Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2014, 08:43   #7
Aves
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
- Kurwa mać! Jimm- Jęknął Rick i popatrzył na prawie nieprzytomnego kumpla. Przytrzymał jego głowę, sprawdził źrenice. Puścił i patrzył jak opada.

Popatrzył na jego kumpli.
- Tornado dobrze że miał niewielką dawkę inaczej by przespał cały dzień.- W tym momencie zaczęła się cała akcja z Aniołkami. Zaczęło się niewinnie od kilku wystrzałów. Rick ściągnął ciało kompana na ziemię i przeciągnął w pobliże lady. Na razie siedział i obracał w dłoni szczęśliwy szton licząc na to że jakoś wyjdzie z tej masakry cało. Podpełzł jeszcze po swoją torbę z lekami i obserwował sytuację. Widział jak Visions tworzą prowizoryczne barykady, słyszał każde słowo przywódcy Angelsów i bał się nie mniej, od reszty nudnych farmerów czyżby szczęście się odwróciło od niego ?. Dodatkowo przestraszył go fakt iż jako pierwszy zarobić może kulkę za udzielanie pomocy. Był cwaniakiem, ale był też człowiekiem jeśli stan był naprawdę poważny, a osobę której udzielał pomocy lubił to starał się z wszystkich sił ją ocalić tak jak umiał najlepiej.
Z resztą polubił tą bandę zginąć z takimi ludźmi i zakończyć ten marny żywot to chyba nie taka zła opcja. Nie mógł siebie dłużej okłamywać, chciał żyć więc zrobi wszystko, aby się wydostać z tej kabały. Teraz potrzebował czegoś na ukojenie nerwów schował się więc za ladę i sięgnął po jakiś bimber. Napił się po raz kolejny dzisiejszego wieczoru.
- No Jimmy ty masz Tripa, a ja bimber. Nawet nie wiesz ile bym dał aby się z tobą zamienić.
- Jimmi nie odrywał oczu od niewielkiej szparki w zabitych metalowymi płytami oknie. Pociski bębniły z początku równie często, co krople deszczu. Teraz bębniły o nie tylko megafonowe obelgi. Megafonowe obelgi i krzyki wybijanych miejscowych.
Był jakby nieobecny. Specyficzny typ. Dość wysoki, długi mulat o spuszonym afro. Nie wykonywał zbyt wielu ruchów. Trudno było stwierdzić kiedykolwiek czy był na haju, czy po prostu to już była jego normalna maniera. Bezpiecznie można było stwierdzić, że najprawdopodobniej był jednak śćpany.
Nie odpowiadał.
Oksana, nowy nabytek Visions, całkiem zgrabne stworzenie, czego nie ukrywała wcale, krótkimi, jeansowymi szortami, byłaby naprawdę miła dla oka w tej kurtce jednego z drabów, gdyby nie jej kurewski makijaż i zacięty wyraz twarzy, kiedy to paliła nerwowo kolejną fajkę. Jej sny o seksie, dragach i rockandrollu mogły się skończyć tu, w przeciągu kilku godzin, pod okutymi buciorami Angelsów.
Porwane dziewczyny chlipały po prostu w kątach. Bez zaangażowania. W najgorszym wypadku zostaną po prostu znowu zgwałcone, a potem ktoś zapewni im koniec hańby jakimś tępym narzędziem. Visions chodzili w kółko i zgrzytali zębami. Odstrzeliwali się przez okienka strzelnicze, ale Angels nie byli na tyle głupi by stać w polu ich rażenia.
Oksana zaczęła gadać. Ach, gdyby ona tylko wyglądała!
Trajkotała w kółko, do swojego przybranego chłoptasia - jednego z większych drabów Jimmiego. Jedynym, co różniło tego typa od mutanta, był cokolwiek sprytny błysk w oku.
-Kurwa chłopaki, jak stąd zawiniemy? Przecież musimy się stąd wydostać. Jesteście Viosions. Słyszałam, że nie z takiegogównawychodziliścienaczteryłapy,conie?He j…
-Zamknij się.
-Odezwał się niespodziewanie Jimmi. Całkiem beznamiętnie, ale wszyscy wiedzieli, że Jimmy, to podobnie jak tygrys - “drapieżne zwierze, atakujące w sposób niesygnalizowany”.
Na chwile zapadła cisza. Dziwna, po nagłym zerwaniu się serii broni.
-Słyszycie? - Wszyscy spojrzeli po sobie i nagle dotarło do nich jedno.
-Nie słychać Gabe’a. Chyba dostał.
Bolondyna z mieszanką upokorzenia i gniewu na twarzy, chciała wybrnąć z sytuacji i wysilić się na entuzjazm. Jimmy jednak spojrzał na nią nim otworzyła usta, a jej “chłopak” natychmiast zdzielił ją po głowie. Jęknęła, upadła, zamilkła.
-To może być nasza szansa. Nie spierdolimy im panowie, o nie, ale jak weźmiemy ich dużego bossa na zakładnika, to albo dadzą nam spierdolić, albo przynajmniej będziemy mieli satysfakcję, że rzucimy im jego flaki.
Czterech ludzi!- Rzekł Jimmy, po czym spojżeniami przejechał po damskim bokserze, szczurowatym typie, z długimi, tłustymi włosami, krępym, pulchnym mużynie i gościu, który pomijając wyraz twarzy rasowego psychopaty, był najbardziej nieszczególną osobą w ZSA.
Jego spojrzenie, spoczęło na Ricku.
-I medyk. Macie przynieść mi go żywego i dopilnować, żeby nie pogubił flaków, jeśli dostał za mocno.

Wyciągnął z kieszeni i odpalił jointa. Puścił go każdemu z towarzyszy, a następnie Tobie. Spojrzał Ci w oczy i z właściwym sobie “ululanym” wyrazem twarzy, objął Cię za talię, niczym lubą i zbliżywszy swe duże usta do twego ucha powiedział.
-Mam nadzieję, że rozumiesz Rick. Jeśli nie jesteś przyjacielem, za którego Cię mam i spróbujesz nawiać, rozwalimy cię. Jeśli nie rozwalimy cię my, to rozsmarują cię po autostradzie Angelsi. Nie bądź głupi. Albo wyjedziemy stąd razem, albo zostaniemy tu wszysy. Jasne?
Po czym, klepąwszy cię w tyłek, wycofał się. Spogodniał i wzniósł pięść do sufitu. Kłykcie odbiły się od desek.
-Jedziemy razem panowie!
-Aż po czarny horyzont. - Odkrzyknęła banda, odzyskując animusz.

Rick pokiwał głową dając znak że sie zgadza z planem szefa. Tak naprawdę chciał sobie kupić trochę czasu popatrzył po swoich towarzyszach. No to trafiła się zacna kompania. Teraz niebyło odwrotu Medyk Krzyknął rezem z resztą.
- Aż po czarny Horyzont- I zaczął zbierać swoje rzeczy do medycznej torby. Sprawdził swoją broń i ruszył z innymi tylnim wyjściem.
 
Aves jest offline