Ryk.
Ból.
Ciemność.
Ktoś krzyczy.... Kieska zorientował się że to on sam krzyczał z bólu. Rany i stłuczenia bolały i krwawiły... ale to ból z wnętrza był straszny, palący niczym diabelski kocioł na grzeszników, jak smoła wrząca w trzewia wlana... trucizna...
Znów ciemność.
Znów ból i chaos okrzyków, jakieś gałęzie lecące z drzewa wokół.
Kieska zorientował się, że czołga się w niewiadomym kierunku, wiedziony instynktem, ostawiając za sobą strugę krwi i poszarpaną ściółkę.
Gdzieś przed nim zamigotała zamglona sylwetka, rozpoznał swoją ex-żonę, Hermenegildę, i patera Cuthberta... Stali ramię w ramię z wysokim, bladym mężczyzną o spokojnych, patrycjuszowskich rysach, odzianym w czarny habit. Na ramieniu siedział mu kruk.
Wszyscy patrzeli na czołgającego się mytnika ze współczuciem, a blady mężczyzna wyciągnął do niego rękę.
Kruk zakrakał.