Wielki wykidajło niemal czołgał się w paprociach co rusz sycząc zduszone: Kieska! Kieska, psubracie! Gdzie on, u licha, polazł... Powoli tracił pewność, czy rozważnie uczynił zbliżając się do rozjuszonej bestii. Szaleństwo jakiego dokonywał Zefir kupowało mu bezcenny czas by odszukać towarzysza i wyciągnąć z opałów. Z drugiej strony jego akcja ratunkowa sama mogła być uznana i z pewnością również była szaleństwem. Krew dudniła w uszach tłumiąc wszelkie racjonalne myśli.
Brodził niespokojnie w listowiu, byle prędzej, byle dalej od maszkary. Zgrzyty, szczeki, ryki i przekleństwa niosły się od strony walczących. Gunther za nic w świecie nie chciał stawać naprzeciw skrzydlatego potwora, ale co jeśli ten ujrzy go kaprawym ślepiem i weźmie za smakowity posiłek? Strach zaprawiał się chęcią ratowania własnej skóry. Rozsądek nakazujący ucieczkę dobijał się przez grubą ścianę brawury. Kiedy to bydle sobie wreszcie poleci? I Gdzie ten przeklęty mytnik?! |