Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2014, 13:03   #11
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany


Hase

Szybko przemknął po chrzęszczącym pod stopami szkłem z powybijanych okien restauracji. Jeszcze na moście widział, że ofiara jego ataku jest w całkowitym szoku. Powalony strzałem w ramię mężczyzna wylądował obok furgonu, jedną ręką chwytając za karabin maszynowy a spojrzeniem przypominającym dziecko, które właśnie z niewiadomego sobie powodu dostało klapsa, błądząc po okolicznych budynkach.
Światła latarni na chwile zniknęły za plecami, a przed nim pojawiło się ponownie spowite w mdłej ciemności wnętrze zapuszczonej knajpy. Minął wywrócone stoliki wyszukując najdogodniejszego miejsca, takie które pozwoliłoby na czysty strzał, choć nie dało się ukryć faktu, iż sam most był najlepszą pozycją strzelecką w pobliżu.
Ledwie zbliżył się do jednego z okien na piętrze, okolicę przeszył odgłos kolejnych strzałów. Część z pewnością z głównej ulicy, jeden zaś odbity głębokim echem... Być może z zaułka, z którego też padły pierwsze strzały.
Przystanął przy futrynie dużego, przestronnego okna opatrzonego w ostre jak kły pustynnej bestii resztki szyby i wyjrzał na uliczkę.
Kierowca granatowego furgonu, który przed chwilą zagrażał Fritzowi i Idzie leżał w kałuży krwi na asfalcie. Postrzelony przez niego wcześniej osobnik dalej zdezorientowany bólem rozglądał się po fasadzie budynku restauracji... Wtedy jednak stało się coś najmniej oczekiwanego. Zamiast raczej już nikogo niezaskakujących odgłosów wystrzałów okolicę przeszył paskudny, wysoki skowyt... Zwierzęcy skowyt.
- Chimera! Jest, napierdalajcie!- ranny mężczyzna opuścił i tak ledwie dzierżony karabin i zdrową ręką z całej siły uderzył w tył furgonu. Panika w jaką wydawał się wpaść obudziła w nim dodatkowe, niespodziewane siły...




Jugram

W połowie wspinaczki po schodach napadł go dźwięk wystrzałów dobiegających z zewnątrz. Nie wpłynęło to jednak na czujność SSmana, kiedy na szczycie pojawił się mężczyzna z wycelowanym w dół, patrz prosto w niego , karabinem natychmiast padł plackiem na stopnie. Nad jego głową przefrunął grad pocisków, z których część uderzyła w tynkowane, częściowo drewniane ściany, zasypując go przeróżnego rodzaju grudkami gruzu, drzazgami wielkości kciuka czy zwyczajnym pyłem.
Jugram nie pozostał jednak dłużny i szybko, prawie bez celowania oddał strzał przed siebie raniąc napastnika w nogę, nieco nad kostką, zwalając go tym samym na ziemię. Na krótki moment ich spojrzenia spotkały się- obaj leżeli przyciśnięci ranni, w najgorszym przewidzianym dla siebie scenariuszu z bronią wycelowaną w siebie nawzajem... Pat.
Sytuację mogło rozwiązać, na niekorzyść agenta Rzeszy, nagłe pojawienie się w dole schodów kolejnego przeciwnika- młodego mężczyzny w kapeluszu, który wymierzył w leżącą sylwetkę Jugrama z rewolweru. Od pociągnięcia za spust oderwał go jednak straszliwy, przeszywający skowyt, który wstrząsał ciałem bardziej niż wystrzał z haubicy.
Młodzieniec oderwał przerażone już spojrzenie od Jurgama, wymierzając nim jak i bronią w obiekt poza zasięgiem wzroku magusa. Z mieszanką obrzydzenia, paniki i naiwnej odwagi oddał kilka strzałów gdzieś w głąb pomieszczenia, na które odpowiedziało cichsze już skamlenie...
- Zdychaj, zdychaj! Zdechnij wreszcie!- wydarł się przerażony oddając kolejne trzy strzały. Na próżno, umięśnione, obrośnięte szarawą sierścią ramie zakończone paskudnie długimi szponami wytrąciło mu broń... Oderwało całą dłoń od ciała.
Leżący na szczycie schodów mężczyzna popatrzył na ssmana niemal błagalnie unosząc, jakby w prośbie o rozejm, następnie zaś otwierając usta popatrzył za niego. Wyduszone z piersi słowo zniknęło gdzieś w krzyku bólu jego młodszego towarzysza broni...
Istota wysoka na dwa metry, o paszczy bestii z najgorszych koszmarów, ruchem niedbałym i lekkim jak obdzierania ze skorupki jajka ugotowanego na twardo, rozczłonkowywała właśnie biedaka na dole...





Antoinne

Lavell powstał z góry śmieci, jaką kilka sekund temu staranie i własnoręcznie rozsypał dookoła. Widział sylwetkę jednego z mężczyzn, który pozostał przy tylnych drzwiach motelu.
- Kim ty kurwa jesteś?- warknęła postać dostrzegając w ciemnościach sylwetkę magusa, natychmiast również wymierzając w jego kierunku ze swojego Thompsona.
Ciemność ponownie, na ułamek sekundy rozgonił blask wystrzału i wystarczyło to by swoje śmiercionośne teraz spojrzenie napotkało wzrok nieznajomego. W tym samym momencie kiedy samym Antoinne szarpnęła kula rozdzierająca ciało, jego ofiara wygięta niekontrolowanym spazmem, tocząc spienioną ślinę z ust runęła w na ziemię zasmrodzonego zaułka.
Magus stanął w miejscu. W jego świadomości zdawało się nie funkcjonować już nic innego poza rozdzierającym bólem... Dłoń sama powędrowała od pasa w górę ciała, zatrzymując się na wysokości krzyża, tuż pod wyrastającą tutaj w górę klatką piersiową.
W bez świetlnym zaułku oblepiona ciepłą krwią dłoń wydawała się umazana w smole. Padł na kolana, a wraz z uderzeniem na ziemię polał się hojny haust krwi. Spojrzenie straciło na ostrości, dłonie wpadły w drżenie, zaś świadomość chwytała się czego tylko mogła starając się nie zniknąć w pojawiającym się przed oczyma mroku...




Ida

Opanowanie ponownie ją uratowało. Wystrzelony pocisk jak po sznurku trafił w pierś przeciwnika, przeszywając na wylot jego serce. Nie zdążył on nawet wydać z siebie najmniejszego jęku bólu, a zakładać się jednie można było czy jego jestestwo nie odpłynęło w bezbożne czeluści zaświatów jeszcze nim jego tyłek uderzył o bruk ulicy.
Drzwi do których doskoczyła w połowie kucając trzymały mocno. Mechanizm starego zamka nie chciał ruszyć spod okowów rdzy, przez co klamka wydawała się równie nieugięta jak srogość matematyczki wpajającej dziecku do łba tabliczkę mnożenia.
- Chimera! Jest, napierdalajcie!- te subtelne słowa przerwały jej walkę na śmierć i życie z klamką, zmuszając do ponownego zatroszczenia się "o tyły". Boczne drzwi granatowej furgonetki rozsunęły się na boki, a z wnętrza wysiadło trzech mężczyzn.
Pierwszy, jakby mówiąc dzień dobry, od razu posłał serię z karabinu w kierunku ich własnego furgonu, dziurawiąc ściany i przyprawiając już i tak rannego Fritza o atak paniki.
Dwóch pozostałych niosło wspólnie zmontowany, niemal gotowy do pacyfikacji wszystkiego co żywe, ciężki karabin maszynowy na stelażu.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline