Behemsdorfczycy, z rozjuszonym Ulfnarem na czele dopadli mutanta. Wokół odmieńca zakotłowało się, ktoś krzyknął. A już po chwili związanego jeńca bezceremonialnie ciągnięto przez błoto w kierunku otoczonej palisadą wsi.
Wszyscy, którzy zgromadzili się przy bramie mogli zobaczyć jakie mutacje dotknęły tego osobnika gatunku ludzkiego i wpędziły go na drogę ku potępieniu. Jego prawa część ciała zamiast naturalnego koloru, była cała niebieska. Wszędzie wyrastały mu paskudne, ropiejące bąble, a wokół głowy utworzyła się nieregularna korona ze zdeformowanych kości. Na szczęście usta miał na swoim miejscu, więc można było przystąpić do wyciągnięcia z niego przydatnych informacji.
A wiele tego nie było. Powodem, dla którego wędrowali w kierunku gór, był dziwny zew jaki odczuli. Ktoś lub coś przywoływało istoty Chaosu do siebie, a te posłusznie wędrowały ku źródłu. Wyglądało na to, że ku kopalni kierowały się wszystkie chaotyczne istoty jakie znajdowały się w okolicach Behemsdorfu. Mutant twierdził, że rozkaz wzywający ich ku Sowiej Górze usłyszeli dwa dni wcześniej i od tej pory wędrowali przez góry, w poszukiwaniu dogodnej drogi do kopalni.
Wiele więcej odmieniec nie powiedział. Zdawał sobie sprawę, że czeka go śmierć i prosił aby była szybka. Nie bluźnił ani nie wyzywał mieszkańców wsi, nie wzywał swoich bogóg na ratunek. W milczeniu czekał na kończący życie cios. Wielebny Otton odmówił nad nim modlitwę, a cios kończący życie mutanta zadał jego brat bliźniak. Ciała obu mutantów powędrowały na dogasający już stos, na którym chwilę wcześniej spłonął inny z mutantów. |