Tarcza, zatem i jej właściciel musiał być gdzieś opodal. Gęste paprocie ociekały juchą, którą wytoczyć musiał z siebie mytnik, ale jego jak na złość nigdzie nie było.
- Kieska, gdzieś się podział kozi farfoclu... -
Czas uciekał. Dotąd Leudenowi udało się unikać potwora zajętego walecznym krasnalem, jednak krzyki Zefira słabły, a ogon maszkary wciąż młócił wściekle, za każdym uderzeniem wstrząsając okolicą. Drzewa najeżone już były drzazgami, pośród liści mnogo wiórów się nazbierało z potrzaskanych pni, a poszycie znaczyły pokaźne bruzdy po smagnięciach okrutnymi szponami. Wtedy tak, gapiąc się w bury ślad ciągnący w jednym z zagłębień po ogonie Gunther dostrzegł wreszcie Kieskę.
- Tuś mi bratku. - Szepnął mniej ucieszony z widoku towarzysza, a bardziej zdenerwowany, że zmitrężył tyle czasu pod okiem bestii.
Mytnik wpatrywał się w niego ledwo widzącymi oczyma. Krwawa ślinka ściekała mu po brodzie zabarwiając skraj tuniki na karmazynowo, a ręka z której wyrwać się musiała tarcza sterczała jakoś tak dziwnie. Reszta podstarzałego strażnika mostów również pozostawiała wiele do życzenia w kwestiach integralności, ale nie była to teraz rzecz na Gutnherową głowę.
- No, zwijamy interes.
Drab niewiele myśląc złapał Hansa Apfela pod pachy i na ten moment nie zważając na stan jego obrażeń jął ciągnąć go byle dalej od maszkary. Zefir, choć dzielny wojak, sam w zasadzie wepchnął się w gardziel potworowi, zapewne by zyskać tym słynną Dobrą Krasnoludzką Śmierć. W mniemaniu osiłka śmierć, jaka by nie była, musiałaby być bezwarunkowo poprzedzona garncem grzanego miodu, ładną dziewką, solidną wyżerką w doborowym gronie i kilkoma gębami do sprania, a i wtedy miałby wątpliwości czy śpieszno mu w objęcia Morra.
Faktem pozostawało, że miejsce do którego było mu śpieszno w tym momencie, było gdzieś z dala od szalejącego smoka. |