Wycieczka dobiegła końca. Tak jak się Shado spodziewał Świątynia wewnątrz robiła nawet większe wrażenie niż z zewnątrz. A to wszystko, teraz był już pewien, przez ogromną koncentracje istot kształtujących moc. Ta mistyczna siła była tu gięta, skręcana, przepychana, przenoszona i zmieniana w każdy inny możliwy sposób. Aż cud, że ściany się nie wypaczają. Przyjrzał się najbliższej i nie był pewien czy jej kształt jest zgodny z pierwotnym czy został zmieniony.
Młody padawan wszedł do swej celi i... Zatęsknił za ciasną kajutą statku, w którym do niedawna mieszkał. Nawet tam było więcej luksusu. Ale co począć. Miejsce dość skąpo wyposażone. Łóżko, czy raczej prycza, stolik, krzesło i coś chyba najlepszego: okno wychodzące na wschód. W tej chwili na zewnątrz widać było w zasadzie tylko chmury deszczowe. Chociaż tego mi nie odebrali. pomyślał. Pokuj nie był w sumie zły tylko bardzo pusty jak na taką wielkość. Najgorsze co musiał znosić przez najbliższy czas to ubranie. Shado był przekonany, że pożegnał się z tym stylem na dobre opuszczając Dantooine. Ledwie pozbył się tego uporczywego uczucia drapania. Tego okrutnego uczucia wciskającego, wwiercającego się pod skórę i wciskającego do mózgu. Mistrzowie twierdzili, że to po to by pracować nad koncentracją. Bujda Shado nauczył się robić dwie rzeczy równocześnie lub czasem nawet trzy. Jadł i drapał się, pisał i drapał się oraz choćby nie wiadomo jak było to niebezpieczne czy dziwne: pojedynkował się drapiąc swędzące miejsce. A teraz nagle miał do tego wrócić. To nie jest fair. Niemniej jednak ubrał się w to co mu przygotowano. Co jakiś czas drapał się ale rzadziej niż na Dantooine. Tak jak sobie zaplanował wcześniej w pokoju od razu usiadł do medytacji. Oczyść umysł.
Pozbądź się wszelkich zbędnych myśli.
Uporządkuj uczucia.
Trwał w stanie półprzytomności jakąś godzinę lub półtorej nie był pewien. Nigdy nie był w stanie ocenić upływu czasu podczas medytacji. Wyrwał go z tego stanu jakiś droid. Uderzył go w plecy i przedstawił swoją wiadomość. Stawić się w hangarze. Znaczy trening latania. Przynajmniej trochę zabawy zanim przejdziemy do innych „rozrywek”. Przyjął wiadomość i odprawił robota.
W hangarze podszedł do otwartych wrót. Padał deszcz. Krople spadające na ciało twi’leka przyjemnie koiły uczucie swędzenia. Po chwili pojawił się... Kyp. Chyba tak miał na imię. -Polatamy sobie trochę.- powiedział z szerokim uśmiechem Shado.
Rodianin wydawał się bardzo nieodpowiedzialny jak na kogoś kto uczył. Albo powinien. Po wykonaniu kilku akrobacji stwierdził, że wraca do bazy i zostawił swoich uczniów. Jedna myśl przeszyła umysł Twi’leka: Wolność. Manewry były całkiem składne. Rodianin znał się na rzeczy ale nie pozwoliłby na to co miał w planie Shado. Widział zminy w technice Kypa. A sam uważał się za niezłego pilota. Od jakiegoś czasu już prowadził statki. Nie do końca myśliwce ale jednostki takie były w niektórych aspektach łatwiejsze od ciężkich transportowców do których przywykł.
Statek mistrza zniknął na tle Świątyni. Uśmiechnął się. -Kyp lecimy zrobić coś odrobinę ciekawszego...?- zapytał. Zrównał się z drugim statkiem i pokazał palcem w dół. W sam środek ruchu Coruscant. -Myślisz, że dasz rade powtórzyć to co ja zrobię?- i z gracją kosmicznego przemytnika zanurkował pionowo w dół. Moc wypełniła go całkowicie. Pozwolił jej na to. Zaczerpnął z wszechobecnych źródeł. Usłyszał wiele głosów z różnych stron. Zobaczył przedwidoki jak to interpretował – czyli to co się zaraz zdarzy. -Jaaahhhooooooooo!!- wrzasnął ile sił w płócach. Nie miał żadnych złych przeczuć...
__________________ Nie bój się śmiać z samego siebie. W końcu jest szansa, że przegapisz żart stulecia. |