliwą do opanowania wyobraźnię. - Chyba tylko ty masz roszczenia w tym właśnie kierunku - stwierdziła, zaś jej dłonie na nowo znalazły się na jej smukłej talii. Tym razem umiarkowany uśmiech rozszerzył się nieco. Powietrze zdawało się być znacznie cięższe niż powinno.
***
Przez kilka minut wspomniany wcześniej brak światła rozszerzył się na niemalże całą puszczę, pozbawiając wiele roślin cennej energii. Niektóre z nich zwyczajnie zaczynały wchodzić w stan hibernacji. Zwierzęta zaś powoli zamykały swe oczy, udając się na nieco szybszy niż zwykle, lecz w pełni zasłużony odpoczynek. Właściwie to każdy element lasu zdawał się na kilka chwil zatracić swą świadomość. Przestawał nawet być świadkiem tego, co zachodziło tuż obok niego.
Wszystkie istoty żywe ogarnął ówczesny odpowiednik znieczulicy - czas płynął, a każdy albo spał, albo zdawał się nie żyć. Przynajmniej przez ten krótki okres czasu, w którym słońce przestało przekazywać swą miłość w to właśnie miejsce. Zdawało się kompletnie je ignorować, zaginając tym samym wszystkie prawa fizyki.
Nagle, bez najmniejszej nawet zapowiedzi, wszystko wróciło do normy. Światło wróciło do ekosystemu, a ogromny tumult, który spowodowały zaskoczone wszystkim zwierzęta utwierdzał w przekonaniu, że nie było to coś normalnego. Delikatny wiatr sprawiał, że szum poruszającym się nań liści pokrywał otoczenie, starając się uspokoić wszystko zszokowane zwierzęta.
Blondyn siedział ze skrzyżowanymi nogami. Dopiero teraz na jego klatce piersiowej było widać było srebrny krzyż, który zdawał się być większą wersją jego kolczyka. Bystre, niebieskie spojrzenie wpatrywało się przed siebie, w kierunku leżącej kobiety. Pradawna nie posiadała na swym ciele nawet najmniejszej rany, jednak nie była w stanie ruszyć się nawet o centymetr.
Dopiero po dłuższej chwili do przeciętnego obserwatora docierał kluczowy fakt tej właśnie sceny. Tuż nad dłonią blondyna unosiło się bijące jeszcze serce. Pojedyncze skurcze nie pompowały jednak krwi, nie tłoczyły życiodajnej cieczy. Nawet jedna kropla osoki nie spadła na gęstą, zdrową po mimo rosnącą nad nią gigantów trawy. Mężczyzna wyraźnie analizował, co dalej powinien zrobić z tą właśnie sytuacją. Jak sprawić, by świat pozostał tak czysty, jak to właśnie miejsce...
 
Zajcu jest offline