MUZYKA PRZEWODNIA POSTA CARLA I TORCH
Wparowali przez otwarte drzwi, jedno po drugim, gotowi odeprzeć wszelki atak.
Ale atak nie nastąpił.
Za drzwiami znajdowało się zaciemnione pomieszczenie lub kolejny korytarz, czego nie byli w stanie stwierdzić.
Pomieszczenie było ponure i zaciemnione, nie licząc kilku świateł palących się przy wejściu. Świateł w których blasku byli dobrze widoczni w przeciwieństwie do Staina, który musiał ukrywać się gdzieś w mroku.
Szybko skoczyli na boki, by nie wystawiać się na strzał dłużej, niż mgnienie oka. Jak się okazało, słusznie!
Gdzieś z ciemności huknął strzał i kula przeleciała koło nich ze świstem rykoszetując z metalicznym odgłosem na którejś ze ścian.
Stain tutaj był!
- Za późno! – usłyszeli jego krzyk. – Bestie zrodzone z otchłani, dziecię już poszybowało do Edenu, do nowego Raju.
PROCEDURA STARTU ROZPOCZĘTA
Usłyszeli mechaniczny głos nadający gdzieś z głośników pod sufitem.
DZIESIĘĆ, DZIEWIĘĆ, OSIEM …..
Zaczęło się końcowe odliczenie i zapaliły się pulsujące żółtym blaskiem światła odliczające kolejne sekundy.
W ich blasku ujrzeli Staina. Stał na drugim końcu długiej na piętnaście metrów sali, w pobliżu czegoś, co wyglądało jak drzwi śluzy. Naukowiec miał na sobie polimeryczny skafander z charakterystycznym hełmem umożliwiającym przetrwanie w próżni, a jego dłoń spoczywała na dźwigni awaryjnego otwierania śluzy.
Wiedzieli, że jeśli pociągnie za tą dźwignię, pomieszczenie, w którym się znajdowali ulegnie dekompresji. Wiedzieli też, że nie zdołają otworzyć drzwi, którymi się tutaj dostali, nim procedura odliczania nie dobiegnie końca.
Gdy tylko o tym pomyśleli ujrzeli, jak drzwi do pomieszczenia jakaś potworna siła wyrywa ze stalowej ościeżnicy, jakby były papierową przeszkodą.
SIEDEM …
Odliczanie nadal trwało.
Dłoń Staina napięła się, jakby szalony naukowiec chciał szybciej dokonać dekompresji.
JONASZ I BASS
Szli za upiornym dzieckiem, czy też raczej pędzili, jeśli chcieli dotrzymać jej kroku. Dziewczynka nie oglądała się za nimi, nie zwracała na nich uwagi. Biegła korytarzem, z prędkością zapierającą dech w piersiach, a może tylko obu rannym więźniom tak się wydawało.
Dogonili ją dość szybko w pomieszczeniu, które nie było niczym innym, jak
zapleczem wyrzutni kapsuł ratunkowych.
Jonasz znał ten typ kapsuł ratunkowych. Typ LIFE-FIVER wyprodukowany przez U-CORPOR. Nie miał jednak pojęcia, skąd wzięły się na GEHENNIE. Nigdy, w żadnych widzianych schematach, nie spotkał się z tymi kapsułami.
Każda z nich była miniaturowym statkiem kosmicznym na dwie osoby. W pełni naładowana pozwalała wyznaczyć kurs i zahibernować pasażera, a zasilanie starczyło teoretycznie na nieśmiertelność. Kapsuła potrafiła generować energię za pomocą żagli solarnych i jeśli coś w samym mechanizmie hibernacyjnym by się nie zepsuło pasażer mógł dryfować przez wszechświat w stanie krionicznego snu nawet stulecia.
To była szansa na ucieczkę. Szansa na ocalenie. Na ucieczkę z tego przeklętego miejsca.
Pozostało jedynie pytanie, ile kapsuł ratunkowych zostało w wyrzutni. Powinno być ich pięć, ale czy tak było?
Dziewczynka zatrzymała się przed drzwiami z wyraźnie połączonym na okrętkę mechanizmem.
- Tam jest ojciec, syn jego i brat mój.
PROCEDURA STARTU ROZPOCZĘTA
Usłyszeli głos z głośników.
DZIESIĘĆ, DZIEWIĘĆ, OSIEM …
Końcowe odliczanie! Być może ostatnia kapsuła startowała w kosmos ze Stainem na pokładzie.
- Ojcze!
Dziewczynka naparła na drzwi, popchnęła je rękoma, rozrywając stal, jakby to był papier, wyrywając dziurę do kolejnego pomieszczenia, oświetlanego przez migoczące, żółte światła.
- SIEDEM…