Krasnolud milczał. Nie odzywał się w ogóle, tak jak zwykle jadaczka mu się nie zamykała, tak jak zawsze mielił ozorem jak najęty, tak teraz milczał. Pili sobie piwo w karczmie, kiedy gdzieś tam nieopodal czaiła się horda mutantów i zwierzoludzi. Jego towarzysze niedoli byli głusi na protesty, które zgłosił gdy zamordowali stwora. Zwyczajnie go zignorowali, a krasnoludów się nie ignoruje. Co to to nie! Jego wyraz twarzy był jasnym i klarownym znakiem dla całego otoczenia, że nie ma ochoty rozmawiać z nikim, nawet swojakami. Siedzieli i pili piwo! Na bogów, przecie w kilku zarżnęli jednego mutanta a zachowują się jakby świętowali ogromne zwycięstwo. Walter nie mógł tego znieść. Ta sytuacja doprowadzała go do tak wielkiej złości, że khazad wstał w końcu od stołu i wyszedł zostawiając niedopity trunek w kuflu.
-Toć to kabaret jaki...- burknął nie mogąc uwierzyć w to co go spotyka. Nie miał zamiaru czekać w gospodzie gdy przybędą stwory w większej grupie. Zgarnął metalowe wiadro i ruszył dalej zbierać kamienie, tym razem miał jednak zamiar usypać kilka kopców od strony, gdzie pojawiły się niezapowiedziani intruzi...
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |