Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2014, 19:07   #4
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Ronan, Revelden, Gryffin

Po tym jak sprawa rekonesansu była już za nimi, a z ogniska ku niebu buchały iskry przyszła pora na to, by wrzucić coś na ząb. Gryffin wyrzucił zawartość swojego worka pod nogi, a była to między innymi derka, krzesiwo, trochę tępawy nóż, zamknięte podłużne drewniane pudełko oraz kilka drobiazgów typu glinianego kubka, czy kawałka zasolonego mięsa. Rozłożył pod sobą derkę tak, że pod głową będzie miał spory kalulec. Zabrawszy do ręki nóż zaczął oskórować swoją zdobycz. Podczas obdzierania świstaka z futra krasnolud spojrzał w zachmurzone niebo.
-Chędożona pogoda. Śnieg niedługo spadnie i to jest pewniejsze niż sraczka po zepsutych ogórkach. - powiedział trochę jakby od niechcenia, po czym wrócił do przerwanej czynności.
Mężczyzna który od początku trzymał się na uboczu, po pewnym czasie dołączył do grupy. Nie było widać by samotność jakoś szczególnie mu przeszkadzała, na końcu miał możliwość przyjrzeniu się dokładnie innym uczestnikom wyprawy, szczególnie uczestniczką.
- Witajcie - rzucił szybko. W dłoniach trzymał dwa jabłka. Kiedy zbliżył się do Gryffina, pochylił głowę.
Krasnolud kończył już oskórować świstaka, kiedy jakiś człowiek zapuścił nad nim żurawia. Zatrzymał on swoje ręce, po czym podniósł głowę i spojrzał na twarz mężczyzny. Kojarzył go, ale nie pamiętał jak się nazywa. Pamiętał tylko, że jakoś tak dziwnie.
-Świstaka nie widział?- spytał niezbyt miło, gdyż tamten zasłaniał mu trochę światła.
- Świstaka…? - Powiedział wyraźnie zaciekawiony. Przez chwilę próbował domyślić się o co chodziło, jego rozmówcy. Nie było to jednak łatwe, zważywszy na fakt, że nikogo tutaj nie zna
- Revelden, zwie się Revelden - przedstawił się szorstko.
-Tak, świstaka. Zamierzam go upiec na kolację.- odpowiedział krasnolud patrząc na stojącego nad nim człowieka, który przedstawił się jako Rewlden, czy jakoś tak.
-Jam jest Gryffin jakby ktoś jeszcze nie wiedział.- również przedstawił się, po czym odsunął trochę od siebie Reveldena ręką, by mu nie zasłaniał światła. Następnie powrócił do znów przerwanej czynności.
Bękart właśnie wkroczył w światło z ogniska.
- Witam Gryffinie i ciebie Reveldenie. Zwą mnie Ronanem, Czarnym Synem - powiedział, na tyle donośnie aby zwrócić ich uwagę - Nie macie nic przeciwko żebym przysiadł się do waszego ogniska?
- Przyjemność po mojej stronie, Panowie. Ogień wszak jest dobrem wspólnym. Ronanie, zaszczytem będzie gościć Cię w naszym gronie! - odparł doniośle.
Gryffin nic nie odpowiedział, tylko nadal zdzierał nożem skórę z futrzaka. Po chwili pociągnął zamaszyście nożem, a ostatni kawałek futra oderwał się od ciała świstaka. Położył oskórowanego świstaka na kolana, po czym położył futro trochę bliżej ognia skórą ku niebu. Obok miejsca gdzie siedział miał ze sobą jeszcze dwa dość mocne kije o kształtach przypominającymi litery “Y”. Pozostało tylko nadziać na coś świstaka i można piec.
-Poda mi ktoś coś na co bym mógł nadziać tą sztukę?- spytał wszystkich przy ognisku.
Bękart zajęty grzebaniem w plecaku spojrzał na krasnoluda i kiwnął głową w kierunku stosu drewna.
- Widzę tam patyka który nada się do tego celu- powiedział. Odłożył na ziemię kilka rzeczy wyjętych z plecaka i rozsiadł się wygodnie- Sól może się przydać. Do tego został mi jeszcze bukłaczek wina na rozgrzanie. Może nie jest to Est Est z Toussaint, ale nie siedzimy też w gospodzie. Na bezrybiu i ptak ryba jak to się mówi. Co was skierowało na tą wyprawę?
Gryffin ruszył zatem ku stosowi drewna, które przynieśli z lasu. Zaczął w niej grzebać, by znaleźć odpowiedni kij. Po chwili znalazł taki w sam raz. W tej samej chwili usłyszał pytanie Ronana na które zamarł i stał chwilę w bezruchu. Poczuł jak budzi się w nim złość. Zacisnął dłonie na kiju, który po chwili pękł na dwie części. Widząc co zrobił zaklął i splunął na ziemię obok stosu, gdyż żaden inny kij nie nadawał się do nadziania na niego świstaka. Niezadowolony wrócił na swoje miejsce przy ognisku.
-Macie może jakiś pomysł na co można by go nadziać?- spytał po raz wtóry już praktycznie opanowany.
- Winna nie odmawiam nigdy! - Odparł bardzo serdecznie.
- Czuje przyjacielu, że myślimy podobnie, sądzę że ta wyprawa może być… Ciekawym doświadczeniem! - Kiedy zapytano go o cel podróży, zamilkł na chwilę.
- Jest, jest to dobre pytanie. Jest wiele powodów, dla których chce się tam udać, jednak wydaje mi się, że są one zbyt… O rzyć rozbić, ale ten… przyziemne! Tak, to jest dobre słowo - Wyjaśnił chłopak jednak nie wdawał się w szczegóły.
- Mości krasnoludzie, mam jedynie jednego, wystarczająco długiego, nie mniej… Ciężko będzie go użyczyć. - Odparł w żartach.
Najemnik zauważył reakcję krasnoluda
- Problem z alkoholem - zauważył natychmiast, ale nie wypowiedział tych słów na głos- w czasach błąkania się z ludźmi mi podobnymi widziałem to nie raz.
Spokojnie podał bukłak Reveldenowi, po czym zaczął grzebać krótkim patykiem w ognisku
- Można wrzucić na noc ziemniak w żar- rzucił - będzie na śniadanie. Szczerze to sam smok nie jest powodem mojej wyprawy. Chwała to ubić taką bestię? A skarbiec - zaśmiał się - nie sądzę, żeby krasnoludy z Mahakamu pozwoliły nam coś wziąć. Cała wyprawa tylko po to, żeby zaimponować mojemu ojcu. Może w końcu zda sobie sprawę o moim istnieniu…
Spojrzał ponuro w kierunku, gdzie obozowała “lepsza część kompani”.
Gryffin spojrzał na świstaka, który czekał na nadzianie. Rozglądał się chwilę, po czym rzucił do wojaków.
-Pożyczycie miecz? Nie bójcie się oddam.- rzekł, po czym czekał na ich reakcję. Przy okazji spojrzał jak tam suszy się skóra świstaka. Zaczynała już powoli wysychać.
Bękart sięgnął po miecz leżący obok. Złapał spokonie za ostrze i skierował rękojeścią w stronę Gryfina.
- Trzymaj. Obawiam się tylko czy nie będzie zbyt duży… To miecz półtoraręczny stworzony dla człowieka. Do czego ci właściwie potrzebny?
- Do podtrzymania nad ogniem… - Odparł za krasnoluda. Popijając wino, brał małe łyki, nie chciał wypić wszystkiego. Ale dawno nie miał nic lepszego od wody…
- Obawiam się, że w takim wypadku musze odmówić - odparł Ronan- szkoda dobrego ostrza. Nie ma ktoś inny patyka?
- Dlaczego tak Ci zależy na nim…? To znaczy, na Ojcu - Oddał mu napitek.
- Od lat staram się wyrwać z obecnego trybu życia. On jest jedyną szansą wyciągnięcie mnie z tego bagna. Zresztą, jeżeli powiem ci jego imię, zrozumiesz czemu warto się starać. Moim ojcem jest Foltest. Król, który siedzi właśnie i pije najprzedniejsze wino zagryzając je pewnie sarniną, a za towarzyszke ma czarodziejkę. Rozumiesz? - wyrzucił z siebię całą gorycz kończąc wypowiedź pokaźnym łykiem wina.
Nim bękart zdążył cofnąć rękę z mieczem krasnolud złapał za rękojeść i wziął go.
-Nie jojcz, żar z byle ogniska nie zniszczy ci tej klingi, chyba, że jest to jakieś gówno.- powiedział do niego, po czym jednym sprawnym ruchem nadział na klingę świstaka. -No i gotowe.- rzekł kładąc na ziemię przed sobą miecz ze świstakiem, by następnie wstać i po obu stronach ogniska ustawić kije, które będą podporami dla rożna. Ustawił je tak, by jeden z końców był przy nim, a on mógł obracać pieczeń. Na sam koniec położył na podporach miecz i zaczął nim kręcić, by świstak dobrze się przypiekł.
- Więc jesteś synem, Jego miłości Króla Foltesta? Hmmm - “Myślałem, że jest bardziej wybredny co do kobiet… może miał, dwie siostry?”. - Spojrzał na niego uważnie.
- Czego się spodziewasz, wówczas? Tytułów, godności, zasług, a może nawet tronu? - zapytał wyraźnie zaciekawiony.
- Ciężkie pytanie - uśmiechął się bękart- jeśli kiedykolwiek się uda to może się dowiemy, co się ze mną stanie. Jeśli uczyni mnie swym legalnym synem to przyszłość będzie rysowała się w wyjątkowo jasnych barwach. A może wcześniej spopieli mnie smok? Patrząc na naszą sytuację ta druga możliwość jest o wiele wiele bardziej prawdopodobna.
-Najpierw trzeba do tego smoka dotrzeć. Dopiero potem będziemy się martwić tym gadem.- rzekł Gryffin kręcąc mieczem nad ogniem.
- Mości krasnolud ma racje… Później zobaczymy, nie mniej. Sądzę ze to dobrze, iż posiadasz marzenia oraz cele, wiedzieć jednak trzeba gdzie należy się poddać. Panie, twa matka to szlachcianka?
-Widząc go tutaj, a nie przy ojczulku swoim sądzę, że raczej nie.- powiedział krasnolud.
- I masz rację krasnoludzie. Jak wygląda ten świstak? - powiedział by zmienić temat- Może by go obkręcić, żeby z mojej strony się przyrumienił bo blady coś.
- Cóż, w takim wypadku, dobrze będzie jeśli hrabią zostaniesz… Uhhh, książęta też są możliwe, jednak nie krwi królewskiej. Może ja zostane jakimś księciem, po tej misji - Powiedział raczej sam do siebie
- Dużo masz tego wina?
- Wystarczy - podał bukłak- póki jest wino i towarzystwo nie martwmy się czy jedno bądź drugie się skończy.
- Z takim podejściem, to winieneś być królem! Twoje zdrowie, mości książę! - Odebrał bardzo łapczywie bułak
-Nie ucz krasnoluda jak się chędożyć.- odpowiedział Gryffin na uwagę o swojej pieczeni, dalej kręcąc mieczem, by świstak się dobrze piekł. -Ktoś coś wspominał o soli jeśli mnie pamięć jeszcze nie zwodzi.
- Nie tylko wspominał, ale i ją wyjął- bękart podniósł z ziemi woreczek i podał krasnoludowi- Zmęczony już jestem, więc proponuje brać się do jedzenia i iść spać. Jutro czeka nas kolejny dzień wędrówki. Właśnie daleko jeszcze Gryffin? Powinieneś najlepiej się orientować , skoro służysz tu za przewodnika.
Gryffin odebrał od mężczyzny woreczek i otworzył go. W środku było trochę soli, więc nabrał trochę na jedną dłoń i zaczął doprawiać pieczeń nad ogniem, jednocześnie nadal nią kręcąc by doprawić ją całą, a nie tylko jeden kawałek. Nie sypał dużo, tylko szczyptę, bo słonego żarcia mieli już od cholery.
-Wszystko zależy od pogody. Jeśli utrzyma się taka jak była dziś, to w przeciągu najbliższych dni. Jeśli zaś aura się pogorszy, to nie jestem pewien. Ci w tych swoich blachach będą mieli najwięcej problemów.- odpowiedział oddając woreczek z solą jednocześnie spoglądając na królewską część obozu. Tymczasem świstak już powoli zaczynał być gotowy. Już niedługo będą mogli napełnić żołądki.
- Ile Ci płacą? Za oprowadzanie jego królewskiej mości oraz te jego kochan… Czarodziejkę czy inny czort - jego wzrok skierowany był cały czas na jedzenie.
- Pewnie niezła stawka, co nie?
Krasnolud słysząc ostatnie słowa człowieka o trudnym imieniu prychnął pogardliwie.
-Nic mi nie płacą. Robię to z czystego rozsądku. W grupie zawsze jest lepiej podróżować, a jak smok padnie to ktoś też musi dopilnować krasnoludzkiego interesu. - powiedział ciągle kręcąc pieczenią, z której skapywały krople tłuszczu. Już za chwilę świstak będzie gotowy.
Mężczyzna był wyraźnie zdziwiony
- Hej...A mógłbyś na tym zarobić, co nie lada sumkę! Mógłbyś żyć w burdelu do końca życia! Spijałbyś piwo z kobiet… A Ty?! Ty nic nie wziąłeś…
-Żyło mi się dobrze i dostatnio zanim się ten chędożony gad pojawił, a do tego jestem żonaty. Mojej Dormony to raczej nigdy nie zdradzę. Nie chcę wiedzieć co by mi zrobiła gdyby się dowiedziała…- mówił kiedy to naszły go wspomnienia o domu i rodzinie którą zostawił. Spuścił głowę i westchnął zapominając nawet o kręceniu pieczenią.
- Pieczeni zdecydowanie już starczy - uśmiechnał się bękart- chyba że lubisz węgiel. Czyli jednak pochodzisz z Mahakamu?
Skoro jest z Mahakamu, to znam już jego motywację - pomyślał Ronan- a dzięki temu wszystko będzie o wiele… łatwiejsze. Warto było usiąść przy tym ognisku i posłuchać. Ten drugi zresztą też nie będzie sprawiał problemów. Prawdopodobnie najwyżej ceni sobie pieniądze. Bardzo dobrze…
Gryffin po chwili pozbierał się i wrócił mu jako taki humor, choć nie było to łatwe. Pocieszył się pozytywnymi myślami oraz tym, że smoczysko niedługo będzie wąchało kamienie od spodu. Tymczasem nadeszła pora by zabierać się za świstaka. Do tego celu przestawił jedną z podpór trochę w bok, by pieczeń nie była wprost nad ogniem, lecz z boku. Wytarł swój nóż w portki, po czym wolną ręką urwał udko. Było pieruńsko ciepłe, więc szybko nadział je na nóż w drugiej ręce. Dmuchnął kilka razy na mięso, po czym zaczął je pałaszować, czemu towarzyszyło dość głośne mlaskanie.
-Dawajcie trochę tego, a nie karzecie innym o suchej mordzie siedzieć.- rzekł próbując dostać się do bukłaka z winem. *
Najemnik bawił się bukłakiem, który niestety zaczynął zionąć pustką. Podał go krasnoludowi, a sam poczęstował się kawałkiem świstaka. Przypomniał sobie o budzących podejrzenie kręgach.
- Jest sprawa Gryfinn. Kiedy zdecydowaliśmy, że tutaj odbędzie się postój dzisiejszej nocy zauważyłem jakieś ogromne kręgi w okolicy. Skoro znasz te tereny ty powinieneś wiedzieć najlepiej- to typowe dla tego miejsca i niesłusznie się martwię, czy powinniśmy to zbadać?
Krasnolud golnął sobie z bukłaka i to dość łapczywie. Wytarł usta rękawem i podał naczynie dalej, kiedy to zagadnął go ten królewski bękart.
-Co jakie znowu kręgi...- Gryffin miał już zbesztać tego, że przecie jakieś głupoty, kiedy to przypomniał sobie, że tak właśnie wyglądają z gniazda harpii. Spotkał już te dziwne babo stwory i nie chciał kolejnego spotkania, bowiem ich szpony były ostre, a same też potrafiły boleśnie ugryźć, a przyznać trzeba było, że miały czym. -Durniu, czemuś wcześniej o tym nie gadał! To gniazda harpii idioto!- zbeształ jednak tegoż, po czym w jednym kęsie pochłonął kawałek udka, który miał jeszcze na nożu. Wypluł kości, których nie miał czasu obgryźć porządnie, po czym ruszył szybko ku królewskiej części obozu. Wypadało bowiem poinformować tegoż, że nie wszystko jest dobrze. Jeszcze tej nocy mogą mieć bowiem większe zmartwienia niż zimno. Oj większe.
 
Zormar jest offline