Elitarystyczny Nowotwór | Kąpiel, królestwo za kąpiel. Po kolejnym dniu na trakcie czuła się brudna i śmierdząca, a wszelkie możliwe robactwo łaziło za nią i po niej. Wabione nieprzyjemnym zapachem pchało się do ust i nosa, łaskotało odsłonięte fragmenty skóry. Wpełzało pod ubrania, by wygryźć dziury w miękkiej tkance i złożyć jaja. Za kilka dni zaś wyklują się larwy i zeżrą ją żywcem od środka, nie patrząc że jeszcze dycha i nie ma najmniejszego zamiaru kłaść się gdzieś w rowie, urozmaicając swoimi zwłokami górski krajobraz.
-Capię trupem - burczała pod nosem, człapiąc gdzieś pod koniec królewskiego pochodu. Mimo najgorszych przypuszczeń nikt nie krzywił się z obrzydzenia, ani nie uciekał rzygając pod nogi, gdy podchodziła bliżej. Oznaczało to, że aż w tak tragicznym stanie nie była. Po prawdzie wyglądała lepiej niż duża część zbrojnych, ale ich akurat nie wyznaczała sobie za wzór do naśladowania. Każdy miał swoje zwyczaje, priorytety i przyzwyczajenia. Jedni nie wyobrażali sobie poranka bez osuszenia flaszki, inni woleli nażreć się i walnąć gdzieś w ciepłym kącie. Lamię zaś trafiał jasny szlag, gdy nie mogła umyć się przynajmniej raz dziennie. Wysoko w górach było to raczej średnio wykonalne. Pozostawało jedynie zaciskanie zębów i uparte przebieranie kulasami, byleby nie zostać w tyle.
Szczęśliwie do tej pory jej obecność nie wzbudzała sensacji, co prawda kilka razy musiała się wymigiwać od zbyt doraźnego niesienia pomocy i dogłębnych badań, ale nie natrafiła na nikogo, z kim by sobie nie poradziła dobrym słowem i zręcznymi dłońmi zaopatrzonymi w skalpel, bądź wąski nożyk. Mając na uwadze to gdzie i z kim się znajduje, pilnowała by zawsze mieć na głowie kaptur. Posturą nie wzbudzała strachu, musiała więc radzić sobie inaczej.
Lamia zawsze była drobną i niską dziewczyną z rodzaju tych, które bez problemu dorosły chłop podnieść może jedną ręką i przestawić w drugi kąt bez nadmiernego wysiłku. Długie, czarne włosy nosiła spięte na karku w skomplikowany węzeł. Co jakiś czas zdejmowała kaptur, wystawiając na słońce bladą twarz o wydatnych ustach i parze zielonych oczu, badających czujnie najbliższe otoczenie. Pod obszernym płaszczem skrywała zwykły podróżny strój: ciemne spodnie, kaftan, czarną koszulę i wysokie do kolan skórzane buty. Na jej ramieniu dyndała ciężka torba, wypełniona brzęczącą zawartością.
Kręciła się jak smród po gaciach, lawirując między ludzko-końską masą i pomagając tym, którzy pomocy potrzebowali. Otarcia, zwichnięcia, skręcenia - droga pełna była niebezpieczeństw, czyhających na nieostrożnych podróżnych.
Chorego młodzika zauważyła dopiero, gdy jaśnie państwo zarządzili postój. Trząsł się cały i cierpiał widocznie, trzeba było działać nim zemdleje, bądź zrobi coś głupiego. Poczekała aż razem ze swoją towarzyszką rozłożą się spokojnie, w międzyczasie jeden ze zbrojnych przyniósł im drewno na opał. Lamia odprowadziła go wzrokiem, uśmiechając się i kiwając lekko głową. W trudnych chwilach trzeba sobie pomagać, a że uczynki lubią wrać do ludzi, lepiej czynić dobro niż zło. Z tą myślą przewodnią podeszła do obozującej pary i ściągnęła z ramienia wypchaną niemiłosiernie, skórzaną torbę.
- Spokojnie, nic ci nie będzie - zwróciła się do chłopaka, klękając obok niego - Postaram się pomóc i nie, nie ma tu miejsca na sprzeciw. Nie możesz rozsiewać zarazków na lewo i prawo. Jeszcze zafundujesz nam wszystkim małą epidemię, a nikt nie lubi epidemii. Jestem Lamia, jak was zwą? - spytała, przenosząc wzrok na kobietę.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Ostatnio edytowane przez Zombianna : 28-05-2014 o 20:20.
|