Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2014, 01:46   #4
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wszelkie cytaty oraz część posta jest zasługą Bebopa.

A tymczasem wśród praworządnych Collinsowców...


Ciekawe co powiedziałby Neron, gdyby ujrzał pożogę jaka ogarnęła kulę ziemską. Płonął Rzym, płonął Paryż, płonął Londyn, płonął cały świat. Jakież dzieło musiałoby powstać by wynagrodzić ludzkości to zniszczenie i śmierć?
Fragment wykładu Marcka Wickhama


Marck Wickham wstał wcześnie. I do tej chwili nie wiedział co go gryzie. Nie pomógł ciepły prysznic, świeża kawa ani syte śniadanie. Coś go gryzło. Nie było to nowe znalezisko. Nie były to problemy na uniwerku, w końcu to oni zabiegali o jego wykłady. W końcu dopuścił do świadomości co go gryzie. Drake Logan, jeden z najniebezpieczniejszych ludzi jakich noszą Zasrane Stany. Człowiek na którym wiszą dwa listy gończe (a przynajmniej o tylu wiedział). Kiedyś pogrzebał w jego historii. Nie mógł inaczej, był w końcu historykiem. Dowiedział się o czterech brutalnych akcjach po za Gallup w których Logan brał udział. I te "akcje" były gorsze od My Lai. A z tego co wiedział od Logana były "łagodne".
Mimo to był on jednym z niewielu jego przyjaciół. Bał się niejednokrotnie wykorzystać tej przyjaźni. Wiedział, że gdyby podał nazwisko podczas żalenia się przy wódce ta osoba by... Kurwa! Pisaliby o tych w gazetach jako o jednym z brutalniejszych morderstw. Logan taki po prostu był. Lincoln, bo tak zwali go przyjaciele, czuł, że musi mu pomóc. Że tym razem gra toczy się bardzo wysoko. I nie chodziło o tego oficera z którym poszedł Drake. Co tu do cholery robił angol. Angol, który z tego co słyszał posługiwał się angielskim jakim nikt w obecnych Stanach (ciągle próbował wybić z głowy studentów nazwę Zasranych Stanów Zjednoczonych) nie był w stanie się posługiwać. Wiedział, że musi dowiedzieć się dużo o nim. I to nie na modłę Logana, przeszedł go dreszcz na myśl o wydarzeniach na statku, a rozmawiając i wykorzystując swoją pozycje. Tylko czemu raptem otworzył szufladę ze swoim coltem.


Broń wyglądała jak zwykła dziewięćset jedenastka. Ale nią nie była, mimo braku zdobień. Była być może jedyną działającą wersją w całej Ameryce wersją produkowaną dla Delta Force. Nigdy z niej nie wystrzelił do człowieka, czuł jednak, że jeżeli załaduje do niej magazynek to ona wystrzeli. W sprawie Logana. Do tej pory nie rozumiał jak jego przyjaciel mówił o Betty. Teraz wiedział czując ten ciężar, że gdy włoży do niej magazynek to wystrzeli. Być może ratując któremuś z nich życie. Albo czyniąc go takim jak Logan. Mógł sięgnąć po swojego glocka. Jeszcze mógł...

Wpuść czwórę zabójców do klatki i zobacz kto wyjdzie

- Naliczyłem 36 nacięć – powiedział Lincoln, w dłoniach obracał obrzyna należącego do Logana.

- 36? – Drake zmarszczył brwi. – Aaa – wzruszył ramionami – po Gallup straciłem rachubę. Szczęśliwy najemnicy…

- … trupów nie liczą – dokończył za niego nauczyciel

Wiele nie myśląc Drake stanął tak by mieć widok na wszystkie odnogi. I swoich towarzyszy. Nie był tu jednak tylko jako ochrona. Gdyby wiedział co myślą jego "towarzysze" podkręciłby swoją paranoję tak, że wyszłaby po za skalę. Bo w swoim polowaniu wszedł na teren w którym nie jest jedynym drapieżnikiem. Gdyby wiedział kto z nim (a może nim?) gra pewnie zastanowiłby się parę razy zanim by wszedł do tych tunelów. Ale nie wiedział. Gdzieś nad nim w Zgniłym Jabłku były toczone rozmowy, gdzieś tam ginęli ludzie. Wszystko w ramach gry której właśnie stał się pełnoprawną częścią. A gdzieś daleko jedna z dwóch osób, które tak naprawdę przestawiały pionki, siedziała z jednym z swoich trzech przyjaciół i zanosiła się śmiechem. Z żartu, w dymie jej cygar i papierosa Szybkiego. Nad szklaneczką whisky. Druga z tych osób prowadziła ofensywę przeciwko Molochowi. Krótkie, szybkie uderzenie o którym nikt, nigdy się nie dowie. Ale zaważy nad losami wojny z maszynami. Obie te osoby nie myślały w tej chwili o planszy. O planszy na której sam Collins był tylko figurą. A tacy jak Logan byli pionkami. Pionkami obdarzonymi wolną wolą.

Jednak dla niego gra toczyła się tu i teraz. Z pewnym wahaniem, Drake był pewny, że mimo świetnego wyszkolenia nie potrafi grać w zespole, Jane wzięła na siebie szóstą, korytarz z którego przyszli. Niby najbezpieczniejszy ale zwykle ataki przychodziły właśnie z takich kierunków. Weteran, już teraz, mitycznego Drugiego wiedział o tym jak nikt.

Czas się ciągnął, zwijał i mieszał. Minuty wydawały się sekundami a sekundy minutami. Ciemność rozświetlana tylko światłem latarek mamiła zmysły. Szkła w masce przeciwgazowej ograniczały pole widzenia. Gruba guma kaptura tłumiła dźwięki.

Atmosfera dawała się we znaki dla doktorka. Był nerwowy. Cholernie. Co raz rozglądał się, stał zgarbiony a z kabury wyciągnął glocka. Nie wiele było trzeba by pierwszy trup padł przez nerwy. Nikt jednak nie zdążył go uspokoić, chociaż reszta trzymała się nieźle. Drake z falem i Mosad ze swoim subkarabinkiem zachowali pełen profesjonalizm. Logana to nie dziwiło. W końcu II Zwiadowczy składał się z samych najtwardszych skurwieli. Rick też wydawał się nie być w ciemię bity i zachował pełen profesjonalizm, przykucnięty świecił trzymając latarkę pod kątem w wyciągniętej ręce, na wysokości głowy normalnego człowieka. W drugiej dłoni miał swój potężny rewolwer. Pewnym szokiem dla Hegemończyka była kobieta. Szczególnie, że przy rozdzieleniu pozycji wyraźnie się wahała podczas gdy on z Israelem i Rickiem działali intuicyjnie. Zgrani jak maszyna. Latarkę ułożyła na plecaku a sama stanęła jak najdalej od niego wykorzystując załom jako zasłonę. Wydawała się jednak spokojna. Żadnego zerkania na cudze sektory, nerwowego poprawiania chwytu broni. Pełen spokój.

Najpierw Israel pokazał na swój odcinek i wyciągnął dwa palce. Nim Drake zdążył to przekazać dalej (gdzieś w tyle mózgu pojawiło się pytanie czy i Israel zauważył, że odruchowo się zgrywają) lub latarka Mosada wyłowić nadchodzących odezwała się cicho Jane, przekrzywiajac lekko głowę.
- Ktoś idzie. Z lewej. Dwóch… Nie, trzech.
A potem padł strzał a Mosad zobaczył co nadchodzi. Seria z kałacha, mimo zniekształcenia przez echo ciągle charakterystyczna, poleciała z przodu gdzie poszedł Zimny. A Mosad przesunął latarkę ukazując dwie sylwetki. Przygarbione.


Zniekształcone ale ciągle humanoidalne twarze i sylwetki. Oraz błysk ostrzy. Jednemu w połowie przedramienia ktoś uciął rękę a wstawił długi szpikulec a drugiemu z obu łokci wyrastały dwa, rozszerzające się ostrza. Gdy tylko Mosad je oświetlił zaczęły biec. Trzeciego rzekomego napastnika nie było widać jednak korytarz nie szedł równo i mógł gdzieś się ukryć. Mosad nie czekając strzelił z przyklęku do pierwszego.
Pierwszy mutek chyba wyłapał pełną serię jednak to go nie zatrzymało. Dostał głównie w łapę, niefortunnie nie tą zakończoną bronią. Jednak to go spowolniło. Drugi go wyprzedził. Doktorek zaczął kierować spluwę w jego stronę i ściągnął spust: Trafiając go w korpus. Jane zaczęła wstawać by wspomóc resztę swoim ogniem a Rick niewzruszony pilnował swojego sektora.
- Chowaj gnata, stań za mną! - rozkazał Drake pewnym głosem, uzbrojony i spanikowany doktorek mógł wyrządzić więcej szkód niż pożytku. Sam Logan ugiął lekko kolana i wycelował. Jego celami miały być dwa mutki, jeden oberwał już od jajogłowego, ale czekał na niego jeszcze mocniejszy kaliber. Doktorek posłusznie stanął za nim. A mutek otrzymał to na co czekał. Mimo, słabego oświetlenia zapewnionemu przez Mosada, który polegał bardziej na sobie. Zgranie dało rezultaty. Mimo kombinezonu ograniczającemu ruch i maski, zawężającej pole widzenia. Logan trafił, gdzieś w środek sylwetki. Ta jakby wpadła na niewidzialną ścianę i się od niej odbiła. Padła. Ich uszu dobiegł ryk zranionej bestii. Przerażający bo zawierał w sobie coś ludzkiego. W słabym oświetleniu widział, że mutant rzuca się w drgawkach. Nie zważając na to strzelił ponownie, w jego towarzysza. Tym razem oświetlenie Mosada zgrało się z Loganem idealnie. Szczęście czy wyszkolenie charakterystyczne dla ludzi Fray Face? Trafił prosto w bark, ten w który wcześniej oberwał. Mutant jednak jakby tego nie zauważył szarżował dalej. Wprost na spotkanie śmierci. Zobaczył w świetle latarki Israela potworną bestię a były dręczyciel Drake'a ściągnął spust. Ten w przeciwieństwie do swojego pobratymca padł od razu. Bez skowytu i drgawek. Tylko z hukiem, który ledwo dotarł do uszu Heemończyka po niedawnej kanonadzie. Dym powoli ustępował, nie było słychać strzałów. Ani nic widać. Po paru sekundach Mosad rzucił krótko:
- Czysto.
Zaraz odpowiedział mu Rick
- Czysto.
Jane była mniej pewna jednak też rzuciła, krótkie “czysto”. Spojrzał za siebie, doktorek stał próbując drżącą ręką schować klamkę do kabury. Zimny nie wracał… Znowu sekundy zaczęły się przemieniać w minuty. Jednak nie było to nic nowego dla weteranów z Drugiego. I co dziwne dla pozostałej dwójki. Mosad długo nie zastanawiał się i nie dał się zastanowić innym w myśl starej wojskowej zasadzie.
- Jane, Mike sprawdźcie ten tunel. Biorę dwunastą, Rick szósta i dziewiąta.

Wszyscy wykonali jego rozkaz. Nawet Logan, którego świerzbiły palce by sięgnąć pod płaszcz, potem pod długą skórzaną kurtkę i wyszarpnąć Betty. Bo Mosad nie mógł umrzeć od fala czy nawet obrzyna. Nie od pchnięcia nożem. Nie! To on i ona mieli zakosztować jego krwi. Bo tym jak już będzie błagał. Jak pięścią jego wybije mu wszystkie zęby, jak połamie wszystkie kości. To do nich ma należeć ostateczny tryumf. Tylko do nich! Jednak otrząsnął się i poszedł z Jane, która ponownie odstawała od trójki zabijaków w czasie i sposobie reakcji. Drake'a coś zdziwiło, zastanowiło. I nie chodziło o dziewczynę, coś innego... Ktoś inny. Instynkty były jednak silniejsze. Krótki ruch, fal na ramię, obrzyn w prawej dłoni, latarka w lewej. Tunel. Skały. Nierówne ale... Nienaturalne. Przypomniał mu się szturm bunkra z służby dla Posterunku. Ktoś ten tunel kształtował. Ktoś konstrukcje ścian przygotował do obrony. Brak zagrożenia. Wnęka, druga... Na dystansie kilkudziesięciu metrów. Ciała mutków. Wykrzywione, spaczone. Ostrza na stałe zintegrowane z ciałem, nie tak jak cyborgizacje Posterunku. Tamte miały współistnieć a te wydawały się bluźniercze. I... Wrodzone. Myśl ta przyszła nagle. Prawie tak jak głos.
- Pokażesz mi rękojeść obrzyna?
Obejrzenie było odruchem. Szkła maski sprawiły, że ruch musiał być dłuższy. Za długi jak dla niego. Mimo to niby odruchowo przesunął też trochę obrzyna. Instynktownie. Za światłem latarki stała za nim, niska sylwetka w kombinezonie. A gdzieś tam lufa jej em dziewiątki. Wiedział, że dziewczyna jest szybka. Mimowolnie pomyślał czy szybsza od niej, czy kamizelka wytrzyma kolejne strzały, czy strzeli mu w korpus. Jeszcze nie strzeliła... Jeszcze. Podobnie jak on. Wiedział, czuł to, że za parę sekund sytuacja może się zmienić. I mogą paść trupy ale tym razem ludzi.
 
Szarlej jest offline